Zasnąłem, a kiedy się obudziłem po zabiegu, moje serce biło miarowo i spokojnie. Pomyślałem: Żyję! Historia pacjenta po przeszczepie serca
Kiedy po operacji przyszedł do mnie pan doktor Grzegorz Wasilewski, powiedziałem do niego: „Gdy Dżepetto wystrugał Pinokia, ten mówił do niego: »tato«. Mam dylemat: jak powinienem się do pana zwracać, skoro jest pan człowiekiem, dzięki któremu narodziłem się na nowo?” - pyta Kazimierz Rydzy.
Transplantacja serca to jeden z największych cudów współczesnej medycyny. Chorym z ciężkim i nieodwracalnym uszkodzeniem tego organu daje szansę na nowe życie. Jednak często osoba, która dowiaduje się, że musi mieć przeszczep, czuje się winna, że ktoś musiał umrzeć, by ona mogła żyć. Starałem się nie myśleć w ten sposób. Wiedziałem, że człowiek będący dawcą i tak by umarł. Nasze drogi w jakiś sposób się skrzyżowały: żyję dzięki temu, że lekarze pobrali od niego serce do przeszczepu. A tak bardzo chciałem żyć!
Jedyna szansa
Pod koniec sierpnia minął rok od operacji. Trudno mi dziś nie dzielić życia na „przed” i „po”.
Trzy, cztery lata przed przeszczepem nie miałem siły już na nic. Rano wstawałem, jadłem śniadanie i musiałem się położyć, bo nie byłem w stanie funkcjonować. Budziłem się i robiłem obiad. Potem szedłem do biura, do żony. Po obiedzie znów kładłem się spać. Każda najprostsza czynność okupiona była ogromnym wysiłkiem. Od roku zacząłem na nowo żyć. I odkrywać, że życie ma wspaniały smak.
Dlaczego potrzebowałem nowego serca? Stare się zepsuło na skutek choroby genetycznej charakteryzującej się przerostem mięśnia sercowego, do którego dochodzi w wyniku mutacji. Mój tata, jego brat i mój brat - wszyscy zmarli na kardiomiopatię przerostową.
Ja też jestem obciążony. Wiedziałem, że kiedyś będzie kiepsko, że czeka mnie przeszczep.
Kiedy moja córka była mała, bardzo się bałem, że gdy odejdę, nie będzie mnie pamiętała. Dlatego robiłem jej setki zdjęć. Jej, ale nie sobie. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego.
Żyłem z chorobą przez lata, aż pewnego dnia poczułem się bardzo słabo. Karetka pogotowia zawiozła mnie do szpitala. Nie chodziłem, nie jadłem, żyłem dzięki kroplówkom. Było ze mną źle.
Po wstępnych badaniach na izbie przyjęć lekarz powiedział, że mogą mnie podleczyć, ale jedyną szansą dla mnie jest przeszczep.
Początkowo transplantacja była dla mnie czymś kosmicznym. Czymś, o czym nawet bałem się myśleć, tym, co po prostu zdarzyć się nie może.
Dowiedziałem się od profesora Karola Wierzbickiego, że w moim przypadku nie ma możliwości wszczepienia pompy serca. Jeśli odmówię zgody na przeszczep, zostanie leczenie farmakologiczne - inaczej mówiąc, czekanie na śmierć. Przez moment poczułem rezygnację, ale trwało to krótko. Powiedziałem sobie: nie można odpuścić, trzeba walczyć.
I kiedy zostałem przewieziony na oddział kardiologiczny, podjąłem decyzję. Był 4 sierpnia 2023 roku - 39. rocznica mojego ślubu.
Serce biło miarowo
Zostałem wpisany na listę oczekujących. Nie wiedziałem, jak długo będę czekał na nowe serce, czy potrwa to kilka tygodni, czy kilka miesięcy. Profesor Karol Wierzbicki zażartował, żebym nic nie planował, bo teraz on zorganizuje mi życie. Musiałem uzbroić się w cierpliwość, jednak nie było to łatwe. Nadzieja przeplatała się ze zwątpieniem i strachem.
Co dwa, trzy tygodnie zgłaszałem się do szpitala. Dostawałem wlewy dożylne, które stawiały mnie na nogi. Początkowo działały przez miesiąc, potem coraz krócej, aż wreszcie już po dwóch tygodniach od zabiegu czułem się bardzo źle.
Na nowe serce czekałem mniej więcej rok.
Dwadzieścia dwa dni przed przeszczepem zostałem przewieziony na OIOM. Zostałem poddany terapii o nazwie kontrapulsacja wewnątrzaortalna. Założono mi cylindryczny balon, który w czasie rozkurczu serca był napełniany helem i ułatwiał przepływ krwi.
Dzień przed przeszczepem o godzinie 16 przyszła do mnie pielęgniarka i powiedziała, że prawdopodobnie będzie pobranie serca.
Zadzwoniłem do żony i poprosiłem, żeby przejechała i pomogła mi się umyć.
Nie rozmawialiśmy wiele. Po tylu latach wspólnego życia rozumiemy się bez słów. Oboje długo przygotowywaliśmy się do tego dnia.
Żona zawsze bardzo mnie wspierała. Przed operacją było w nas dużo emocji, ale kiedy dziś o tym myślę, niewiele mogę sobie przypomnieć - wyparłem z pamięci tamte chwile. Widocznie to dla mnie za trudne.
