Zbrodnia pod Chrzanowem. Wyrzuty sumienia pchnęły do niej troskliwą matkę

Czytaj dalej
Fot. Artur Drożdżak
Artur Drożdżak

Zbrodnia pod Chrzanowem. Wyrzuty sumienia pchnęły do niej troskliwą matkę

Artur Drożdżak

Monika R. nie umiała sobie poradzić z napiętą sytuacją w rodzinnym domu, dlatego impulsywnie wybrała tragiczne wyście z sytuacji. Udusiła córkę i chciała też zabić siebie

Monice wydawało się, że nie ma wyjścia z trudnej sytuacji w domu. Dlatego udusiła córeczkę, a potem próbowała popełnić samobójstwo.

Funkcjonowanie tej zwyczajnej, spokojnej, dziesięcioosobowej rodziny pod Chrzanowem zmieniło się radykalnie w nocy z 20 na 21 marca 2020 r., gdy w jej domu doszło do incydentu, który prokurator zakwalifikował potem jako próbę zabójstwa. I z tego powodu zamknął w areszcie tymczasowym jednego z domowników: 35-letniego Andrzeja. Ofiarą agresji był partner jego siostry Bożeny, czyli szwagier Bronek.

Upadek ze schodów

Wstępne ustalenia były takie: tamtego dnia dwaj bracia, synowie Bronka, przyszli do Andrzeja, jako do swojego wujka. Poczęstował ich alkoholem, a gdy bracia wrócili do siebie, ich matka Bożena miała pretensje i wymierzyła im po policzku zirytowana, że sięgnęli do kieliszka. Doszło do spięcia i zażądała od synów oddania telefonów komórkowych. Jej mąż Bronek włączył się do scysji i zaczął się szarpać z jednym z synów. Potem przepychał się również z drugim, który zaczął wzywać pomocy. Na ratunek siostrzeńcom ruszył ich wujek, Andrzej.

Uczestnicy zdarzenia odmiennie relacjonowali potem, co się wówczas działo na korytarzu na piętrze domu. Z ustaleń śledczych wynika, że w pewnej chwili Andrzej dusił szwagra, potem go podniósł i zrzucił ze schodów. Wypowiedział przy tym pod jego adresem życzenie śmierci.

Na skutek upadku z wysokości Bronek doznał obrażeń głowy, pęknięcia czaszki i złamanie szczęki. Zdrowie ratowano mu w szpitalach w Krakowie i Chrzanowie.

Druga siostra Andrzeja, Monika, złożyła w tej sprawie obciążające brata zeznania. One też po części sprawiły, że Andrzej trafił za kratki. Atmosfera w domu stała się nieznośna. Sytuacja wymuszała od domowników, by opowiedzieli się po jednej lub po drugiej stronie konfliktu. Doszło na tym tle do poważnych podziałów w rodzinie.

Monika bardzo przeżywała to, co się stało i ciążyła jej świadomość, że swoimi słowami pogrążyła o sześć lat młodszego brata. A przecież jako osoba najbliższa mogła odmówić składania zeznań w jego sprawie.

Chciała naprawić swój błąd i poprawić sytuację Andrzeja. Dlatego zaczęła namawiać siostrę i szwagra, by wycofali obciążające go zeznania. Wspomniała im, że swoje także chce zmienić. Wyrwało się jej wtedy, że chyba się zabije i przy okazji córkę, bo tak się źle czuje psychicznie z powodu wyrzutów sumienia.

Zamiast zrozumienia z ust Bożeny usłyszała słowa, które odebrała jako groźbę.

Groźba wobec córki

- Jeśli zmienisz zeznania, to wówczas trafisz do więzienia, a twoja córeczka Judyta wyląduje w domu dziecka - odparła jej siostra.

Dla Moniki to był cios. Czuła się w psychicznej pułapce, nie wiedziała, w jaki sposób pomóc bratu, dodatkowo siostra użyła w tej rozgrywce jej córki. Szantaż jeszcze pogorszył samopoczucie Moniki.

- Ta kara będzie zdolna zmusić oskarżoną do refleksji i ma wymóc szacunek dla cudzego życia - zwrócił uwagę krakowski sąd

Judyta była jej oczkiem w głowie, ukochaną córunią, którą Monika miała z partnerem, z którym rozeszła się trzy lata wcześniej. Mężczyzna rzadziej zaglądał do córeczki, bo szalała pandemia koronawirusa, ale płacił alimenty na jej utrzymanie.

Monika była dobrą, opiekuńczą i troskliwą matką, która codziennie zajmowała się chorą na astmę córeczką. Mieszkały w jednym pokoju na parterze domu, był tam też kąt dla babki dziewczynki, Edyty.

Od marcowego incydentu w domu domownicy widzieli pogarszający się nastrój Moniki, która zgłosiła się po pomoc do psychologa, a potem psychiatry z prośbą o leki. Jednak po ich zażyciu źle się czuła i dalej miała myśli samobójcze. Fantazjowała w tamtym czasie, jakby to było rozbić się autem o drzewo, dalszej rodzinie z kolei wspomniała telefonicznie o tym, że chciałaby umrzeć.

