Wyjątkowa historia z Majdanka. „Myśmy przysięgały ratować do końca"

Czytaj dalej
Fot. Kolekcja Stefanii Perzanowskiej/Państwowe Muzeum na Majdanku
Malgorzata Szlachetka

Wyjątkowa historia z Majdanka. „Myśmy przysięgały ratować do końca"

Malgorzata Szlachetka

Kim była Stefania Perzanowska, do której współwięźniarki obozu koncentracyjnego mówiły „mamo”? Państwowe Muzeum na Majdanku dostało właśnie kolekcję dokumentów związanych z życiem niezwykłej lekarki. Dar przekazali jej wnukowie.

Gdy stanęła przed główną bramą obozu był 7 stycznia 1943 roku. Za sobą miała piętnaście brutalnych przesłuchań przez gestapo. Na Majdanek trafiła transportem jadącym z Radomia. Kobiety znalazły się na V polu.

„Nie było wody, bo studnia była zamarznięta, baraki, puste baraki, jakieś tam papierowe sienniki, które dopiero jakimiś wiórami papierowymi były napychane... W naszym baraku na przykład połowy dachu nie było w ogóle, 25 stopni mrozu, to są rzeczy niebywałe, a jednak to było - przeżyłyśmy więcej, niż wyobraźnia ludzka przeżyć może” - tak znalezienie się na Majdanku i V polu w styczniu 1943 roku opisywała Krystyna Tarasiewicz (cytat z relacji Państwowego Muzeum na Majdanku).

Stefania Perzanowska pierwsze życie uratowała za pomocą noża, którym blokowa dzieliła chleb. Przecięła nim ropień w gardle innej więźniarki, kiedy zobaczyła, że kobieta się dusi.

Szóstego dnia pobytu kobiet na Majdanku w baraku zjawił się esesman i niemiecki lekarz Franz von Bodmann. Przyszedł w asyście sanitariusza należącego do SS i esesmanki. Doktor Perzanowska czuła się w obowiązku powiedzieć o chorych koleżankach.

U jednej, na podstawie niewielkiej jeszcze wysypki, zdiagnozowała tyfus plamisty. Chorobę, której Niemcy bali się najbardziej. Bodmann z początku nie uwierzył Polce. Gdy po kilku godzinach u wspomnianej chorej wystąpił komplet symptomów tej zakaźnej choroby, lekarka dostała słuchawki, termometr, strzykawkę i „minimalny zestaw leków”.

Idziemy do Niemców, musimy coś załatwić

I wtedy stało się coś niebywałego. Perzanowska zaproponowała Niemcom, że sama zorganizuje miejsce dla zarażonych tyfusem więźniarek, taki obozowy szpital.

Oznaczenia więźniarskie: numery, czerwony numer noszony przez więźniów politycznych i opaska z napisem po niemiecku „revier”.
Kolekcja Stefanii Perzanowskiej/Państwowe Muzeum na Majdanku Stefania Perzanowska w 1945 roku, po przejściu czterech obozów.

Tak ten moment zapamiętała Wanda Ossowska, była więźniarka niemieckiego, nazistowskiego obozu koncentracyjnego na Majdanku, dyplomowana pielęgniarka: „Perzanowska w pewnym momencie, kiedy rozszalał się tyfus na Majdanku, powiedziała do mnie: idziemy do Niemców, musimy coś załatwić. Idziemy. I tutaj, znowu jej wystąpienie, kategoryczne, zwięzłe i właściwie niepodlegające dyskusji. Musimy mieć szpital. Nie dlatego, że my giniemy, bo my na to byłyśmy tu przywiezione, ale dlatego, że wy, panowie, będziecie ginąć, bo tyfus tak samo was ogarnie jak nas (...)” (cytat za relacją ze zbiorów Państwowego Muzeum na Majdanku).

I tak Perzanowska dostała drewniany barak na swój szpital, z takimi samymi pryczami, jakie były w całym obozie. Kobiety musiały same zbijać łóżka. Gdy to zrobiły, Niemiec przychodził z bezsensownym rozkazem zmian w tym, jak wszystko zostało ustawione, a potem znowu i znowu.

Wreszcie można było przenieść chore na trzypiętrowe prycze bez pościeli. Wodę kobiety nosiły ze studni, zawartość basenów (a w zasadzie obozowych misek) wylewana była do dołu kloacznego, za barakiem. Kiedy woda w studni zamarzała, trzeba było topić śnieg.

