Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz. Czy ta legenda jest wciąż żywa w Krakowie? "Nie jest miło pracować w takiej atmosferze"

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Matusik
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz. Czy ta legenda jest wciąż żywa w Krakowie? "Nie jest miło pracować w takiej atmosferze"

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Dorożki na krakowskim Rynku to symbol miasta, atrakcja turystyczna, a w ostatnim czasie... temat gorących dyskusji. - Bywają tacy, którzy krytykują i tylko czekają na nasze potknięcie. Nie jest miło pracować w takiej atmosferze, ale mam nadzieję, że dorożkarski fach przetrwa - mówi Leszek Szczypczyk, krakowski dorożkarz.

Jego dziadek był ułanem, w kawalerii służył przez czternaście lat. Ojciec Józef zajmował się transportem konnym i przewoził rozmaite towary. Miał również gospodarstwo rolne. Potem przez wiele lat prowadził konny omnibus: od Bramy Floriańskiej ulicą Floriańską, przez Rynek, na Grodzką.

- Tata powoził, a z tyłu siedział konduktor w mundurze, sprzedawał bilety i dzwonił dzwonkiem. W omnibusie mieściło się nawet około dwudziestu osób. Jako mały chłopak zaglądałem do taty często, żeby mu pomóc, chociaż tak naprawdę to bardziej przeszkadzałem.

Powtarzał mi: patrz, obserwuj konie, wtedy zrozumiesz to, co chcą ci przekazać. Aż pewnego dnia tata powiedział, że z jego zdrowiem nie jest jeszcze tak źle, więc kupujemy dorożkę. I kupiliśmy - wspomina pan Leszek.

Na Rynku Głównym po raz pierwszy stanęli w 1997 roku. Dzisiaj pan Leszek powozi dorożką wraz z kolegą - Michałem Biskupem.

Furmański chleb

Dzień dorożkarzy rozpoczyna się dość wcześnie. Już przed szóstą rano konie głośno domagają się swojej porcji owsa i siana. Następuje więc karmienie, pojenie, czyszczenie koni i sprzątanie w stajni. Potem trzeba się zająć dorożką: wypucować wszystkie części drewniane, skórę siedzisk przetrzeć specjalnym płynem do konserwacji, a elementy chromowane i mosiężne wyczyścić tak, by aż lśniły.

Konie, które będą pracować na Rynku Głównym, muszą być przygotowane równie starannie jak dorożki. A gdy są już wyczyszczone, mają rozczesane grzywy i ogony, można wyruszać.

- Droga pod Kościół Mariacki zajmuje nam około godziny. Koni się nie pogania, idą swoim tempem - mówi pan Michał.

- To, co widać na Rynku, to jedynie wisienka na torcie. Niektórzy nam zarzucają, że sobie jeździmy w białych koszulach i kapeluszach. Kwestie finansowe też wielu kolą w oczy. Jednak żeby założyć ten czarny kapelusz i białą koszulę, sporo potu trzeba wylać każdego ranka - dodaje pan Leszek.

Dorożkarski koń jeździ średnio dwa razy w tygodniu w parze z drugim koniem. W wolne dni jest lonżowany lub stoi w stajni, nic nie robiąc. Dorożkarz nie ma takiego luksusu.

- Jak powiem, że dzień dorożkarza trwa dwadzieścia godzin na dobę, ktoś się zastanowi, kiedy śpię i odpoczywam. Jednak faktem jest, że doba bywa za krótka, zwłaszcza w sezonie letnim.

Praca dorożkarzy kończy się późno. Większość krakowian już smacznie śpi, gdy wraz z końmi docierają do domu.

- Kiedy wrócimy z Rynku, trzeba posprzątać i nakarmić konie. Zarówno te, które przyszły z pracy, jak i te, które miały dzień wolny. Zmianową pracę koni ustalił urząd, chociaż nie zawsze jest dobrze, kiedy koń ma długie przerwy. Najważniejsza jest regularność, jak u sportowca. Jednak przepisów nie przeskoczymy - dodaje nasz rozmówca.

Ta sama dorożka może stanąć na Rynku Głównym co drugi dzień, dlatego dziś każdy krakowski dorożkarz ma przynajmniej kilka koni. Panowie Leszek i Michał mają ich do dyspozycji sześć. Są to: Pelargonia, Ikebana, Delicja, Pinia, Fraszka i Atlanta. Tymi, które w danym dniu odpoczywają w stajni, zajmuje się w tym czasie szef obu panów dorożkarzy.

- Konie to nie samochody, które można zaparkować w garażu i odpalić po tygodniu. Koń wymaga opieki cały czas, nie bierze poprawki na noc, święta czy sylwestra. Dawniej, gdy ktoś komuś złorzeczył, mówił: „A żebyś tak furmańskiego chleba spróbował!”. Są dni, kiedy doskonale rozumiem, co to powiedzenie znaczy - uśmiecha się pan Leszek.