Mam córkę i ośmioletniego wnuka. Marzyłem, że któregoś dnia nauczę go grać na gitarze. Oboje chcieli przyjść do szpitala przed operacją. Nie chciałem tej wizyty, bałem się, że to mnie rozwali psychicznie, że się rozkleję. Zresztą nigdy nie lubiłem odwiedzin na oddziale. I przed tym wyjątkowym dniem też wolałem być sam.
Następnego poranka już przed piątą pojechałem na blok. Zasnąłem, a kiedy się obudziłem po zabiegu, moje serce biło miarowo i spokojnie. A ja nie czułem żadnego bólu.
Nie trzeba się bać
Pamiętam moment, kiedy wybudziłem się z narkozy. Spojrzałem w sufit, usłyszałem głosy lekarzy, mówili coś do mnie, o coś pytali… Pomyślałem: Żyję, wszystko będzie dobrze.
Bardzo bałem się bólu, tymczasem nic mnie nie bolało. Wszyscy mówili, że po operacji potwornie chce się pić. Ja nie czułem dużego pragnienia. Miałem wiele do powiedzenia, ale nie mogłem mówić, bo byłem jeszcze słaby.
Po zabiegu cały czas płakałem. Wszystko mnie wzruszało. Zobaczyłem doktora Grzegorza Wasilewskiego i pomyślałem: to człowiek, który uratował mi życie. Kiedy przyszedł do mnie po operacji, powiedziałem do niego: „Gdy Dżepetto wystrugał Pinokia, ten mówił do niego: »tato«. Mam dylemat: jak powinienem się do pana zwracać, skoro jest pan człowiekiem, dzięki któremu narodziłem się na nowo?”.
Szybko wracałem do zdrowia. Dzień po operacji przyszli do mnie rehabilitanci, pomogli mi usiąść, a kolejnego dnia już dreptałem wkoło łóżka.
Na transplantologii panuje wyjątkowa atmosfera, nieporównywalna z żadnym innym oddziałem. Znałem tam każdą pielęgniarkę i każda pielęgniarka znała mnie. Najpierw myślałem, jaką fajną mają pracę: dadzą kilka zastrzyków, rozdadzą tabletki i luzik. Kiedy jednak zobaczyłem parę szpitalnych akcji, to chociaż jestem twardym facetem, przekonałem się, że nie mógłbym robić tego, co one.
Po operacji na tylne siedzenie trafiły kariera, pieniądze, praca ponad siły. Najważniejsze okazały się więzi z bliskimi, przyjaźnie - słowem, samo życie. Przewartościowałem wiele spraw.
Traktuję ludzi tak jak oni traktują mnie. Staram się o siebie dbać, uważam, żeby się nie zmęczyć, ponieważ człowiek po przeszczepie może robić wszystko to co inni, tyle że trochę ostrożniej.
Na początku było bardzo ciężko, ponieważ przyjmowałem leki immunosupresyjne i sterydy, po których przybrałem na wadze. Kilka dni temu miałem robioną biopsję, wszystkie badania wyszły bardzo dobrze. Mogę chodzić na basen, na siłownię, jeździć na rowerze elektrycznym. Życie idzie do przodu. Najważniejsze: nie trzeba się bać.
Drugie życie smakuje wspaniale
Nie chciałem nic wiedzieć o tej osobie. Wiem tylko, że był to dwudziestoparoletni mężczyzna. I że ktoś się musiał zgodzić, żeby pobrali mu serce. Więcej nie potrzebuję wiedzieć, bo dziś to jest już moje serce. To dobrze, że polskie prawo nie zezwala na kontakt między biorcą a rodziną dawcy i nie dowiadujemy się szczegółów. Gdyby było inaczej, pojawiłyby się pytania, a odpowiedzi nie są mi potrzebne.
Jestem wdzięczny temu człowiekowi i jego rodzinie. Jednak staram się za dużo o tym nie myśleć, w przeciwnym razie mógłbym obciążać się psychicznie jego śmiercią. Wręcz mógłbym czuć się winny tego, że odszedł.
Z drugiej strony wiem, że gdyby to serce się nie znalazło, dziś pewnie nie byłoby mnie na świecie.
Każdy człowiek boi się, że umrze. Zdawałem sobie sprawę, że mogłem nie przeżyć operacji albo jej nie doczekać. Byłem na to przygotowany, a jednocześnie bardzo chciałem żyć.
Czasem mnie pytają: jak to jest być już na granicy, prawie umrzeć i narodzić się na nowo? Pytania egzystencjalne są trudne. Wielu ludziom w znalezieniu odpowiedzi pomaga religia i wiara. Niektórzy pacjenci z sali modlili się przed zabiegiem. Ja wolałem nie sprawdzać, czy jest życie po śmierci. Nie spieszy mi się na tamten świat. Może mój racjonalizm sprawia, że jestem mocniejszy psychicznie?
Czasem myślę, dlaczego ten dwudziestoparoletni mężczyzna musiał odejść. Zastanawiam się też, dlaczego ja dostałem drugą szansę. Jestem w wieku emerytalnym, a jednak otrzymałem nowe życie. Widocznie mam coś jeszcze do zrobienia.
Dziś doceniam każdy dzień. Przyjemność sprawiają mi najprostsze czynności, które przed transplantacją wykonywałem z ogromnym wysiłkiem.
Mogę robić rzeczy, których wcześniej nie robiłem, bo stanowiły dla mnie zbyt duży wysiłek, na przykład koszenie trawy.
Drugie życie smakuje wspaniale. Ostatnio byliśmy z żoną na weselu. I mogłem z nią zatańczyć.