„To był szalony prymityw” - napisze po latach o majdankowym rewirze Stefania Perzanowska. W 1943 roku miała 20 lat doświadczenia w pracy lekarza internisty, dodajmy, że w czasie I wojny światowej służyła jako sanitariuszka.

Skompletowała zespół rewiru z ochotniczek. Osoby z doświadczeniem medycznym, w tym przypadku cztery pielęgniarki, stały się bezcenną pomocą. W części obozu, w której byli mężczyźni znaleźli się nawet chirurdzy, Perzanowska na V polu była jedyną lekarką.

Wanda Ossowska we wspomnieniowej książce „Przeżyłam... Lwów - Warszawa 1939 - 1946” odnotowywała, z czym przychodziły więźniarki: odpadające palce, odmrożone w czasie transportu bydlęcym wagonem; rany; tyfus.

„Brak naczyń, kubeczków, utrudniał napojenie rozgorączkowanych, nieprzytomnych kobiet, a przecież to była podstawa naszego leczenia” - pisała Wanda Ossowska. Doktor Perzanowska wprowadza ośmiogodzinne dyżury dla swojego personelu i regularne obchody.

- Pewnego dnia esesman oświadczył: w obozie ma już nie być tyfusu. Chora, która miała taką diagnozę, została zabita zastrzykiem z fenolu, robionym prosto w serce. Doktor Perzanowska wiedziała, że są też inne chore, ale Niemcy nie mogą się o tym dowiedzieć - opowiada Marta Grudzińska z działu naukowego Państwowego Muzeum na Majdanku.

I dodaje: - Przez całą noc fałszowała dokumentację lekarską, zmieniając zapisy o diagnozie. Cel został osiągnięty: na rewirze nie było już tyfusu.

Udała, że mówi głosem matki chorej: „musisz się trzymać”

Perzanowska nie chciała brać udziału w selekcjach, prowadzonych przez lekarzy esesmanów. Odważyła się też odmówić wyniesienia rannych Żydówek na plac apelowy. Kobiet postrzelonych przez strażników zabawiających się mierzeniem do bezbronnych więźniarek z wieżyczki wartowniczej. Odmówiła, bo wiedziała, że chore czeka selekcja do gazu, której nie mają szansy przejść. Szefowa rewiru odpowiedziała Niemcom: „my jesteśmy służbą sanitarną, myśmy przysięgały człowieka każdego ratować do końca”.

„Policzek, który wymierzył ten Niemiec Perzanowskiej, tak że głową uderzyła w ścianę, to było coś takiego, że nas po prostu sparaliżowało. I poszedł” - czytamy w relacji Polki Wandy Ossowskiej, ze zbiorów muzeum na Majdanku. Ten incydent mógł przecież skończyć się też inaczej. Śmiercią więźniarki politycznej sprzeciwiającej się spełnienia rozkazu.

- Pracując na rewirze musiała jednak przeprowadzać badania ginekologiczne Żydówek, w poszukiwaniu ukrytego w ich ciele złota. Nigdy nie przyznała się, jeśli znalazła kosztowności - podkreśla Marta Grudzińska.

W kolejnych miesiącach przybywało chorych, rewir kobiecy rozrósł się z jednego do dziesięciu baraków. Pobyt w szpitalu był chwilowym wytchnieniem od obozowego piekła: morderczej pracy, ciągłego bicia i uciążliwych apeli odbywających się na dworze bez względu na pogodę. Czasami udawało się nawet na moment oszukać głód, na przykład gdy personel rewiru zorganizował kilka dodatkowych kartofli na zupę.

- Stefania Perzanowska słynęła z opieki nad więźniarkami chorymi psychicznie. Zachowała się historia o tym, jak próbowała pomóc kobiecie, która cały czas głośno krzyczała „Mamusiu, gdzie jesteś?” Perzanowska zakradła się nocą do jej baraku i udała, że mówi głosem matki chorej. Powiedziała do niej: „musisz się trzymać” - opisuje Marta Grudzińska z Państwowego Muzeum na Majdanku.

Stałym utrapieniem rewiru pozostawał brak leków. Jak wspominała po wojnie była więźniarka obozu, Krystyna Tarasiewicz, szefowej kobiecego szpitala udawało je się sprowadzać czasami „zupełnie nieprawdopodobnie tajnymi i bocznymi drogami z Lublina, z Czerwonego Krzyża”.

