Zmarł Sylwester Augustynek, który jako „Gumiś” bombami terroryzował Kraków
Recydywista w stylu retro - tak mówiono o Sylwestrze Augustynku, którzy był szerzej znany w kraju pod pseudonimem „Gumiś”. W Gazecie Krakowskiej i w kronikach kryminalnych zapisał się jako przestępca, który terroryzował Kraków podkładaniem bomb. Właśnie dowiedzieliśmy się, że zmarł. Przedstawiamy kalendarium „Gumisia”.
Rok 1944 r., czyli urodziny
Sylwester Augustynek, rocznik 1944, rodem z Zakopanego. Z wykształcenia technik budowlany.
Rok 1963, czyli wojsko
W latach 60. odbył służbę wojskową. Jak opowiadał, został wyselekcjonowany z innymi żołnierzami do „dywersji”. Podczas szkolenia w ZSRR, w Riazaniu, nauczył się konstruowania bomb z „cywilnych” składników, np. rolniczych nawozów.
Rok 1971, czyli włamania
Osiadł w Trzebini i w latach 70. dostał 10 lat za zuchwałe kradzieże z włamaniem.
Rok 1981, czyli kradzieże
W latach 80-tych skazano go za przestępstwa przeciwko mieniu na dziewięć lat odsiadki. W tamtym czasie włamywał się do
Peweksów, był też członkiem gangu kradnącego auta.
Rok 1994, czyli bomby
Faktycznie stał się postrachem Krakowa, kiedy w 1994 roku, przez kilka tygodni, trzymał miasto w szachu. Podłożył cztery bomby w centrum. Chciał 500 tysięcy marek niemieckich okupu. Podpisywał się pseudonimem z dziecięcej bajki, czyli Gumisie.
Ścigany regularnie dzwonił do redakcji Gazety Krakowskiej i przekazywał wskazówki, gdzie złożyć okup. Był nieuchwytny i miał szczęście. Opowiadał potem, że przeszukanie swojego mieszkania w Trzebini obserwował z ławki koło bloku.
Minister sprawiedliwości wyznaczył nagrodę za złapanie Gumisia: ówczesne 100 milionów złotych. Policja z Katowic twierdziła, że to półinteligent, który skończył ledwo siedem klas, nieokrzesany małomiasteczkowy złodziej. Policjanci z Krakowa przekonywali zaś, że ma wysoki iloraz inteligencji, zna się na pirotechnice, ma uzdolnienia muzyczne, gra na fortepianie i klarnecie…
Rok 1996, czyli skazanie
Wpadł po miesiącu w Koszalinie, gdy chciał wyrobić dowód osobisty na inne nazwisko. Miał brodę i wąsy, ale i tak rozpoznała go urzędniczka. Terroryzm skończył się dla niego wyrokiem skazującym: pięć i pół roku więzienia.
Poszedł siedzieć do Strzelc Opolskich i tam został kucharzem. Gdy przychodziły wycieczki, klawisze pokazywali go: Patrzcie, a to
nasz Gumiś.
Rok 2002, czyli odwiedziny
Kiedy wyszedł w 2002 roku, zaczął udzielać wywiadów dziennikarzom. Mówił, że podkładał bomby, bo potrzebował pieniędzy, ale też była w nim dziecięca chęć zrobienia komuś psikusa. I że wybrał Kraków, bo to jego ukochane miasto.
- Chciałem, żeby ktoś poczuł smród w gaciach, żeby się troszeczku bali, więc wyszło mocno - mówił w jednym z wywiadów. Cały czas czuł też potrzebę, by wpływać na rzeczywistość. Przychodził do Gazety Krakowskiej, przynosił informacje o aferach związanych z handlem materiałami rozszczepialnymi.
- Chciał, żebyśmy się zajęli tym tematem, ale też żądał pieniędzy za informacje. Wiem, że policja jedną z tych spraw badała - mówi jeden z dziennikarzy.
Czasem do nas dzwonił, bo chciał po prostu sobie pogadać.
- Potrafię być dobrym człowiekiem, staram się każdemu pomóc i taką mam opinię - mówił.
Gdy rozmówca w redakcji nie kojarzył jego nazwiska, zawsze przypominał: to ja, Gumiś.
