Z Białym Wilkiem w herbie. Krakowski lekarz na rycerskiej ścieżce

Czytaj dalej
Paweł Stachnik

Z Białym Wilkiem w herbie. Krakowski lekarz na rycerskiej ścieżce

Paweł Stachnik

Od 25 lat doktor Maciej Sztuka realizuje swoją rycerską pasję. Bycie rycerzem to dla niego coś więcej niż tylko udział w bitewnych inscenizacjach. To sposób na życie.

Historią i militariami pan Maciej interesował się od zawsze. W dzieciństwie jego ulubionymi zabawkami były drewniane i plastikowe szable, miecze i karabiny, a jego ulubioną lekturą książka Jerzego Głowackiego „O Warszu z Dębicy i wiślanej rusałce” opowiadająca o walkach z Tatarami w 1241 r. Historykiem ani wojskowym pan Maciej jednak nie został.

– Pewnego dnia obudziłem się i postanowiłem zostać lekarzem. Nie bardzo potrafię wytłumaczyć dlaczego, ale tak było – uśmiecha się. Po drodze przez chwilę studiował weterynarię na krakowskiej Akademii Rolniczej, ale ostatecznie ukończył medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracował w Klinice Neurotraumatologii Collegium Medicum UJ, potem w krakowskim szpitalu MSW, odbywał też dyżury w Areszcie Śledczym przy ul. Montelupich. Był neurochirurgiem urazowym, internistą, ortopedą-urazowcem. Teraz zatrudniony jest na Oddziale Ratunkowym Szpitala Uniwersyteckiego w Prokocimiu.

Mord w Barbakanie

Jego rycerskie hobby zaczęło się, gdy na studiach wstąpił do Bractwa Orlich Gniazd, wówczas największego takiego stowarzyszenia w południowej Polsce. Rychło został jego szefem (namiestnikiem) i razem z przyjaciółmi prowadził je przez 10 lat. Bractwo opiekowało się zamkiem Tenczyn w Rudnie. Urządzało tam turnieje, pokazy walk i tańców średniowiecznych, wspomagało też jego renowację. W Krakowie nawiązało współpracę

z Muzeum Historycznym i pod jego patronatem przez pięć lat organizowało w Barbakanie letnie Turnieje Rycerskie.

- Zaczynaliśmy od prostych pokazów zbroi i uzbrojenia. Z czasem przekształciło się to w dwugodzinną opowieść o XV-wiecznej historii rycerskiej. Były tam demonstracje walk, tańce z epoki oraz pokaz katowski. Ten ostatni był tak realistyczny, że zdarzyło się wezwanie straży miejskiej zaalarmowanej informacją o męczeniu w Barbakanie człowieka na oczach tłumu – śmieje się pan Maciej. Turnieje szybko zdobyły popularność i przyciągały tłumy widzów. Wielokrotnie pisał o nich „Dziennik Polski”.

Członkowie Bractwa spotykali się na treningach w krakowskim XVII Liceum Ogólnokształcącym, ćwicząc szermierkę dawną bronią, strzelanie z łuku oraz XIV- i XV-wieczne tańce. Bo ich działalność rekonstrukcyjna nie ograniczała się tylko do staczania pojedynków. Obejmowała też inne elementy średniowiecznej kultury rycerskiej: stroje, obyczaje, tańce, kulinaria. Bractwo działało bardzo aktywnie. Organizowało warsztaty, spotkania, pokazy, imprezy okolicznościowe, festyny, lekcje żywej historii w szkołach. A co roku uczestniczyło w lipcowej inscenizacji bitwy pod Grunwaldem jako część Chorągwi Krakowskiej. Niestety, konflikty personalne sprawiły, że po wielu latach działalności przestało istnieć. Nigdy się też nie odrodziło.

Maciejowi Sztuce pozostały po nim dobre wspomnienia oraz zwyczaj brania udziału w grunwaldzkiej rekonstrukcji. Każdego roku w wyznaczony lipcowy weekend (w okolicy historycznej daty 15 lipca) pakuje rycerski sprzęt, zabiera żonę i syna, i samochodem jedzie na drugi koniec Polski. Tam staje na polu bitewnym w szeregach chorągwi miasta Braniewo. Chorągiew ta (jej udział w bitwie poświadczony jest przez Jana Długosza w jego „Rocznikach…” oraz dziele „Banderia Prutenorum”) walczyła po stronie krzyżackiej i składała się z pieszych wojowników.

- Braniewo, czyli ówczesny Braunsberg, było miastem zakonnym i jako takie zobowiązane było do wystawienia w czasie wojny zbrojnego oddziału pieszych. Nie byli to jednak rycerze – bo ci walczą konno – lecz piesi wojownicy – tłumaczy doktor Sztuka. Oddział liczył około 200 zbrojnych, z czego połowę stanowili braniewscy mieszczanie, a połowę żołnierze najemni.

