Z Krzysztofem Bobalą o turnieju Pekao Szczecin Open

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Szkocki
Jakub Lisowski

Z Krzysztofem Bobalą o turnieju Pekao Szczecin Open

Jakub Lisowski

Gwiazd w turnieju Pekao Szczecin Open było bardzo dużo, ale ikoną pozostaje Krzysztof Bobala, organizator od pierwszej edycji Po dwóch-trzech edycjach już się zastanawialiśmy, czy jesteśmy lepsi od Wimbledonu. Nie chodzę i nie wypytuję się „fajnie jest?”. Ja wiem, że jesteśmy dobrze oceniani

Pozostają godziny do rozpoczęcia turnieju. Co teraz dominuje: strach, bo jest to jubileuszowa edycja czy radość, bo doczekaliśmy się kolejnego święta tenisa?

KRZYSZTOF BOBALA:
Jest taki moment, że turnieju się nie lubi. Ale to jest moment, gdy wiemy, że czasu coraz mniej, a sporo jeszcze do zrobienia. W tym roku nad wszystkim panujemy, więc więcej jest radości. Mi nawet nie chodzi o to, że to już 25 lat tego turnieju, ale to przede wszystkim radość z listy uczestników. Jako człowiek, który kocha tenis, który kiedyś tam pogrywał w tenisa, to jak spojrzałem na listę, to mocno się zdziwiłem, że tyle fajnych nazwisk u nas się pojawi. To wielka radocha i oczekiwanie na dobre widowiska. A w tym roku nastawiam się, że więcej czasu spędzę na trybunach i zobaczę kilka spotkań od początku do końca. To może być możliwe, bo z biegiem czasu coraz mniej spraw biorę na siebie, a te obowiązki przejmują osoby z naszego sztabu organizacyjnego.

- W większości współpracuję z młodymi osobami i nie ma żadnych problemów. Ja naprawdę przez te 25 lat obejrzałem w całości tylko jeden mecz. Oczywiście cały czas byłem na obiekcie, zaglądałem na korty i widziałem pół seta, czy nawet cały set, ale to nie były pełne pojedynki. W tym roku chcę wyłączyć telefon i usiąść na trybunach. Warto, bo przyjadą do nas tenisiści wcześniej mi znani z transmisji w Eurosporcie, a teraz dotknę bliżej tego tenisa. Ja z zawodnikami mam kontakt cały czas, ale raczej w sprawach organizacyjnych, ale chcę zobaczyć, co zaprezentują na kortach. Więc ta radość dominuje w oczekiwaniu, ale strachu też jest trochę. To przede wszystkim związane jest z nowymi elementami, które zafunkcjonują w tym roku. Mam tu na myśli np. oddaną niedawno do użytku halę tenisową, gdzie przeniesiemy część aktywności, szczególnie związanej z biznesem, strefą VIP czy strefę dla zawodników. To są dla nas nowe obowiązki, ale nie panikujemy.

- Wszystko będzie dobrze funkcjonować. Mam wielką nadzieję, że nikt nam się nie wykreśli w ostatniej chwili i dopisze pogoda. Przed rokiem było fantastycznie, ludzie byli uśmiechnięci, nikt nie narzekał, więc i wszystkim się dobrze pracowało. Oby tego słońca i w tym roku nie brakowało.

Próbowało Trójmiasto, stolica, Katowice czy inne miasta w Polsce. Udało się w Szczecinie. Czemu?

- Mówią, że jesteśmy drugim najstarszym challengerem na świecie, a to już powód do dumy. A czemu się udaje? Nie sposób nie wspomnieć o naszych sponsorach z Bankiem Pekao SA na czele. Wcześniej był to Pomorski Bank Kredytowy i ja wiem, że gdyby nie wsparcie partnera, to tego turnieju by nie było, a my byśmy teraz nie rozmawiali. Nie wierzę w to, że bez Banku utrzymalibyśmy ten turniej na takim poziomie.

- Stabilność naszej współpracy to ewenement na skalę światową i to nie tylko w grupie challengerów. Ta współpraca ewoluuje i co roku dokładamy coś nowego. Rozwijamy część biznesową, ale też wspólnie dbamy o najmłodszych. Od roku funkcjonuje program „Droga do Pekao Szczecin Open”, czyli zapewniamy dzieciakom treningi tenisowe za darmo. Powiem też, że my i Bank cały czas szukamy nowych możliwości i zadań. Ja to nazywam zbilansowaną dietą. W Szczecinie udało się zbilansować część sportową i biznesową. Jeszcze kilka lat temu widzieliśmy, że ta część tenisowa nam ucieka, zaczyna się cofać, ale już rok temu tak nie było. Na trybunach pobiliśmy rekord frekwencji, było o nas bardzo głośno w kraju. I wiemy już, że musimy pogodzić interesy Banku, który głównie dba o rozwój strefy biznesowej tej imprezy, interesy kibiców, którzy chcą zobaczyć tenis, ale i gości, których tenis nie bardzo interesuje, ale przychodzą do nas dla celebrytów czy na część muzyczną.

