W wielu domach, tuż po rozdaniu świadectw, rozlegają się dźwięki piosenki zespołu „KULT”, której słowa możecie Państwo przeczytać w tytule tego felietonu. Co dom, co rodzina, to inne odczucia towarzyszą dorosłym, w związku z wyjazdem „naszych kochanych pociech” na kolonie, obozy, do babci czy cioci.
Typów jest kilka. Pierwszy typ rodziców: szalejąco-imprezowy. Żywcem wyjęty z początku KULT-owej piosenki: „Jedna flaszka, druga flaszka i też trzecia, kurde bele, leci”./Dom stoi zupełnie pusty nocą kurzą się dookoła rupiecie./Wracamy chwiejnym krokiem po okrążeniu nad ranem./Po schodach na piechotę raczej rady nie damy.
Ci rodzice cieszą się powrotem (na dwa tygodnie, choć niektórzy fundują swoim dzieciom dwa turnusy kolonijne pod rząd) do czasów narzeczeństwa, beztroski, wolności od obowiązków, od ciągłego myślenia o dzieciach, od planowania wszystkiego z dziećmi, pod dzieci, dla dzieci. Wreszcie oni są na pierwszym miejscu: ich potrzeby, ich zabawa, ich radość. Dla wielu jest to imprezowanie do białego rana, bez martwienia się, kto zajmie się moim synem/córką, gdy kac gigant będzie ogarniał całe ciało rano i w południe. Ten typ rodzicielski daje w palnik, zalicza kluby, prywatki u znajomych i sam takowe w domu swym organizuje. Hulaj dusza, dzieci nie ma.
Typ rodziców numer 2. Też korzystają z nieobecności dzieci, który to jednak typ rozrywkę traktuje w nieco inny sposób niż typ nr 1. Małżeństwo w czasie kolonijno-obozowym nadrabia zaległości intelektualno-kulturalno-gastronomiczne. Tacy rodzice czytają książki, których przeczytać nie zdołali w ciągu roku (bo po codziennych obowiązkach domowych myśleli tylko o pójściu do łóżka - i wcale nie chodziło o seks), oglądnięcie zaległych filmów (i na DVD, i tych, na które nie było im dane iść do kina, bo nie było z kim dzieci zostawić), jak i hurtowe zaliczanie wszystkiego, co jest akurat w kinach (nowości w multikinach i klasyka w kinach studyjnych). Typ numer dwa ładuje też baterie chodząc bez dzieci po restauracjach, do których z dziećmi nie mogli pójść (bo w ciągu roku wybierają lokale z jedzeniem, które lubią dzieci - czyli pizzerie, bary z pierogami domowymi, kurczakownie różnego rodzaju i hamburgerownie). A gdy nie ma dzieci w domu, rodzice mogą pójść i na rybę na ryżu poukładaną, i na tajskie ostre, i do lokalu, który różne owoce morza (bleee, robaki) serwuje.
Typ rodziców trzeci: praktyczno-remontowo-budowlany. Gdy nie ma dzieci (przeszkadzajek-pomocników) zabierają się za generalne porządki i remonty - malowanie, tapetowanie, sprzątanie piwnic i wszelkiego rodzaju większe i mniejsze naprawy.
No i typ czwarty. Tęskniąco-płacząco-dzwoniący. Mamusie kwoki, tatusiowie-kokony. Martwią się o dzieci, nim autobus zniknie za zakrętem. Bombardują dzieci, swoje kurczątka, setkami telefonów dziennie, żądają przysyłania zdjęć robionych co chwila, na różnym tle, pytają, zamęczają - nie odpoczywają ani oni, ani dzieci.
Aż przychodzi ten czas, jak śpiewa Kazik Staszewski, że „Jeszcze kilka dni i nocy, i wszystko wróci do normy./ Będziemy zorganizowani i poważni, uczesani i przezorni”. I niektórzy rodzice się cieszą („że już, ża rozłąka minęła”), a niektórzy tęsknią za chwilą wolności, która przyjdzie dopiero za rok.