Rycerz i ślimak

Pan Maciej do walki występuje właśnie jako najemnik: w przeszywanym kaftanie, na który nakłada napierśnik i naplecznik, chronią go też nakolanniki i nałokietniki. Na głowie na hełm typu kapalin, przypominający kapelusz. Jest on znacznie wygodniejszy niż hełm z zasłoną zakrywającą twarz, bo oddycha się łatwiej, no i widać wszystko dokoła, co podczas walki nie jest bez znaczenia. Doktor Sztuka dodaje przy okazji, że w XV w. znaczącym ośrodkiem produkcji kapalinów był Kraków, a wykonywane tam hełmy cieszyły się popularnością. Podczas walki osłania się drewnianą tarczą nazywaną pawężem. Pawęż bojowa była duża, niekiedy dochodziła do prawie dwóch metrów wysokości, dzięki czemu mogła zasłonić całą postać wojownika. A przez jej środek biegło charakterystyczne wybrzuszenie mające wzmocnić wytrzymałość na ciosy.

Mój rozmówca używa mniejszej wersji pawęży (turniejowej), która jest praktyczniejsza w użyciu w bitewnym ścisku. Wymalowano na niej herb pana Macieja – Białego Wilka w czarnym polu walczącego ze… ślimakiem. Skąd taka właśnie symbolika? Wbrew pozorom to nie współczesny żart, tylko przedstawienie często występujące w średniowieczu, np. w ówczesnych iluminowanych rękopisach. Ślimak atakowany przez rycerza symbolizuje powolność, lenistwo i gnuśność, a więc cechy dla pobożnego chrześcijanina niepożądane i grzeszne, które należy zwalczać.

Do walki doktor Sztuka używa broni zwanej młotem lucereńskim (od szwajcarskiej Lucerny, gdzie znaleziono wiele jego egzemplarzy). To osadzone na dwumetrowym drzewcu żeleźce

zakończone z jednej strony krótkim kolcem, z drugiej kilkoma szpikulcami, a u góry długim grotem. Stosowała go plebejska piechota do walki z konnymi rycerzami. Kolec służył do przebijania zbroi, szpikulce do ściągania jeźdźca z konia, a grot do ranienia wierzchowca. Dwumetrowy młot jest broną wbrew pozorom bardzo poręczną w bitewnym ścisku i tłumie. Ponad głowami walczących można nim dosięgnąć oddalonego przeciwnika.

Jak już wspomnieliśmy, działania chorągwi braniewskiej zostały opisane przez Jana Długosza. Podczas rekonstrukcji chorągiew wykonuje historyczne manewry zrelacjonowane przez kronikarza, a reszta działań zależy już od jej inicjatywy.

– W pewnym momencie mamy trudny manewr pod nazwą atak kawalerii na piechotę. Naciera na nas kilku jeźdźców, a my musimy zasłonić się tarczami i wytrzymać uderzenie koni. To naprawdę nie jest proste. Trzeba mieć sporo siły, nie wspominając już o tym, że koń to zwierzę nieprzewidywalne, które może się spłoszyć - opowiada doktor Sztuka. Mimo że jest to tylko rekonstrukcja walka nie jest łatwa. Uczestnicy naprawdę okładają się mieczami, toporami, halabardami i cepami bojowymi. Trzeba mieć dobry sprzęt ochronny (zbroję, hełm, tarczę), by nie odnieść kontuzji, i niezłą kondycję fizyczną, by wytrzymać godziną bitwę, w tłoku, ścisku i lipcowym gorącu. Stąd w treningu rycerza prócz szermierki jest też siłownia, w której wyrabia się siłę i wytrzymałość.

Rycerz prawdziwy

W ciągu 25 lat działalności rycerskiej doktor Sztuka zgromadził liczny ekwipunek. Wymagało to sporo zachodu i sporych wydatków, ale cóż, bycie rycerzem nie jest tanim hobby. W swojej kolekcji ma pełną XV-wieczną zbroję płytową, ważącą razem z tarczą ok. 80 kg, kilka hełmów, w tym wspomniany kapalin oraz hełm z zasłoną, kilka trójkątnych tarcz oraz dwie pawęże (małą i dużą), nitowaną kolczugę, kilka mieczów i toporów, sztylety rycerskie. Ma też broń z innych epok: szable, pistolety, rewolwery, bo jest kolekcjonerem

militariów. Z tego, co zgromadził może poskładać trzy różne komplety złożone ze zbroi, tarczy i broni zaczepnej.

