Zbigniew Święch. Słynny pogromca wawelskiej klątwy. "Jest moim idolem obok Indiany Jonesa"
50 lat temu pierwsze strony największych europejskich dzienników, od londyńskiego „Timesa”, przez włoską „La Stampę” i niemiecki „Die Welt” aż po moskiewską "Izwiestię" donosiły o polskim dziennikarzu, który rozwiązał zagadkę wawelskiej klątwy. Był rok 1983, Zbigniew Święch opublikował właśnie w "Literaturze" pierwsze trzy rozdziały książki "Klątwy, mikroby i uczeni".
Kropidlak żółty
Sławę, która wykroczyła daleko poza Kraków, niosąc się po całym globie, przyniósł mu ożywiony dekadę wcześniej - po pięciuset latach - grzyb, mikroskopijnej wielkości kropidlak żółty. Aspergillus flavus. Tylko z nazwy niepozorny. Spotkać go można nie tylko w królewskim grobowcu, jak miało to miejsce w tej historii, świetne warunki do życia znajduje przede wszystkim w środowisku zawilgoconym, podatnym na grzyby i pleśnie - także w domach. Kiedy kropidlak żółty dostanie się do organizmu, atakuje jego najsłabsze organy, powodując zawały serca, wylewy krwi i wiele odmian nowotworów.
Jednak zanim Zbigniew Święch - wówczas trzydziestoletni dziennikarz telewizyjny - usłyszy o kropidlaku żółtym, ten poczyni już niemałe spustoszenie wśród krakowskich naukowców, którzy wiosną 1973 roku mieli okazję po raz pierwszy od czasu pochówku, a więc po 500 latach, zajrzeć do królewskich grobowców Kazimierza Jagiellończyka i jego żony Elżbiety Rakuszanki. Decyzję o uporządkowaniu grobowców podjął kardynał Wojtyła. Okazją do licznych badań i cennych odkryć miał być remont konserwatorski kaplicy Świętokrzyskiej w katedrze na Wawelu. Tam właśnie mieszczą się groby.
Królewska klątwa
Wkrótce Kraków obiegła wieść o nagłych zgonach badaczy. Od razu skojarzono to z otwarciem w latach dwudziestych XX wieku grobowca Tutenchamona i klątwy, która miała spotkać nie tylko archeologów, ale i wszystkich, którzy ośmielili się zakłócić pośmiertny spokój faraona. Nie trzeba było długo czekać, by i krakowska historia zyskała miano królewskiej klątwy.
"Od wiosny 1974 roku wiele osób z kręgu badaczy nie otwieranego grobu Kazimierza Jagiellończyka zmarło gwałtowną śmiercią - na zawał serca i wylew krwi" - relacjonuje Zbigniew Święch. Dokładnie piętnaście zgonów w ciągu dekady. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że umierali ludzie w średnim wieku, raczej aktywni i zdrowi, a równocześnie ci, którzy znaleźli się najbliżej królewskich szczątków.
Pierwszą ofiarą Aspergillusa flavusa był Feliks Dańczak (12.04.1974), tuż po nim doktor inżynier Stefan Walczy (28.06.1974), inżynier Kazimierz Hurlak (6.08.1974) i inżynier Jan Myrlak (17.05.1975) - czterej świadkowie otwarcia grobowców.
- Był piątek trzynastego. Od razu pomyślałem, że to źle wróży - wspominał Święch, gdy odkrył w notatniku głównego archeologa wawelskiego Stanisława Kozieła datę, kiedy badacze dostali się do komory grobowej.
"W myśl poprzednich ustaleń i decyzji profesorów Jerzego Szablowskiego i Alfreda Majewskiego wykonano poziomy otwór o średnicy 2 centymetrów, usytuowany w południowej ścianie krypty króla Korybuta Wiśniowieckiego. Stwierdzono, że ogólna grubość muru krypty Wiśniowieckiego i grobowca Kazimierza Jagiellończyka wynosi 90 centymetrów. Dowierciliśmy się do wnętrza komory grobowej Kazimierza Jagiellończyka" - notował archeolog.
Zanim jednak badacze otworzyli grobowiec, minęło jeszcze kilka dni. Atmosfera była napięta, jak wspomina cytowany przez Święcha Stanisław Kozieł, panowała "nerwowość samych oczekiwań i sprzecznych dążeń". Jeden z uczestników ekspedycji w głąb historii - Stefan Walczy czytał nawet na głos fragmenty "biblii archeologów", książki Cerama "Bogowie, groby, uczeni" opowiadającej o klątwie Tutenchamona. Zanim sam - jako pierwszy - zszedł do królewskiego grobowca, miał powiedzieć: "Kto pierwszy tam wejdzie, ten pierwszy zejdzie...". Klątwa w jego przypadku ziściła się rok później.