Zbrodnia w pokoju

W takim stanie psychicznym, nie widząc szans na wyjście z impasu, postanowiła dokonać zbrodni.

Wieczorową porą usiadła na śpiącej w łóżku córeczce, unieruchomiła ją w ten sposób i udusiła kawałkiem folii. Napisała listy, w których obwiniała rodzinę za swój czyn: „zrobiłam to sama, a winna jest siostra i Bronek (...) Judytę biorę ze sobą, bo siostra i tak jej groziła, że wyląduje w domu dziecka, więc nie pozostawiła mi wyboru co z nią zrobić”.

Potem Monika poraniła się nożem na rękach, nogach i brzuchu.
O tym, że coś strasznego się wydarzyło, pierwsza zorientowała się babcia dziewczynki, Edyta. Rankiem następnego dnia odsunęła drzwi harmonijkowe w pokoju i poprosiła Monikę o zakropienie oczu. Widziała, że spokojnie leży w łóżku z Judytą całkowicie przykrytą kołdrą.

- Ja jeszcze poleżę mamo, niech któryś z wnuków da ci krople do oczu- odparła Monika. Po chwili powiedziała jednak Edycie, że Judyta nie żyje. Na krzyk kobiety przybiegli inni domownicy.

Stwierdzili, że pięciolatka jest „zimna i sztywna”, wezwali pogotowie. Ułożyli dziecko na korytarzu, by ostatni raz sprawdzić czy oddycha. Monika chodziła w tym czasie po pokoju i się śmiała, że „wszystko jest w porządku”. Krwawiła od nacięć na swoim ciele, przewracała się.

Zdradziła, że Judyta nie żyje od godziny 22.

Jeden z domowników - po to, by więcej nie zrobiła nikomu krzywdy - zabrał z jej pokoju dwa zakrwawione noże i wbił je w ziemię przed gankiem.

Przybyły lekarz stwierdził zgon pięciolatki. Monika trafiła do szpitala, gdzie opatrzono jej rany. Była trzeźwa.

Biegli stwierdzili, że jest poczytalna, ale stwarza zagrożenie naruszenia porządku prawnego i jest uzasadnione podjęcie przez nią psychoterapii w warunkach izolacji. Do chwili zbrodni nie była karana.

Sąd nie dał wiary Monice, gdy mówiła, że jedynym wyjściem z całej sytuacji konfliktu w domu było zabicie Judyty i i siebie. Dostrzegł, że u niedojrzałej i egocentrycznej oskarżonej od pewnego czasu narastały złość i bezradność. Od fantazji na temat agresji przeszła do planów, które przyniosły jej ulgę, w tym mieściło się choćby napisanie listów obwiniających bliskich. Aż w końcu zabiła córkę i próbowała też siebie, by wyjść z sytuacji bezradności.

Winą w tym zakresie obarczyła siostrę i jej męża. Jak zauważa sąd, zachowała w ten sposób poczucie własnej wartości jako osoby zmuszonej do takiej agresji.

Wyrok 15 lat więzienia

Krakowski sąd nie miał wątpliwości, że to Monika R. jest winna zabójstwa córki i wymierzył karę 15 lat więzienia. Nakazał terapeutyczny system wykonywania kary.

Nie potwierdziły się sugestie członków rodziny Moniki, że była osobą nadużywającą alkoholu i leków. Za łagodzące przyjęto przyznanie się do winy, deklarowanie skruchy i żalu, działanie w napiętej sytuacji rodzinnej i niekaralność. Obciążająca była z kolei wielkość wyrządzonej szkody, działanie z pełną poczytalnością, sposób, w jaki zaatakowała pokrzywdzoną, bo przecież unieruchomiła śpiącą Judytę i udusiła ją kawałkiem folii.

- Ta kara zmusi oskarżoną do refleksji i ma wymóc szacunek dla cudzego życia - zwrócił uwagę sąd. Nie zgodził się na żądanie prokuratora, by Monika R. trafiła za kratki na 25 lat.

Z kolei obrońca Moniki, w złożonej apelacji, wnosi teraz o niższą karę - 12 lat odsiadki - bo dotychczasowa, jak pisze, jest niewspółmierna i rażąco surowa. Adwokat wskazuje, że jego klientka za namową siostry złożyła fałszywe zeznania w sprawie brata. Potem towarzyszył jej silny stres i nie dawała jej spokoju sytuacja, w jakiej znalazł się Andrzej.

- Szukała pomocy u siostry, nie dostała jej i została zastraszona, że sama trafi do więzienia, a córka do domu dziecka. To spotęgowało stres, więc zaczęła myśleć o samobójstwie i zabiciu córki - pisze prawnik.

Kara na całe życie

- Nie widząc wyjścia, by zaoszczędzić bólu i cierpienia córce pozbawiła ją życia. W świetle tego, że przeżyła próbę samobójczą świadomość pozbawienia życia ukochanej córki będzie dla Moniki R. najsurowszą karą, która towarzyszyć jej będzie do końca życia- podsumowuje adwokat.

Sąd Apelacyjny w Krakowie zajmie się sprawą 43-latki pod koniec października. Proces Andrzeja w osobnym trybie cały czas trwa przed krakowskim sądem I instancji.

Artur Drożdżak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.