- Uważam, że dobrze pogodziliśmy te elementy, tak jak i dobrze odnajdujemy potrzeby sponsorów. Staramy się ich wyprzedzać, dawać coś więcej. Gdy w rozmowie ze sponsorem usłyszę jakąś prośbę, pomysł, to nie wyciągam od razu ręki po pieniądze, tylko realizuję ten pomysł, bo to ma zaprocentować. Taka jest nasza polityka i filozofia. Ostatni element sukcesu to osoby zaangażowane w organizację turnieju. Nie chcę się tu przechwalać, ale razem z żoną Agnieszką czy synem Kacprem, wiemy, ile to nas kosztuje wysiłku i ile spraw rodzinnych przez to zaniedbujemy. Ale my - może przede wszystkim ja - mamy pasję do tenisa i to procentuje. Miłość do tenisa nie ogranicza się tylko do naszego miasta. Ciągle jeżdżę po turniejach, obserwuję i rozmawiam. Podpatrujemy i fajne elementy przenosimy do Szczecina. Nie na wszystko nam pozwala budżet, a my go bardzo pilnujemy. Zawsze będę pamiętał moją pierwszą tenisową imprezę, którą organizowałem w Gryfinie. Pomagał mi np. obecny prezes Polskiego Związku Tenisowego i… daliśmy tam ciała.

- Pierwsze dotknięcie z zawodowym tenisem zakończyło się klapą. Naobiecywaliśmy sponsorom zbyt dużo i to było później zbyt stresujące. Ale takie doświadczenie było nauczką na całe życie. Obiecuj trochę mniej, a realizuj trochę więcej - to filozofia tej „recepty na sukces”. A znam tenisowych wariatów w innych miastach, którzy nie potrafili rozmawiać ze sponsorami czy zawodnikami, naobiecywali za dużo i tamte turnieje padły. Tak było np. w Katowicach, gdzie pracowali moi przyjaciele. I oni już wiedzą, jakie popełnili błędy. My tak nie robimy. Wolimy obiecać mniej, a dać więcej. W Szczecinie sponsor nie ma nam nic do zarzucenia, mało tego - z nami robi tę imprezę, bo jest współorganizatorem.

Są jeszcze rezerwy?

- Są. To jest tylko kwestia budżetu imprezy. My wciąż mamy pomysły, bo kochamy tenis i nie jesteśmy wypaleni organizacją tego 25-letniego turnieju. Jeśli budżet będzie większy, to gwarantuję, że rozgrzejemy jeszcze bardziej kibiców czy dziennikarzy. Wtedy sprowadzimy jeszcze lepszych tenisistów, zaprosimy np. Roberta Lewandowskiego, który nie ma nic wspólnego z tenisem, ale przyciągnie nam nowych kibiców na korty. To wszystko jest jednak kwestią pieniędzy. W głowie wciąż mamy pomysł na turniej damski, a druga kwestia to sprawa World Tour. Jeśli obiekt przy al. Wojska Polskiego przejdzie modernizację, to może za kilka lat pokusimy się, by zostać zawodowym turniejem. To jest krok, który możemy zrobić.

Czy jest zawodnik o którego się staraliście, ale nie udało się go namówić do przyjazdu?

- W tym roku powiedzieliśmy sobie, że nie będziemy robić takich podchodów, a to ze względu na to, że budżet jest dość trudny i ubiegłoroczne doświadczenie. Miło się zrobiło, gdy poznaliśmy listę chętnych do gry, bo to świadczy, że sami tenisiści dobrze nas oceniają. Będą u nas mocne nazwiska i to bez specjalnych zabiegów. Przy poprzednich edycjach podejmowaliśmy takie próby. Było dwóch tenisistów o których bardziej się staraliśmy, ale nie zdecydowali się do nas przyjechać. Z Alexandrem Zverevem byliśmy w zasadzie już dogadani i to dużo przed turniejem, ale niemal w ostatniej chwili zrezygnował. Tłumaczył się, że musi wziąć udział w jakimś weselu i faktycznie nie grał w tym czasie w żadnym turnieju ani Pucharze Davisa. Szkoda, bo dziś byśmy się nim chwalili, a nie był to jeszcze tak znany gracz. Drugim zawodnikiem był Hiszpan Fernando Verdasco. Negocjowaliśmy przed rokiem, ale postawił zaporowe warunki, których nie mogliśmy przyjąć. Też żałowaliśmy, bo to znany tenisista, a w dodatku to taki przystojniaczek, który się kobietom podoba. Jego występy też przyciągnęłyby większą uwagę.