Zaburzenia pracy serca, osłabienie, bóle głowy to objawy, zaburzenia snu na jakie uskarżał się prof. Bolesław Smyk, ówczesny kierownik Katedry Mikrobiologii Akademii Rolniczej (dzisiejszy Uniwersytet Rolniczy), który badał królewskie szczątki pod kątem mikrobiologicznym. Jak mówił Zbigniewowi Święchowi, takie problemy zdrowotne utrzymywały się przez pięć lat.
Tak opowiadał Święchowi: "Nie umiałem wytłumaczyć sobie tego niezwykłego stanu rzeczy, a i lekarze też byli bezsilni. Przysłowie łacińskie mówi wprawdzie: (...) Czyż nie wiesz, że ręce królów sięgają daleko? - ale wierzyć w "klątwę królewską"...? nie wierzyłem. Jako mikrobiolog musiałem postawić sobie pytanie stosowne do mej profesji: a może to efekt działania zarodników grzybów toksynotwórczych...?"
To właśnie badacze pod kierunkiem prof. Smyka prowadzili badania nad obecnością mikroorganizmów w królewskich grobowcach - uczony miał już na koncie podobne badania dotyczące egipskich mumii. To jego zespół podjął udane próby "ożywienia" mikrobów sprzed pięciuset lat - po raz pierwszy po tak długim czasie.
"W próbce pobranej z kości kolanowej króla odkryliśmy grzyb-pleśń o nazwie Aspergillus flavus (kropidlak żółty, złocisty); wytwarza on aflatoksyny, groźne substancje chorobotwórcze, powodujące między innymi różne odmiany raka i inne choroby" - relacjonuj mikrobiolog w książce "Klątwy, mikroby i uczeni". Odkrycie badaczy pod kierunkiem prof. Smyka wstrząsnęło naukowym światem.
Magister nadzwyczajny - wolny pisarz w podróży
Zbigniew Święch urodził się w Tarnowie w 1943 roku, tam skończył I Liceum Ogólnokształcące im. Kazimierza Brodzińskiego, a po maturze przyjechał do Krakowa na polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Później ukończył reżyserię w łódzkiej "filmówce" i został dziennikarzem. Zadebiutował w 1962 roku na łamach "Dziennika Polskiego" w "Kolumnie studenckiej". Publikował w "Echu Krakowa", "Gazecie Krakowskiej", "Przekroju", "Polityce", "Życiu Warszawy", przygotowywał materiały filmowe dla TVP Kraków.
Strzałem w dziesiątkę okazało się popularyzowanie nauki.
Nazywano go następcą Pawła Jasienicy, ponieważ o historii umiał opowiadać jak o pasjonującej przygodzie rodem z filmów o Indianie Jonesie, językiem pozbawionym żargonu naukowego. Ale koledzy śmiali się też, że jest magistrem wszechnauk, z racji rozległych zainteresowań zawodowych. Sam zresztą wydrukował wówczas wizytówkę, na której widniało: "magister nadzwyczajny - wolny pisarz w podróży".
Największą sławę przyniosła mu seria wawelska, a zwłaszcza jej pierwsza część "Klątwy, mikroby i uczeni". Kiedy ukazały się trzy pierwsze rozdziały książki, zagraniczne media pisały o polskim autorze, który był na tropie wiodącym do wyjaśnienia słynnej klątwy Tutenchamona.
Temat faraona powrócił w ubiegłym roku, kiedy to klątwy królewskich grobów przywiodły do Krakowa ekipę National Geographic. Pod Wawelem kręcono sceny dotyczące krakowskich wątków, które znajdą się w dokumencie poświęconym odkryciu grobowca Tutanchamona w Dolinie Królów w stulecie tego wydarzenia. Kilkuosobowa ekipa z Anglii nagrywała wywiady m.in. ze wspomnianym Zbigniewem Święchem, Wiesławem Barabaszem - emerytowanym profesorem Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie i szefem Katedry Mikrobiologii UR, Stanisławem Koziełem - wawelskim archeologiem czy z fotografem Adamem Bujakiem, który uwieczniał ponowny pogrzeb na Wawelu Kazimierza Jagiellończyka i jego żony Elżbiety.
Niemal pół wieku wcześniej to również film przetarł mu drogę do sławy. Zrealizowane wspólnie z Adamem Bujakiem "Requiem dla króla" dokumentujące powtórny pochówek szczątków Kazimierza Jagiellończyka i jego żony Elżbiety Rakuszanki. Choć sam obraz trafił na półkę, a swoje pięć minut miał dopiero kilka lat później. Kiedy w październiku 1978 roku ogłoszono wybór konklawe, okazało się, że nowy papież Jan Paweł II nie został uwieczniony w Krakowie nawet na centymetrze taśmy filmowej. Poza rejestracją powtórnego pochówku. Wprost z półki więc film Święcha i Bujaka wyemitowało 36 stacji telewizyjnych z całego świata.
