Zespół Kroke. Zaczęliśmy grać, by zapłacić za herbatę
Wszędzie jesteśmy traktowani jako ambasadorzy Polski. „Piękna ta wasza polska muzyka” - mówią nam po koncercie.
Jak muzyka znalazła się w Pana życiu?
W wieku siedmiu lat mama z babcią posłały mnie do szkoły muzycznej. Była to realizacja ich własnych marzeń. Mama kocha muzykę, chciała grać na fortepianie, ale nie wyszło. Babcia, zanim wyszła za mąż za dziadka, miała konkurenta do ręki, którego odrzuciła. Był skrzypkiem i miał na imię Tomek. Kiedy babcia nie przyjęła jego zalotów, powiedział, że pójdzie na wojnę i już nie wróci. Tak też się stało.
Od jakiego instrumentu Pan zaczynał?
Na egzaminie wstępnym do szkoły muzycznej od razu powiedziano mi, że powinienem grać na skrzypcach. Od tego momentu miałem głębokie poczucie, że muzyka będzie ważną częścią mojego życia. Liceum ukończyłem na altówce.
W młodości zachorował Pan ciężko. To mogło przekreślić te plany?
To był egzamin z odporności psychicznej - i całe szczęście go zdałem. W liceum przeszedłem dwie operacje i miałem rok przerwy w nauce. Zanik dziewięciu mięśni w obręczy barkowej nie był czymś dobrym dla kogoś, kto gra na altówce. Mój profesor zasugerował, żebym przeszedł na gitarę lub klarnet. Kiedy to usłyszałem, powiedziałem sobie: „Nic z tego. Ja ci pokażę!” .
To wynikało z miłości do altówki czy z zawzięcia się na zły los?
Czytaj więcej:
- Czy to prawda, że Kroke powstał dlatego, że nie było czym zapłacić za herbatę w kawiarni na Rynku?
- O Kroke zrobiło się głośno, kiedy zaczęli grać w Arielu przy ulicy Szerokiej. Jak tam trafili?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień