Wygnanie na Sybir i lata tułaczki po tej obcej ziemi [Album Rodzinny]

Czytaj dalej
Zofia Michalina Kalisz

Wygnanie na Sybir i lata tułaczki po tej obcej ziemi [Album Rodzinny]

Zofia Michalina Kalisz

17 września, w rocznicę napaści ZSRR na Polskę, obchodzimy Dzień Sybiraka. Wczoraj przy kościele św. Faustyny odsłonięto tablicę „Matki Polki Sybiraczki”.

W 1939 roku mieszkaliśmy w osadzie Strzelce Wielkie, gmina Zdolbica, powiat Zdol-bunów, województwo wołyń-skie. Ojciec mój, Marian Wierzyński, podczas pierwszej wojny przyjechał z Ameryki i wstąpił do Błękitnej Armii generała Hallera. Z 48. Pułkiem Strzelców Kresowych walczył na Śląsku i we Lwowie. W 1920 r. otrzymał od naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego „Krzyż Żołnierzy Polskich z Ameryki”. Niebawem ojciec ponownie wyjechał za ocean, skąd starał się jednak o otrzymanie w Polsce ziemi.

29 stycznia 1927 r. w Powiatowym Komitecie Nadawczym podpisano protokół o nadaniu mojemu ojcu, jako żołnierzowi Wojska Polskiego, działki w gminie zdolbickiej. Mieliśmy 12 hektarów pierwszej i drugiej klasy, duży sad. Gospodarstwo prowadziła ciocia Fela. Pełna obora, pełna chlewnia. Ojciec został wójtem gminy. Zarabiał 350 złotych. To było dużo pieniędzy, skoro dobra krowa kosztowała sto złotych, a piękne buciki 20 złotych.

Rodzice pobrali się w 1936 roku, a rok później ja przyszłam na świat jako pierwsza i jako jedyna. Rodzice budowali nowy dom, ale nie zdążyli go ukończyć. Na Wołyniu praktykowano zwyczaj, że chrzciny dziecka łączono z poświeceniem domu.

Nie zdążono tego zrobić, dlatego ochrzczono mnie dopiero po kilku latach, kiedy wróciliśmy z wygnania. Na chrzcie dostałam imię Zofia, ale kiedy się urodziłam, w dokumentach zapisano mnie jako Michalinę.

W pierwszym transporcie

Ojciec był osadnikiem wojskowym, a jednocześnie pracownikiem administracji rządowej i to przesądziło o naszym dalszym, tragicznym losie. Kiedy na nasze tereny wkroczyli Rosjanie i zabrali naszą ziemię, znaleźliśmy się w pierwszym transporcie Polaków wywiezionych na Sybir.

10 lutego 1940 roku w nocy do drzwi naszego domu zastukało trzech Rosjan. W ciągu pół godziny mieliśmy zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i być gotowymi do drogi. Będąc w szoku, mama chwytała wszystko, co wpadło jej w ręce, m.in. trzy maszynki do mięsa. Na całe szczęście zabrała też kopertę z dokumentami. Teraz ja je przechowuję.

Saniami zawieziono nas do Ostroga, a tam załadowano do bydlęcych wagonów. Pierwszy etap naszej tułaczki zakończył się w Siczence, w Woło-gockaja Obłasc. Zakwaterowano nas w barakach postawionych w lesie. Każdy miał kilku „aniołów stróżów” z karabinami. Traktowano nas jak aresztantów. Mogliśmy się poruszać w promieniu 7 kilometrów.

Dorośli pracowali przy wyrębie lasu, przez siedem dni w tygodniu. Starsze dzieci (do 12. roku życia) opiekowały się młodszymi. Rodzice przynosili po pracy 100-200 gramów chleba, a właściwie czegoś, co przypominało chleb: czarna gliniasta masa, poprzetykana plewami owsa.

Polacy, a stłoczono nas około dwóch tysięcy, nie mieli lekarza. Szerzyły się choroby: czerwonka, szkorbut. Owsiki miał każdy. Coraz więcej ludzi zapadało na gruźlicę.

Nadzorcy obozowi byli bezwzględni, a najgorszym z nich był Grebienczykow (imienia moja mama nie zapamiętała). Gnał wszystkich do pracy, także ciężko chorych i słabych.

