Zakręceni deskami. Ręcznie robione snowboardy prosto z Myślenic

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Matusik
Przemysław Franczak

Zakręceni deskami. Ręcznie robione snowboardy prosto z Myślenic

Przemysław Franczak

Małopolskie buki, jesiony i topole nadają się nie tylko na meble. Można z nich też robić deski. Deski snowboardowe. Trzech zapaleńców z Myślenic produkuje je w niewielkim warsztacie. I właśnie zaczynają wypuszczać je w świat.

Marka „Pure” nie jest jeszcze szerzej znana, logo z dwoma skrzyżowanymi toporkami nie wywołuje na razie migotania komór serca u przeciętnego snowboardzisty, ale wszystko przed myślenicką manufakturą. W tych snowboardach można zakochać się od pierwszego wejrzenia (nie, to nie jest tekst sponsorowany). Wygląd, jakość wykonania, dbałość o detal - te deski prezentują się tak, jakby wyszły prosto z nowoczesnej fabryki, a nie z przerobionej na warsztat starej maszynowni w centrum Myślenic.

Barnaba Szczepański, jeden ze współwłaścicieli firmy, otwiera żelazne, odrapane drzwi. W środku praca wre. Chłodno, gra muzyka, na ścianie wisi portret Johnny’ego Casha. Zakładamy maski, bo trwa klejenie nowego egzemplarza, leją się litry żywicy. Na wycięty ślizg, już z założonymi krawędziami, idzie warstwa włókna szklanego, potem drewniany rdzeń, znów włókno, wzmocnienia z włókien węglowych i aramidowych, a na końcu warstwa wierzchnia. Ten etap pracy idzie raz-dwa, za chwilę snowboard - na razie zresztą wyglądający jak zwykła deska, bo właściwy kształt uzyska później - ląduje na kilka godzin pod prasą ich własnej konstrukcji. Nacisk ośmiu ton i odpowiednia temperatura sprawi, że wygnie się pod pożądanymi kątami.

Dziadek robił narty w Szaflarach

Trzech snowboardzistów, trzech przyjaciół. - Wszystko wzięło się z totalnej, trwającej od 20 lat pasji - pokazuje na stojące pod ścianą snowboardy Paweł Matuszyński. Inżynier po Politechnice Krakowskiej, z burzą kędzierzawych włosów na głowie, w „Pure” odpowiedzialny za projekty techniczne desek. Od lat prowadzi - z sukcesami - inną firmę. Projektuje i produkuje ramy rowerowe pod marką „Zumbi”.

- Trzy lata temu wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić dla siebie powderboardy, czyli deski, na których jeździ się bez wiązań. Taki, powiedzmy, surfing w puchu - opowiada. - To nas nakręciło, żeby zbudować specjalną prasę i tak powstała nasza pierwsza deska.

Dziś wisi na ścianie jako eksponat. Początkowy etap ewolucji. Jeszcze dość niezdarny.

- Ale dało się na niej jeździć - przekonują zgodnie.

Koncepcja zaczynała się rozrastać.

Ciągle były burze mózgów, co zrobić, żeby nam się coś nie rozjechało, żeby cięcie mogło być idealnie równe

- Pomysłów było dużo, jest zresztą sporo literatury fachowej czy materiałów w internecie, ale z Pawłem mamy jeden minus: nie jesteśmy stolarzami - śmieje się Barnaba, grafik z zawodu, odpowiedzialny za stronę wizualną desek i ich rustykalny charakter.

Wtedy na scenę wkroczył Maciej Masełko. Stolarz (technik technologii drewna - precyzuje), specjalista od mebli na wymiar - a także deskorolkowy kompan Barnaby - stał się odpowiedzialny za wycinanie, wygładzanie, lakierowanie i doprowadzanie snowboardów do finalnego efektu.

- Zasięgam rady mojego dziadka, który też był stolarzem, podobnie jak mój ojciec, bo dziadek kiedyś w Szaflarach robił narty. I każdą naszą deskę pokazuję mu i pytam, czy w porządku. Odpowiada, że dobrze, że ładne, choć on robił inne. Ale widzę, że podobają mu się te rzeczy - opowiada ze śmiechem Maciek.