Gdy Pan organizował pierwszą edycję to był to projekt na życie?

- Nikt z nas nie myślał o tym, że ten turniej będzie miał tak długą historię. Ale po dwóch-trzech edycjach już się zastanawialiśmy, czy jesteśmy lepsi od Wimbledonu. Nigdzie nie byliśmy, ale tak mocne mieliśmy przekonanie. Ale naprawdę w ani gramie nie myślałem, że będę to robił 25 lat. Nie było takiej perspektywy w moich myślach. Mi chodziło, by zakończyć jedną edycję i podpisać umowę z Bankiem na kolejną. Walczyliśmy o to z Grześkiem Bargielskim i Irkiem Maciochą, wspólnie to przeżywaliśmy i zastanawialiśmy się, czy nasz partner znów to zaakceptuje. A pamiętajmy, że Bank też przechodził różne przeobrażenia, restrukturyzację. Wtedy podpisywaliśmy umowy roczne, a od niedawna podpisujemy umowy na trzy lata. 25. edycja jest pierwszą z nowej umowy, więc do 2019 r. mamy zabezpieczenie. Daje nam to trochę spokoju, ale nie zwalnia z żadnych obowiązków. Nadal będziemy się starali, by turniej się rozwijał, byśmy czymś zaskakiwali. Oczywiście nie każdego roku jest jubileusz, ale pomysłów nam nie zabraknie.

Czy jest osoba, która mocno Pana zaskoczyła gratulując organizacji szczecińskiego turnieju?

- Powiem tak: bardzo miło będę wspominał ubiegłoroczną rozmowę z fizjoterapeutą, który został przysłany do nas przez ATP. Chwila rozmowy i wiedzieliśmy, że jest to wieloletni pomocnik Rogera Federera. To, co od niego usłyszałem było i jest bezcenne. Przecież on był na wszystkich najważniejszych turniejach i to nie raz, a nam nie powiedział „good job”, ale przeprowadziliśmy długą, fajną i pozytywną rozmowę. Prosiłem, by doradził lub wskazał, co było złe, ale odparł, że nie jest w stanie. Ja wiem, że nie wszystko jest idealne, wiem, że w złych warunkach siedzą sędziowie, supervisor, kiepskie były warunki dla tenisistów, ale my cały czas jesteśmy przed remontem tego obiektu. Gościliśmy też bardzo znanego trenera, który też - z własnej woli - przyszedł i nam gratulował organizacji. I jeszcze przykład naszego Mariusza Fyrstenberga, który rok temu przyjechał do nas po kilkuletniej przerwie i po którymś meczu rozmawiał z nami i zaczął nam kadzić (śmiech). On tego nie musiał, a i ja nie chodzę i nie wypytuję się „fajnie jest?”. Ja wiem, że jesteśmy dobrze oceniani, nagrodę dla najlepszego challengera 2016 r. przyznawali sami tenisiści, a przecież w Szczecinie było ich kilkudziesięciu, a notowanych jest kilka tysięcy na całym świecie. Mariusz powiedział nam: „Jesteście nienormalni. Nie było mnie tu kilka lat, a tu zrobiliście magię”. I co ja po takich słowach mam zrobić? To zastrzyk energii na kolejną edycję.

Czemu Krzysztof Bobala nie chciał nigdy zostać prezesem Polskiego Związku Tenisowego?

- Bo nigdy mnie to nie interesowało. Tak samo nie jestem prezesem Polskiego Związku Badmintona, Polskiego Związku Piłki Nożnej. Nie jestem działaczem, jestem menedżerem sportowym, menedżerem eventowym i w tym się ukierunkowałem. Praca w związkach czy klubach to praca dla innych osób, bardziej trenerów, ale też pasjonatów. Jeślibym został prezesem Polskiego Związku Tenisowego to pewnie nie byłoby naszego turnieju, bo ciężko byłoby to połączyć. Ale ja cały czas bardziej kocham robić swoją, szczecińską robotę.

Jakub Lisowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.