Mój ojciec odmroził sobie ręce i nogi. Rany się nie goiły. Powiększała się opuchlizna. Doszło do bezwładu nóg i rąk. Mimo usilnych błagań mamy, ojciec nie otrzymał żadnej pomocy medycznej, bo, jak twierdził komendant, „lekarstwa są potrzebne dla rannych żołnierzy na froncie”.

Pociąg nagle ruszył

Po ogłoszeniu porozumienia Stalina z Sikorskim, rozpoczął się drugi etap naszego zesłania.

Pod koniec sierpnia 1941 roku rozpoczęła się likwidacja naszego obozu. Jednych kierowano w głąb Syberii, innych do Kazachstanu. Dowieziono nas na dworzec w Wołogdzie. Był późny wieczór. Nagle na stacji zgasły wszystkie światła. Przez głośniki nakazano natychmiastowe ładowanie do wagonów. Mama wzięła mnie na ręce, posadziła na lorę i niemal w tym momencie pociąg ruszył. Ciężko schorowany i bezwładny ojciec został na peronie, wraz z naszymi tobołkami.

Po tygodniu jazdy wysadzono nas w Iszymie, a dalej 30 kilometrów transportowano końmi. Nas i siedem innych polskich rodzin osadzono we wsi Piesjanowo, rejon Iszym, obłast Omsk (później zmieniono nazwę na Tiumien). Rozlokowano nas u różnych rosyjskich rodzin.

My zamieszkaliśmy u ba-buszki Ariny. Była to siwiuteńka staruszka, bardzo serdeczna i życzliwa. Jak większość w tej wsi, mieszkała w jednoizbowym domku. Ona spała na piecu, a mama ze mną na deskach podwieszonych pół metra u sufitu, na tzw. palatie.

Niebawem nastały mrozy, a śnieg sięgał do kolan. Głód zaczął nam coraz bardziej doskwierać. Nasz dobytek został na stacji wraz z ciężko chorym ojcem. Nie mieliśmy niczego na sprzedaż. Nasza babuszka Arina trzymała jedną krówkę. Dawała nam trochę mleka. Mleko przede wszystkim potrzebne było dla cielaczka, który w czasie mrozów przebywał z nami w tej jednej izbie.

Pewnego dnia pod wieczór przywieziono na saniach mojego ojca i część pozostawionego z nim na stacji dobytku. Reszta zginęła. Ojciec już nie kontaktował ze światem. Wdała się gangrena. Jego godziny były policzone. Zmarł czwartego dnia po przywiezieniu.

Mama poszła do wiejskiej rady narodowej z prośbą o deski na trumnę. Wyśmiano ten pomysł. Tam zmarłych zimą rzucano w śnieg. Jeśli do odwilży nie zjadły ich wilki, dopiero wiosną grzebano ciała. Mama wybłagała o stojące na podwórzu dwa koryta do pojenia bydła. I z nich, kładąc jedno nad drugim, zrobiono trumnę.

Mama wymościła ją prześcieradłem. Sanki z trumną ciągnęli Polacy. Śnieg sięgał do pasa. Trumna stała na sankach, a ja na niej siedziałam. Miałam wówczas 4 i pół roku. Mama mając 27 lat została wdową w obcym kraju, wśród obcych ludzi, wśród śniegów, gdzieś na końcu świata...

Zofia Michalina Kalisz

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2025 Polska Press Sp. z o.o.

Dokonywanie zwielokrotnień w celu eksploracji tekstu i danych, w tym systematyczne pobieranie treści, danych lub informacji z niniejszej strony internetowej, w tym ze znajdujących się na niej publikacji, przy użyciu oprogramowania lub innego zautomatyzowanego systemu („screen scraping”/„web scraping”) lub w inny sposób, w szczególności do szkolenia systemów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji (AI), bez wyraźnej zgody Polska Press Sp. z o.o. w Warszawie jest niedozwolone. Zastrzeżenie to nie ma zastosowania do sytuacji, w których treści, dane lub informacje są wykorzystywane w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe. Szczegółowe informacje na temat zastrzeżenia dostępne są tutaj.