Autor: Wojciech Matusik

Nie od razu jednak snowboardy zaczęły im wychodzić jak spod igły. Eksperymentowali, szukali rozwiązań, dobierali odpowiednie drewno, testowali grubość i sprężystość rdzenia. Do procesu produkcyjnego wprowadzili sporo własnych patentów, zresztą nie wszystkimi chcą się chwalić publicznie. Wiadomo, tajemnice kuchni.

- Z jednej strony niby wszystko jest jasne, wiadomo, jak wygląda produkcja snowboardów, ale pytajników pojawiało się mnóstwo. Ciągle były burze mózgów, co zrobić, żeby nam się coś nie rozjechało, żeby cięcie mogło być idealnie równe, jaką gramaturę powinno mieć włókno szklane itp. Wymyśliliśmy przy okazji sporo autorskich konceptów - mówi Paweł.

Barnaba: - Na początku kilka desek zepsuliśmy. Ale kolejne zaczęły wychodzić całkiem ładnie. Technologię mamy już teraz taką, że bez problemu nadają się do pokazania i na sprzedaż.

Ta ostatnia ruszyła niedawno, pierwsze egzemplarze już znalazły właścicieli. „Pure” stało się tym samym pierwszą polską manufakturą, która robi snowboardy. Na rynku od kilku lat furorę robi działająca na podobnej zasadzie warszawska firma „Monck Custom”, zajmująca się produkcją nart zjazdowych i freeridowych. Ludzie chętnie płacą - nawet niemałe pieniądze - za rzeczy oryginalne, z etykietką „ręcznie robione”.

- Narty też mamy w planach, znajomi nas ciągle o to pytają - zdradza Barnaba.

Pasja, wolność, rock’n’roll

W tej chwili, jak zapewniają, są w stanie zaprojektować i wykonać dowolną deskę snowboardową, ale na razie w ofercie mają dwa swoje flagowe modele. Dla snowboardowych freeriderów; do jazdy w puchu i po stromych żlebach. - To deski, które są odzwierciedleniem naszej zajawki, takie, które sami chcielibyśmy mieć - tłumaczy Paweł. Sami są głównymi testerami swoich produktów.

Jeden z modeli to tzw. splitboard. Snowboard, który można podzielić na dwie krótkie narty i podchodzić na nich po śniegu do góry jak na skitourach, fokach. Na szczycie obie części spina się razem, przekłada wiązania i zjeżdża już na desce.

- To ciągle niszowa sprawa, ale snowboardziści też chcą łazić po górach i zjeżdżać poza trasami. Zimą ruch w górach jest coraz większy, zrobiła się moda na freeride - mówi Barnaba.

A Paweł się śmieje, że produkcyjnie i technologicznie od razu skoczyli na najgłębszą wodę. - Splitboardy to bez wątpienia najtrudniejszy segment tego biznesu - mówi.

Materiał na ślizgi, który potem wycinany jest według projektu na maszynie CNC, sprowadzają ze Szwecji, drewno na rdzeń kupują w Myślenicach.

- To taka klejonka z topoli, buka i jesiona. Sidewalle (warstwa umieszczona wzdłuż krawędzi deski - red.) dobieramy według preferencji. Merbau jest na przykład bardzo dobry, bo to odporne drewno. A na wierzch idzie warstwa ozdobnego forniru, który jest następnie kilkukrotnie lakierowany lub olejowany - wylicza Maciek.

Szacują, że wyprodukowanie od zera jednej deski zabiera nawet do kilku tygodni. Cena? Za splitboard trzeba zapłacić 2900 zł, za model Powder Slasher 700 złotych mniej.

- Nie będziemy produkować tysiąca desek na sezon, ale mamy nadzieję, że to się fajnie rozkręci - podkreślają. Chętnych do testów desek „Pure” zapraszają na wspólne wypady w góry. „To właśnie połączenie pasji, technologicznej wiedzy, pragnienia wolności i odrobiny rock’n’rolla dało początek manufakturze Pure Snowboards” - piszą na swojej stronie internetowej. Nie zmyślają.

Przemysław Franczak

Kraków, wszechświat i cała reszta. Wydawca, autor felietonów: społeczno-polityczno-kulturalnego "Smecza towarzyskiego" oraz sportowego "Sporty bez filtra". Korespondent Polska Press Grupy z siedmiu igrzysk olimpijskich.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.