Nieboszczykolog królewski
Kiedy młody reporter usłyszał o klątwie, zwietrzył temat z ogromnym potencjałem. Wszczął więc dziennikarskie śledztwo: spotykał się z wdowami po zmarłych naukowcach, badaczami, którzy mieli okazję uczestniczyć w pracach związanych z eksploracją grobowców królewskich, w czasach na długo przed wynalezieniem internetu wymienił setki korespondencji z opiniami ekspertów, zjeździł biblioteki świata, stanął przed grobowcami faraonów w Dolinie Królów. To właśnie on połączył kropki w historii, nazwanej "klątwą Jagiellończyka" wskazując na Aspergillusa flavusa. Swoje odkrycie opisał we wspomnianej już książce "Klątwy, mikroby i uczeni".
Jak podkreśla Święch we wstępie do niej - najważniejszym jej przesłaniem było popularyzowanie wiedzy. Nie tylko tej historycznej, dotyczącej Wawelu, ale dokonań wszystkich badaczy, którzy przyczynili się do rozwikłania "klątwy Jagiellończyka". Jej ofiary nie zmarły na próżno.
Wawelska historia powiodła Zbigniewa Święcha do kolejnej klątwy Jagiellończyka. Tym razem wileńskiej, a kolejny tom serii krakowskiego autora "Wileńska klątwa Jagiellończyka" stał się w dwa tygodnie po premierze bestsellerem.
A cała wawelska historia Święcha miała zacząć się od wróżby jasnowidza. Był rok 1974, kiedy podczas wizyty u warszawskich przyjaciół pojawił się jasnowidz, który przepowiedział trzydziestoletniemu Święchowi, że ten resztę swojego życia poświęci Wawelowi. Według jasnowidza na wzgórzu lada chwila miały się zdarzyć rzeczy niezwykłe. Święch miał rozsławić Wawel na cały świat, a Wawel z kolei miał jemu przynieść sławę.
Być może właśnie niebywała łatwość popularyzacji nauki sprawiła, że bestsellerowa książka Święcha ściągnęła na Wawel tłumy turystów. Entuzjastą jego pisarstwa był historyk prof. Aleksander Gieysztor, po przeczytaniu "Klątw" pisał do Święcha: " Dzięki tej "klątwie Jagiellończyka" jako Polska wejdzie do wyobraźni świata. Nie wiem, czy wawelczycy tę książkę docenią, ale proszę wymyślić taką "klątwę królewską" dla Zamku w Warszawie i przywieźć z Wawelu bądź odkryć wewnątrz naszej skarpy choć najmniejszy czakram".
Dokonania krakowskiego dziennikarza docenił także amerykański The Explorers Club, który przyjął Święcha w swoje szeregi.
Święta Roma od Święcha
W 1995 roku ukazała się ostatnia część trylogii Zbigniewa Święcha - "Ostatni krzyżowiec Europy. Oddychający sarkofag Warneńczyka?". Kilka lat później autor miał już zgromadzone materiały do kolejnej, plany pokrzyżował udar.
"Święch przeżył, ale nie potrafił mówić, czytać, chodzić. Wydawało się, że to koniec. Nastawienie pacjentów, potwierdzają badania naukowe, ich wola przeżycia i walki, ma kolosalny wpływ na to, czy pacjent umrze, czy przeżyje. Inni by się poddali. Ale nie Zbyszek" - pisała Maria Mazurek w "Gazecie Krakowskiej" przy okazji 75. urodzin Zbigniewa Święcha.
Bezradny jak dziecko, wszystkiego uczył się od początku. W tych zmaganiach towarzyszyła mu i towarzyszy wciąż partnerka Roma Habowska. We wstępie do drugiego tomu swojej trylogii Święch pisał o niej: "W zebraniu materiałów najdzielniej i z wielkim sercem dopomagała mi pani mgr Roma Habowska - historyk sztuki, osoba o genialnym "nosie" w poszukiwaniu źródeł, opracowań, dokumentacji historycznej - pełniąca rolę sekretarza merytorycznego autora". Dziś znajomi mówią o niej Święta Roma od Święcha.
Kiedy przed wielu laty z wypiekami na twarzy połykałam archeologiczne książki, marząc, by jak Indiana Jones odkrywać starożytne zagadki, wśród lektur obowiązkowych znalazły się "Klątwy, mikroby i uczeni" Zbigniewa Święcha. Wówczas przez myśl mi nawet nie przemknęło, że w odległej przyszłości poznam autora, nie mówiąc już o tym, że będę miała zaszczyt kolegować się ze Zbyszkiem. Mimo upływu lat i ostatecznym porzuceniu marzenia o wykopaliskach w cieniu piramid, Zbyszka nadal lokuję tuż obok Indiany Jonesa - idoli przeszłości.