Pan Bogdan spotkał się ostatnio ze starym kumplem. Pogadali, ponarzekali, powspominali. Kolega, który pracuje w korporacji, narzekał i stwierdził, że jest ona gorsza do PZPR. Mówił, że w nieboszczce partii też były polecenia, które szły z góry na dół i musiały być wykonywane.
Jak się komuś nie podobało, to miał przechlapane. Jeśli jednak trafiło się na ludzkiego sekretarza, a tacy przecież się zdarzali, można było coś załatwić, wytłumaczyć się, jeśli się coś nie z własnej winy zawaliło albo czegoś nie dopilnowało. Ewentualnie, jak się miało do czynienia z większą piłą, można było ostatecznie złożyć samokrytykę. A jeśli miało się niedobrego dyrektora, który dodatkowo źle żył z sekretarzem, to można było bezpiecznie lawirować, bo jak się czepiał dyrektor, to można było zwrócić się o pomoc do sekretarza i odwrotnie.
W korporacji nie ma zmiłuj. Tam polecenia przychodzą z góry drogą mejlową. Co charakterystyczne, każdy, który je wydaje, jednocześnie zawiadamia kilka lub kilkanaście osób, żeby wszyscy widzieli, jaki jest aktywny i jak pięknie zarządza. Kontakt z żywym człowiekiem zastąpił komputer. Kolega opowiadał panu Bogdanowi, że do niego mejle z poleceniami wysyła nawet gość pracujący dwa pokoje dalej. Nie może przyjść i powiedzieć, o co mu chodzi? Pewnie może, ale po co ruszać się z biurka i strzępić gębę?
Ale w korporacji awans, tak jak kiedyś w carskiej Rosji epolety na urzędniczym mundurze, oznacza koniec normalnych rozmów i „gadanie” mejlami
Dodatkowo o tym, że jest aktywny i czuwa nad sprawami korporacji, jednym kliknięciem zawiadamia pół firmy, z prezesem na czele. Co ciekawe, kiedy jeszcze nie awansował i miał jakąś sprawę, zwyczajnie przychodził. Mówił, o co chodzi, a przy okazji zawsze sobie pogadali. Ale w korporacji awans, tak jak kiedyś w carskiej Rosji epolety na urzędniczym mundurze, oznacza koniec normalnych rozmów i „gadanie” mejlami. Tak to działa.
Kolega opowiadał panu Bogdanowi, że kiedy widzi na ekranie znak nowej wiadomości, dostaje szczękościsku. Wie, że to kolejne polecenie albo prośba o wyjaśnienie czegoś, co nie działa tak jak powinno, a on mógł mieć w tym swój udział. Przez te „rozmowy mejlowe” w domu nie otwierał po pracy komputera. Ostatnio jednak zrugał go dyrektor, bo na wiadomość z 16.50 odpowiedział o 19.30. Stąd kolega czasem z rozrzewnieniem wspomina stare czasy, kiedy jak szef miał jakieś pretensje, to go wzywał i ochrzaniał. Dziś wysyła mejla, o czym zaraz wie pół firmy.
Pan Bogdan nie bardzo wiedział, jak go pocieszać. Tłumaczył mu, że korporacja na przykład nie zmusza go do czynów społecznych. Nie musi w sobotę jeździć na sadzenie lasu, a 1 maja zamiast iść na pochód - bo mogą zapisywać nieobecnych - ma wolny dzień. Może robić, co chce. Nawet narzekać sobie, tak jak to robi teraz, na nowe czasy, korporację, meje i komputery. Oczywiście po cichu i w zaufaniu, bo licho nie śpi...