– Nie ma górnej ceny, jaką można zapłacić za zbroję czy miecz. Egzemplarze wykonywane przez cenionych rzemieślników mogą kosztować nawet bardzo duże pieniądze, a i tak trzeba czekać na zamówienie po parę miesięcy. Dobry miecz kosztuje od 600 do 1 tys. ero, a przecież są i droższe – mówi.

Dla mojego rozmówcy bycie rycerzem nie sprowadza się tylko do posiadania sprzętu i udziału raz w roku w bitewnej inscenizacji. Pan Maciej traktuje to bardziej poważnie. Bycie rycerzem to dla niego sposób życia i kierowanie się cechami rycerskimi: szlachetnością, odwagą, życzliwością dla innych, pobożnością. W 2006 r. wyznaczony przez biskupa opolskiego ksiądz prałat Edmund Podzielny pasował Macieja Sztukę, jego kolegę z chorągwi i jeszcze kilkanaście innych osób na rycerzy. Obrzęd odbył się w katedrze w Opolu według i rytuału opisanego przez XIII-wiecznego francuskiego biskupa Wilhelma Duranda. Przy braku króla na rycerza pasuje bowiem biskup diecezjalny lub wyznaczony przez niego kapłan. – Jestem więc rycerzem według prawa kanonicznego i za takiego się uważam. Myślę, że jest to jakaś nagroda za wszystko, co przez prawie 25 lat zajmowania się rzemiosłem rycerskim zrobiłem – wyznaje pan Maciej. Gdyby znaleźli się chętni, z radością reaktywowałby Bractwo Orlich Gniazd.

Z przekąsem mówi o dzisiejszych uczestnikach ruchu rycerskiego, którzy należą do specjalnej ligi i odbywają walki o charakterze sportowym. – Dla nich to po prostu sport i rozrywka. Ja uprawiam rekonstrukcję, w której chodzi o coś więcej – podkreśla. Prawdziwe historyczne pojedynki nie polegały na bezmyślnym okładaniu się mieczami. Starcie było gwałtowne i krótkie, trwało 15-20 sekund. Szło w nim o szybkie wyeliminowanie przeciwnika: albo od razu, przez zadanie mu śmiertelnego ciosu (np. w głowę lub amputację kończyny), albo przez zadanie ciężkiej rany, która wykluczała przeciwnika z

dalszej walki. Pan Maciej wie, co mówi, brał udział w warsztatach dawnej szermierki prowadzonych przez ludzi zajmujących się nią zawodowo, czytał też średniowieczne kodeksy szermiercze. Rycerskie rzemiosło uprawia od 25 lat.

Znów pod Grunwald

Zainteresowanie historią i militariami przejawia się u doktora Sztuki także w inny sposób. W ramach zorganizowanego przez krakowskie Muzeum Narodowe cyklu Akademia Bronioznawcy wygłaszał wykłady na temat dawnej broni. Opowiadał m.in. o mieczach („Mit miecza”, „Miecz katowski – narzędzie czy broń?”), nożach („Nóż to narzędzie”), rewolwerach („Czym zdobywano Dziki Zachód”), a także medycynie wojskowej („Narzędzia wojny kontra narzędzia medycyny”) i słynnych zamachach („Czy na sali jest lekarz?”). Prelekcje były efektem studiów autora nad bronią, jej typami i dziejami, licznych lektur książkowych i źródłowych.

Doktor Sztuka łączył je z pokazami praktycznymi, np. cięciem szablą drobiowej tuszy albo prawdziwym rewolwerowym wystrzałem. Wykłady odbywały się w gmachu głównym Muzeum i miały liczną i wierną publiczność. Przerwała je pandemia, a po niej niestety nie zostały przywrócone do programu muzealnych wydarzeń. Pan Maciej myśli o wydaniu swoich wykładów w formie książki, musi jednak znaleźć na to chwilę czasu. A tego zawsze brakuje…

Na co dzień doktor Sztuka dyżuruje na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym Szpitala Uniwersyteckiego w Prokocimu. Trafiają do niego ofiary wypadków: osoby z poparzeniami, zatruciami, po katastrofach drogowych, z urazami wielonarządowymi, nagłymi zapaściami, po nadużyciu alkoholu. Zdarza się, że dziennie Oddział przyjmuje do 200 pacjentów. – Wcześniej odbywałem dyżury w areszcie śledczym na Monte Lupich. Muszę powiedzieć, że była to ciekawa praca, czułem się tam potrzebny. Niestety, w pewnym momencie musiałem odejść – mówi pan Maciej.

W tym roku doktor Sztuka znów spakuje swój ekwipunek i razem z żoną i synem pojedzie pod Grunwald, by stanąć w szeregach chorągwi braniewskiej. Syn ma 11 lat i został jego giermkiem. Na grunwaldzki wyjazd cieszy się tak samo jak tata. Rycerska tradycja w rodzie Sztuków raczej nie zginie.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.