Nie wszystkich można było uratować. Jak wtedy, gdy oberaufseherin Else Ehrich przyniosła do dziecięcego baraku kakao i cukierki, a za chwilę podjechały tam ciężarowe samochody. Dzieci żydowskie wsiadały na nie uśmiechnięte, jeszcze ze słodyczami w rękach. Samochody pojechały prosto do krematorium.

Albo wtedy, gdy Perzanowska poprosiła Ehrich o mleko dla niemowląt Rosjanek, bo te matki chorowały na tyfus plamisty. Kierowniczka obozu kobiecego uderzyła lekarkę w twarz i pouczyła ją: „to nie jest sanatorium, to jest obóz zagłady”.

Stefania Perzanowska zapamiętała, że Ehrich lubiła bić więźniarki tak długo, aż pokazała się krew. Miała też zwyczaj uderzać kobiety w twarz pięścią - nie potrzebowała do tego żadnego pretekstu.

Albo wtedy, gdy sanitariusz Konieczny, pochodzący ze Śląska, czekał cierpliwie, aż Żydówka urodzi całkowicie zdrowe dziecko. Potem - na jej oczach - zawinął noworodka w gazetę, włożył go do swojej teczki, a potem pojechał z tym „pakunkiem” rowerem prosto do krematorium.

Grozą lekarkę z Radomia przejmował jeden fakt, którego nie mogła sobie w żaden sposób wytłumaczyć. Bestialstwo Niemców, którzy jednocześnie byli lekarzami i tak jak ona składali przysięgę Hipokratesa.Po latach poruszyła ten bolesny temat w tomie „Gdy myśli do Majdanka wracają”. Pisała, że patrzenie na lekarzy prowadzących selekcje i mordujących własnymi rękami bezbronne kobiety i dzieci „z pasją, satysfakcją i uśmiechem” była dla niej „chyba największym szokiem obozowym”.

Niejednokrotnie pomoc lekarska była jedynie odroczeniem wyroku śmierci. Jak wtedy, gdy przyszła do niej zrozpaczona matka z transportu pochodzącego z likwidowanego przez Niemców getta warszawskiego.

- Kobieta poprosiła o ratunek dla swojego dziecka, wcześniej próbowała je otruć, aby się już dłużej nie męczyło. Doktor zrobiła wszystko, co było w jej mocy, chociaż wiedziała, że dziecko jest skazane na śmierć. Kilka dni później zostało zagazowane - mówi historyczka Marta Grudzińska.

Tragicznym momentem w historii Majdanka był 3 listopada 1943 roku, w którym Niemcy rozstrzelali jednego dnia 18 tysięcy Żydów. Była to największa jednorazowa egzekucja w dziejach niemieckich obozów koncentracyjnych.

Na śmierć poszły też Żydówki z rewiru stworzonego przed Stefanię Perzanowską. Personel próbował jeszcze okrywać leżące chore kocami, ale Niemcy zdzierali okrycie z kobiet. Szefowa rewiru miała jeszcze nadzieję, że jej współpracownice uratuje to, że pracują w rewirze. Ubrała je w fartuchy opatrzone znakiem Czerwonego Krzyża. Tym razem jednak szans na ratunek nie było.

Zgłosiła się do transportu jadącego do Auschwitz-Birkenau

Niektóre więźniarki mówiły do doktor Perzanowskiej „mamo”, inne zwracały się do nie po prostu „pani doktór”. Wieczorami, mimo zmęczenia, słuchały fragmentów „Pana Tadeusza”, którego cytowała im z pamięci ku pokrzepieniu serc.

- W jednym z grypsów do córki Perzanowska poprosiła o przesłanie jej podręcznika medycznego. Książka była jej potrzebna do prowadzenia na Majdanku kursów pielęgniarstwa - zauważa Marta Grudzińska z działu naukowego Państwowego Muzeum na Majdanku w Lublinie. - Po wojnie niektóre z uczestniczek wykładów zostały pielęgniarkami i lekarkami - dodaje Grudzińska.

Byłe więźniarki Majdanka, opowiadając o Stefanii Perzanowskiej, mówiły czasami o pewnym szczególe: poranionych rękach, które musiały ją boleć i przeszkadzać w codziennej pracy. Dorota Brzosko- Mędryk, była więźniarka Majdanka, wspominała o terapii słowem i dobrych rękach doktor Perzanowskiej.