Kraków z perspektywy dorożki

Powiedzenie o furmańskim chlebie nie oznacza jedynie ogromnego zmęczenia i ciężkiej pracy. W ostatnich latach nabrało także innego znaczenia. Zdarza się, że po całym dniu spędzonym na Rynku wśród turystów i mieszkańców Krakowa, najbardziej boli głowa i robi się smutno, ponieważ pod adresem dorożkarzy bardzo często rzucane są przykre słowa, że wykorzystują zwierzęta do pracy ponad ich siły.

- Wielu turystów i mieszkańców docenia naszą pracę i tradycję dorożkarską. To piękne. Kiedy w czasie pandemii nie mogliśmy stać na Rynku, mówili, że strasznie pusto było bez dorożek. Jednak bywają i tacy, którzy krytykują i tylko czekają na nasze potknięcie. Nie jest nam miło pracować w takiej atmosferze. Mimo wszystko staramy się nie pamiętać przykrych słów - mówi pan Leszek. I dodaje:

Nie wiadomo, jak będzie po wyborach. Wiadomo natomiast, że jedynymi i największymi przegranymi w całej tej aferze z obrońcami zwierząt zostaną konie. Jeśli nie będą na siebie zarabiały, nas nie będzie stać na to, aby utrzymywać je tylko dla przyjemności.

Godziny pracy krakowskich dorożkarzy są ustalane przez urząd. Kwestia pogody jest bardzo ważna w pracy dorożek i nie chodzi tu tylko o deszczowe dni, które na pewno wpływają na mniejszą liczbę kursów. Głównym zagrożeniem jest mocne słońce, dlatego z myślą o zdrowiu i kondycji koni ustalono określone przepisy. Zgodnie z regulaminem, jeśli w godzinach od 13 do 17 temperatura wskazywana przez termometr na Sukiennicach przekracza 28 stopni w cieniu, dorożkarze mają obowiązek korzystania z alternatywnych, zacienionych postojów.

- Tego rygorystycznie przestrzegamy. Zresztą nawet sumienie by mi nie pozwoliło, abym za te judaszowe srebrniki mordował siebie i konia w upale.

Jeśli więc zobaczymy na Rynku konie stojące ze spuszczonymi głowami, nie ma powodu do zmartwień - to ich naturalna pozycja w czasie odpoczynku. Warto też wiedzieć, że dorożkarskie konie nie są wykorzystywane do żadnych innych aktywności. Muszą mieć aktualne badania weterynaryjne odnawiane co roku. Za ich brak właścicielom grożą poważne konsekwencje finansowe. Przepisy stanowią także, że dorożka nie może zabrać na raz więcej niż sześciu turystów. A ile kosztuje przejażdżka?

- Cena uzależniona jest od długości trasy i czasu wynajmu - mówi pan Michał.

Najpopularniejsze trasy to Droga Królewska, która prowadzi obok Barbakanu na Rynek Główny oraz ulicami Grodzką i Kanoniczą do Zamku Królewskiego na Wawelu. Wielu turystów wybiera trasę na Franciszkańską pod okno papieskie albo na Kazimierz.

- Ważne, aby pokazać turyście miejsca, które są naprawdę ciekawe, żeby ta przejażdżka miała duszę - opowiada pan Leszek.

I dodaje: Na cenniku mamy oficjalne ceny, na przykład kurs wokół Rynku Głównego kosztuje sto złotych, im dalsza trasa, tym drożej. Zwykle jednak stawiamy na targowanie się. Jeden ma, to da, a z tym, co nie ma, też trzeba się dogadać, żeby był zadowolony. Ceny są na każdą kieszeń. Zdarzają się również kursy charytatywne. Czasami przychodzi do nas pani z chorym synkiem i tak się przyjęło, że jak mamy wolną chwilę, jedziemy z nim za darmo. Chłopiec ma radości co nie miara, konie są spokojniejsze po spacerze, a my wierzymy, że dobro wraca.

Na pytanie, jak to się stało, że został dorożkarzem, pan Leszek odpowiada, że było mu to pisane.

- To praca przez okrągły rok, bez świąt i urlopu. Dlatego trzeba do niej podejść z pasją. Pewien turysta, który przyjechał do Krakowa ze Stanów Zjednoczonych, zapytał mnie, czy lubię moje zajęcie. Odpowiedziałem, że bardzo. A on na to: jak ktoś lubi to, co robi, to tak jakby nie pracował. I przyznałem mu rację - uśmiecha się pan Leszek.

Donald Trump i następca tronu

Kim są krakowscy dorożkarze? Zwykłymi ludźmi. A rozmawiając z nimi, można dojść do wniosku, że mają naprawdę sporo obowiązków. Są też wizytówką miasta i tę część swojej pracy traktują bardzo poważnie.

- Do Krakowa każdego roku przyjeżdżają miliony turystów. A większość z nich odwiedza Rynek Główny i spotyka na swojej drodze dorożki. Nasz wizerunek świadczy o mieście. My nie jeździmy po świecie, bo nie mamy na to czasu, ale cały świat przyjeżdża do nas - opowiada pan Leszek.

