Zbrodnia pod Chrzanowem. Wyrzuty sumienia pchnęły do niej troskliwą matkę
Monika R. nie umiała sobie poradzić z napiętą sytuacją w rodzinnym domu, dlatego impulsywnie wybrała tragiczne wyście z sytuacji. Udusiła córkę i chciała też zabić siebie
Monice wydawało się, że nie ma wyjścia z trudnej sytuacji w domu. Dlatego udusiła córeczkę, a potem próbowała popełnić samobójstwo.
Funkcjonowanie tej zwyczajnej, spokojnej, dziesięcioosobowej rodziny pod Chrzanowem zmieniło się radykalnie w nocy z 20 na 21 marca 2020 r., gdy w jej domu doszło do incydentu, który prokurator zakwalifikował potem jako próbę zabójstwa. I z tego powodu zamknął w areszcie tymczasowym jednego z domowników: 35-letniego Andrzeja. Ofiarą agresji był partner jego siostry Bożeny, czyli szwagier Bronek.
Upadek ze schodów
Wstępne ustalenia były takie: tamtego dnia dwaj bracia, synowie Bronka, przyszli do Andrzeja, jako do swojego wujka. Poczęstował ich alkoholem, a gdy bracia wrócili do siebie, ich matka Bożena miała pretensje i wymierzyła im po policzku zirytowana, że sięgnęli do kieliszka. Doszło do spięcia i zażądała od synów oddania telefonów komórkowych. Jej mąż Bronek włączył się do scysji i zaczął się szarpać z jednym z synów. Potem przepychał się również z drugim, który zaczął wzywać pomocy. Na ratunek siostrzeńcom ruszył ich wujek, Andrzej.
Uczestnicy zdarzenia odmiennie relacjonowali potem, co się wówczas działo na korytarzu na piętrze domu. Z ustaleń śledczych wynika, że w pewnej chwili Andrzej dusił szwagra, potem go podniósł i zrzucił ze schodów. Wypowiedział przy tym pod jego adresem życzenie śmierci.
Na skutek upadku z wysokości Bronek doznał obrażeń głowy, pęknięcia czaszki i złamanie szczęki. Zdrowie ratowano mu w szpitalach w Krakowie i Chrzanowie.
Druga siostra Andrzeja, Monika, złożyła w tej sprawie obciążające brata zeznania. One też po części sprawiły, że Andrzej trafił za kratki. Atmosfera w domu stała się nieznośna. Sytuacja wymuszała od domowników, by opowiedzieli się po jednej lub po drugiej stronie konfliktu. Doszło na tym tle do poważnych podziałów w rodzinie.
Monika bardzo przeżywała to, co się stało i ciążyła jej świadomość, że swoimi słowami pogrążyła o sześć lat młodszego brata. A przecież jako osoba najbliższa mogła odmówić składania zeznań w jego sprawie.
Chciała naprawić swój błąd i poprawić sytuację Andrzeja. Dlatego zaczęła namawiać siostrę i szwagra, by wycofali obciążające go zeznania. Wspomniała im, że swoje także chce zmienić. Wyrwało się jej wtedy, że chyba się zabije i przy okazji córkę, bo tak się źle czuje psychicznie z powodu wyrzutów sumienia.
Zamiast zrozumienia z ust Bożeny usłyszała słowa, które odebrała jako groźbę.
Groźba wobec córki
- Jeśli zmienisz zeznania, to wówczas trafisz do więzienia, a twoja córeczka Judyta wyląduje w domu dziecka - odparła jej siostra.
Dla Moniki to był cios. Czuła się w psychicznej pułapce, nie wiedziała, w jaki sposób pomóc bratu, dodatkowo siostra użyła w tej rozgrywce jej córki. Szantaż jeszcze pogorszył samopoczucie Moniki.
- Ta kara będzie zdolna zmusić oskarżoną do refleksji i ma wymóc szacunek dla cudzego życia - zwrócił uwagę krakowski sąd
Judyta była jej oczkiem w głowie, ukochaną córunią, którą Monika miała z partnerem, z którym rozeszła się trzy lata wcześniej. Mężczyzna rzadziej zaglądał do córeczki, bo szalała pandemia koronawirusa, ale płacił alimenty na jej utrzymanie.
Monika była dobrą, opiekuńczą i troskliwą matką, która codziennie zajmowała się chorą na astmę córeczką. Mieszkały w jednym pokoju na parterze domu, był tam też kąt dla babki dziewczynki, Edyty.
Od marcowego incydentu w domu domownicy widzieli pogarszający się nastrój Moniki, która zgłosiła się po pomoc do psychologa, a potem psychiatry z prośbą o leki. Jednak po ich zażyciu źle się czuła i dalej miała myśli samobójcze. Fantazjowała w tamtym czasie, jakby to było rozbić się autem o drzewo, dalszej rodzinie z kolei wspomniała telefonicznie o tym, że chciałaby umrzeć.
Zbrodnia w pokoju
W takim stanie psychicznym, nie widząc szans na wyjście z impasu, postanowiła dokonać zbrodni.