Do rangi symbolu urasta decyzja, jaką lekarka podjęła w czasie ewakuacji rewiru, w kwietniu 1944 roku. Dobrowolnie z personelem szpitala zgłosiła się do transportu jadącego do Auschwitz-Birkenau. Nie chciała zostawić chorych kobiet bez opieki. Decyzję podjęła mimo tego, że więźniowie sądzili wówczas, że ci ludzie jadą na śmierć.

Perzanowska przeszła jeszcze przez Ravensbrück i obóz w Neustadt-Glewe. Tam zastało ją wyzwolenie. W byłym już obozie została ze swoimi pacjentami do momentu, w którym wszyscy zostali zabrani na leczenie.

- Po powrocie do Radomia kontynuowała praktykę lekarską. W swoim mieszkaniu założyła bezpłatną poradnię dla ofiar obozów koncentracyjnych i ich rodzin - podkreśla Grudzińska.

Perzanowska zachowywała listy, które po wojnie dostawała od byłych współwięźniarek Majdanka. „Zawarte w obozie związki przyjaźni przetrwały do dziś próbę czasu, tak jak przetrwały próbę tamtych ciężkich lat” - napisze po latach we wspomnieniowej książce „Gdy myśli do Majdanka wracają”.

32 grypsy pisane z Majdanka do córki Zosi

Przedwojenne recepty i wizytówki, skrzyneczka ze szklanymi ampułkami (jeszcze z lekami w środku), stetoskop, powojenne listy i pracowicie zbierane wycinki z gazet, czyli artykuły o doktor Stefanii Perzanowskiej. Rękopisy artykułów medycznych. Zbiór wierszy, które o swoim doświadczeniu pisali ocaleni więźniowie obozów, w tym Perzanowskiej. Są też osobiste drobiazgi: spinki do włosów, puderniczka.

Wyjątkową wartość mają dokumenty dotyczące okresu II wojny światowej m.in. pięć kart pocztowych wysyłanych z Majdanka, cztery oficjalne listy z Auschwitz-Birkenau. Perzanowska zachowała też fragmenty materiału z numerami obozowymi, czerwony punkt jaki nosili więźniowie polityczni oraz materiałową opaskę z napisem po niemiecku „revier”.

- Muzeum na Majdanku wzbogaciło się o ponad 550 oryginalnych dokumentów i blisko 100 przedmiotów należących do doktor Stefanii Perzanowskiej, przekazanej przez wnuków byłej więźniarki Majdanka - Krzysztofa i Andrzeja Korczaków - podaje Agnieszka Kowalczyk-Nowak, rzeczniczka Muzeum na Majdanku.

W kolekcji znalazła się korespondencja córki doktor Perzanowskiej z okresu okupacji - 90 listów pisanych w 1943 i 1944 roku. - W lutym 1943 roku pisała do swoich ciotek, że jej matka jest na Majdanku i trzeba robić wszystko, aby ją stamtąd wydostać. W kolejnych listach z ostrożności używała już szyfru, pisząc „C. musi zmienić posadę” - relacjonuje Marta Grudzińska z działu naukowego Państwowego Muzeum na Majdanku.

Zofia, córka Stefanii Perzanowskiej zachowała też 32 grypsy, jakie jej matka wysyłała w czasie swojego pobytu na Majdanku. Lekarka starała się w nich uspokajać, wiedząc, że i tak z innych źródeł może ona usłyszeć wiele o tym, co złego dzieje się w niemieckim obozie. „Córusieńko najmilsza, szalenie się cieszę, że jesteś zdrowa i ostrożna, i że tak dobrze idzie Ci nauka. Na pewno będziemy kolegami i mnóstwo dyskusji wspólnych będziemy przeprowadzać. Tylko Ty mnie, dziecino, za bardzo idealizujesz - wcale nie jestem taka nadzwyczajna, jak myślisz. Cała moja zasługa polega na tym, że mam ten swój fach” - to fragment grypsu doktor Perzanowskiej.

Córka lekarki z pietyzmem przechowała zrobione ręcznie zabawki, jakie zostały dla niej przemycone z obozu na Majdanku: wypchanego króliczka z materiału, osiołka z filcu i słonika.

Stefania Perzanowska zmarła w 1974 roku, w wieku 78 lat. Mieszkańcy Radomia uhonorowali lekarkę, czyniąc ją patronką jednej z ulic w mieście.

Malgorzata Szlachetka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.