Jak dodaje, woził ludzi z najodleglejszych zakątków i z rozmaitych krajów.

- Bardzo mnie wzrusza, gdy ktoś nagle zaczyna mówić łamaną polszczyzną, na przykład: Mój dziadek pochodził z Łodzi, a ja całe życie marzyłem, aby odwiedzić Polskę. Mam 60 lat i jestem tu po raz pierwszy. A Kraków jest taki piękny!

Nasi rozmówcy wozili też gwiazdy, ludzi znanych z telewizji i pierwszych stron gazet. Pan Leszek pamięta piosenkarzy, aktorów, a nawet znanego sportowca, który w czasie przejażdżki nagle kazał mu się zatrzymać i wyskoczył z dorożki, żeby kupić kebaba. Stojąc na dorożkarskim postoju udało mu się zobaczyć byłego i obecnego prezydenta Polski, a także kilku parlamentarzystów.

- Pewnego razu podeszli Anglicy i powiedzieli, że chcieliby zrobić rundę wokół Rynku. Nagle patrzę, a do dorożki wsiada wysoki mężczyzna, który na twarzy ma maskę prezydenta USA, Donalda Trumpa. Obok dorożki biegło ośmiu „ochroniarzy” w garniturach. Zwracaliśmy uwagę wszystkich na Rynku! A ma koniec zrobiliśmy sobie zdjęcie - wspomina pan Leszek.

- Innym razem do dorożki wsiadło dwóch Europejczyków i dwóch Afrykanów. Okazało się, że jeden z czarnoskórych turystów był następcą tronu jakiegoś państwa w Afryce. Poczułem się prawie jak na planie filmu „Książę w Nowym Jorku” i zażartowałem, że gdybym wiedział, to bym takich gości przewiózł bardziej po królewsku.

Dorożki numer 14 i 21

Pierwsze dorożki pojawiły się w Krakowie w 1855 roku, nazywano je fiakierkami lub dryndami, a były powożone przez fiakrów. Ich główny postój znajdował się między Kościołem Mariackim a Sukiennicami, a dwa inne przy Dworcu Głównym i na Placu Szczepańskim. Był to wówczas główny środek transportu po mieście, dziś stanowią raczej element lokalnego folkloru i atrakcji turystycznej. Na Rynku Głównym stacjonuje obecnie trzynaście dorożek, jednak dzięki temu, że umowy z przedsiębiorcami-dorożkarzami zostały zawarte na dni parzyste i nieparzyste, działalność w tym zakresie prowadzi dwudziestu sześciu dorożkarzy. Dorożka panów Leszka i Michała, którą jeżdżą w dni parzyste, ma numer 14, a ta która wozi turystów w dni nieparzyste, ma numer 21.

- Często turyści przychodzą z dziećmi i boją się, że znudzone maluchy nie wysiedzą w dorożce. Tymczasem dzieje się tak, że uspokojone miarowym stukotem kopyt, zasypiają - opowiada pan Leszek.

Po chwili dodaje: Koń nie przestanie mnie zadziwiać. To bardzo mądre zwierzę. Każdego dnia pokazuje mi coś nowego i chociaż nie umie mówić, potrafi wszystko wyrazić, trzeba tylko odczytać jego zachowanie. Koń przejdzie dwa razy daną trasę i już ją pamięta. Nieraz było tak, że jeździliśmy określoną trasą, a potem nagle trafił się objazd z powodu remontu. Musieliśmy konie przyzwyczaić do „zmiany zdania”.

Najsłynniejszą krakowską dorożką była ta opatrzona numerem sześć, którą opisał Konstanty Ildefons Gałczyński. Należała do fiakra mówiącego wierszem, Jana Kaczary. Pewnego wieczoru poeta usłyszał, jak Kaczara, w odpowiedzi na pytanie: „Pan wolny?”, mówi: „Żonaty, ale mogę zawieźć do chaty”. Gałczyński pojechał więc dorożką zaprzężoną w Baśkę albo Gustawa z ulicy Wenecja do Sukiennic. A potem napisał wiersz o „Zaczarowanej dorożce”, który kończy się słowami: „Póki dorożka dorożką, a koń koniem, dyszel dyszlem, póki woda płynie w Wiśle, jak tutaj wszyscy jesteście, zawsze będzie w każdym mieście, zawsze będzie choćby jedna, choćby nie wiem jaka biedna: zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń”.

Mimo upływu lat krakowska dorożkarska legenda jest wciąż żywa i przyciąga turystów, chcących zakosztować zaczarowanego Krakowa.

Leszek Szczypczyk: Mam nadzieję, że dorożkarski fach przetrwa. Jestem dobrej myśli. Grunt, aby szczęśliwie objechać tam i z powrotem. Raz zarobię więcej, raz mniej, ale koń na owies zawsze będzie miał, a my na ten furmański chleb.

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.