Rok 2012, czyli gang
W roku 2012 roku zebrały się nad nim czarne chmury. Został zatrzymany. Postawiono mu zarzut kierowania gangiem, który kradł luksusowe auta prosto z salonów w Szwajcarii i Niemczech, po czym sprzedawał je w Polsce. „Gumiś” działał tak trzy lata, ukradł 70 aut o wartości ponad dwóch milionów. Euro! Samochody były przywożone do Polski, tu przekazywane paserom i demontowane w warsztatach.
„Gumiś” przyznał się do winy i opowiedział o 17 wspólnikach. Z tego powodu potraktowano go ulgowo i nie trafił do aresztu, ale nie uniknął kłopotów finansowych.
Zajęto jego konta bankowe, a jego oddano pod dozór policji. Bez pieniędzy, środków do życia był w trudnej sytuacji. Przyszła
połowa grudnia i nie miał z czego żyć i co jeść. Sława „Gumisia” nie pomagała mu w przetrwaniu trudnych chwil.
Rok 2013, czyli piekarnia
Początkowo policjantom wyglądało to na zwykłą, rutynową interwencję. Krakowianka zadzwoniła w nocy do dyżurnego komendy miejskiej, że ktoś włamuje się do piekarni.
- Słyszę brzęk rozbijanej szyby, przyjeżdżajcie szybko. Bandyta może jeszcze być w środku! - alarmowała roztrzęsiona kobieta. Stróże prawa zareagowali szybko i zjawili się pod wskazanym adresem. Drzwi piekarni były wyłamane, w środku paliła się jedna żarówka. Gdy z bronią gotową do strzału policjanci zajrzeli do środka ich oczom ukazał się taki widok: starszy, siwy mężczyzna siedział na krześle i spokojnie wcinał świeże bułki.
- No, wreszcie jesteście, ile można czekać… - powiedział wcale nie zmieszany. Widać było, że ucieszył go widok mundurowych. Potulnie dał się skuć, podał nazwisko, ale nie zrobiło to efektu. Zirytowany nie wytrzymał.
- No, ja jestem ”Gumiś”, ten słynny, który przed laty terroryzował cały Kraków! - rzucił.
W sądzie nie krył, że mógł wyciągnąć rękę po zapomogę lub dokonać przestępstwa, by przetrwać zimę w zakładzie karnym. - Wybrałem drugie rozwiązanie - mówił. Szczupły, niski, siwiejący, ubrany w dżinsy i lichą wiatrówkę.
Wyglądał jak jedno nieszczęście. Dostał ok więzienia.
Rok 2015, czyli auta
Znów cieszył się wolnością, ale niedomagał na zdrowiu. Podczas procesu w sprawie samochodowego gangu wspominał, że w Szwajcarii przeszedł udar mózgu, leżał w szpitalu i tracił pamięć.
Odmówił badania w Polsce, które miało potwierdzić, czy faktycznie upadł na zdrowiu. Był świadkiem na procesie Jana K., swojego pasera z Podhala, który nie przyznawał się do winy.
Gumiś twierdził, ze już nie pamięta, ile mu sprzedał pojazdów i za ile. Sąd wtedy mu nie uwierzył, uważał, że jego zdaniem to taka „taktyczna” niepamięć Gumisia, czyli - jak o nim napisał - doświadczonego przestępcy, który po prawomocnym wyroku nie chciał obciążać dawnego współpracownika.
To nie uchroniło pasera przed skazaniem:Jan K. usłyszał wyrok czterech lat więzienia.
„Gumiś” po skazaniu na trzyletnia odsiadkę za kierowanie gangiem napisał do prezydenta RP prośbę o łaskę, ale się jej nie doczekał.
Rok 2018
Dopiero teraz, w maju 2019 roku, na procesie odwoławczym pasera Jana K. wyszło na jaw, że udar mózgu był dla Gumisia zabójczy i już nie odsiedział do końca trzyletniego wyroku.
Ostatni wyrok okazał się więc dla niego dożywociem.
Sąd Apelacyjny w Krakowie ujawnił na rozprawie, że Gumiś nie żyje i nie będzie go już można przesłuchać na procesie pasera, którego obciążył zeznaniami. Nie wyjaśni już pewnych sprzeczności w relacjach. Może to i dobrze dla pasera, bo Janowi K. sąd złagodził wyrok do dwóch lat i warunkowo zawiesił na pięć lat jego wykonanie.
Z naszych ustaleń wynika, że Gumiś zmarł w zapomnieniu na początku 2018 roku w celi więzienia w Nowym Sączu.