Wieczorową porą usiadła na śpiącej w łóżku córeczce, unieruchomiła ją w ten sposób i udusiła kawałkiem folii. Napisała listy, w których obwiniała rodzinę za swój czyn: „zrobiłam to sama, a winna jest siostra i Bronek (...) Judytę biorę ze sobą, bo siostra i tak jej groziła, że wyląduje w domu dziecka, więc nie pozostawiła mi wyboru co z nią zrobić”.
Potem Monika poraniła się nożem na rękach, nogach i brzuchu.
O tym, że coś strasznego się wydarzyło, pierwsza zorientowała się babcia dziewczynki, Edyta. Rankiem następnego dnia odsunęła drzwi harmonijkowe w pokoju i poprosiła Monikę o zakropienie oczu. Widziała, że spokojnie leży w łóżku z Judytą całkowicie przykrytą kołdrą.
- Ja jeszcze poleżę mamo, niech któryś z wnuków da ci krople do oczu- odparła Monika. Po chwili powiedziała jednak Edycie, że Judyta nie żyje. Na krzyk kobiety przybiegli inni domownicy.
Stwierdzili, że pięciolatka jest „zimna i sztywna”, wezwali pogotowie. Ułożyli dziecko na korytarzu, by ostatni raz sprawdzić czy oddycha. Monika chodziła w tym czasie po pokoju i się śmiała, że „wszystko jest w porządku”. Krwawiła od nacięć na swoim ciele, przewracała się.
Zdradziła, że Judyta nie żyje od godziny 22.
Jeden z domowników - po to, by więcej nie zrobiła nikomu krzywdy - zabrał z jej pokoju dwa zakrwawione noże i wbił je w ziemię przed gankiem.
Przybyły lekarz stwierdził zgon pięciolatki. Monika trafiła do szpitala, gdzie opatrzono jej rany. Była trzeźwa.
Biegli stwierdzili, że jest poczytalna, ale stwarza zagrożenie naruszenia porządku prawnego i jest uzasadnione podjęcie przez nią psychoterapii w warunkach izolacji. Do chwili zbrodni nie była karana.
Sąd nie dał wiary Monice, gdy mówiła, że jedynym wyjściem z całej sytuacji konfliktu w domu było zabicie Judyty i i siebie. Dostrzegł, że u niedojrzałej i egocentrycznej oskarżonej od pewnego czasu narastały złość i bezradność. Od fantazji na temat agresji przeszła do planów, które przyniosły jej ulgę, w tym mieściło się choćby napisanie listów obwiniających bliskich. Aż w końcu zabiła córkę i próbowała też siebie, by wyjść z sytuacji bezradności.
Winą w tym zakresie obarczyła siostrę i jej męża. Jak zauważa sąd, zachowała w ten sposób poczucie własnej wartości jako osoby zmuszonej do takiej agresji.
Wyrok 15 lat więzienia
Krakowski sąd nie miał wątpliwości, że to Monika R. jest winna zabójstwa córki i wymierzył karę 15 lat więzienia. Nakazał terapeutyczny system wykonywania kary.
Nie potwierdziły się sugestie członków rodziny Moniki, że była osobą nadużywającą alkoholu i leków. Za łagodzące przyjęto przyznanie się do winy, deklarowanie skruchy i żalu, działanie w napiętej sytuacji rodzinnej i niekaralność. Obciążająca była z kolei wielkość wyrządzonej szkody, działanie z pełną poczytalnością, sposób, w jaki zaatakowała pokrzywdzoną, bo przecież unieruchomiła śpiącą Judytę i udusiła ją kawałkiem folii.
- Ta kara zmusi oskarżoną do refleksji i ma wymóc szacunek dla cudzego życia - zwrócił uwagę sąd. Nie zgodził się na żądanie prokuratora, by Monika R. trafiła za kratki na 25 lat.
Z kolei obrońca Moniki, w złożonej apelacji, wnosi teraz o niższą karę - 12 lat odsiadki - bo dotychczasowa, jak pisze, jest niewspółmierna i rażąco surowa. Adwokat wskazuje, że jego klientka za namową siostry złożyła fałszywe zeznania w sprawie brata. Potem towarzyszył jej silny stres i nie dawała jej spokoju sytuacja, w jakiej znalazł się Andrzej.
- Szukała pomocy u siostry, nie dostała jej i została zastraszona, że sama trafi do więzienia, a córka do domu dziecka. To spotęgowało stres, więc zaczęła myśleć o samobójstwie i zabiciu córki - pisze prawnik.
Kara na całe życie
- Nie widząc wyjścia, by zaoszczędzić bólu i cierpienia córce pozbawiła ją życia. W świetle tego, że przeżyła próbę samobójczą świadomość pozbawienia życia ukochanej córki będzie dla Moniki R. najsurowszą karą, która towarzyszyć jej będzie do końca życia- podsumowuje adwokat.
Sąd Apelacyjny w Krakowie zajmie się sprawą 43-latki pod koniec października. Proces Andrzeja w osobnym trybie cały czas trwa przed krakowskim sądem I instancji.