Krakowski Oddział IPN i "Dziennik Polski" przypominają. Był rok 1918. Polska z trudem budowała niepodległość, pokonując trudności scalania terytorium i równocześnie walcząc militarnie i dyplomatycznie o swoje granice
Naczelnik Państwa Józef Piłsudski, zajęty bieżącymi problemami, nie doceniał znaczenia siły morskiej – miał serce do kawalerii, nie do floty. Twórcy floty II Rzeczpospolitej byli absolwentami akademii morskich państw zaborczych, pierwszy dowódca Marynarki Polskiej, płk mar. Bogumił Nowotny i płk mar. Otto von Metzger byli absolwentami austro-węgierskiej Akademii Marynarki Wojennej we Fiume (dziś Rijeka), jego zastępca ppłk mar. Jerzy Zwierkowski kończył Szkołę Marynarki Handlowej w Trieście. Kmdr Jerzy Świrski, dowódca polskiej floty w latach 1922-1925, oraz szef Kierownictwa Marynarki Wojennej – wiceadm. Kazimierz Porębski, ukończyli słynny Morski Korpus Kadetów w Petersburgu. Jednym z twórców polskiej floty był również kmdr Mamert Stankiewicz, czyli „Znaczy kapitan”. 22 stycznia mija 135. rocznica jego urodzin.
„Zacząłem marzyć o morzu”
Pochodził z polskiej rodziny z Mitawy w Kurlandii. Z sześciorga rodzeństwa aż trzech braci zostało marynarzami – Jan, Roman i Mamert. W rodzinnej miejscowości chodził do szkoły, o której napisał: Ogromną większość uczniów stanowili Łotysze, przeważnie synowie rolników. Następnie szli Niemcy, zaliczający siebie do klasy uprzywilejowanej. W każdej klasie znajdowało się po kilku Polaków, Rosjan i Żydów. Najczęściej słyszało się język niemiecki. Właśnie w szkole Mamert zaczął czytać powieści przygodowe, wśród nich zwłaszcza Juliusza Verne. Kiedy miałem 8 lat zacząłem marzyć o morzu i o podróżach morskich. Ukochany brat Mamerta, Jan, już wtedy uczęszczał do Korpusu Kadetów Morskich w Petersburgu, była to Akademia Morska założona jeszcze w 1715 r. przez Piotra I. Wybór szkoły morskiej nie był łatwy. Większość jego kolegów z rodzin patriotycznych wybierała wolne zawody, żeby nie służyć państwu zaborczemu. Miał świadomość, że idąc do Korpusu Morskiego popełnia jakby sprzeniewierzenie sprawie narodu. W swojej książce „Z floty carskiej do polskiej” wspomina dobrze swój kadecki czas - warunki bytowe w szkole były bardzo dobre, zajęcia prowadzili świetni wykładowcy, a wśród uczniów miał wielu przyjaciół, zarówno Polaków, jak i Rosjan. Po zdaniu celująco ostatecznych egzaminów Stankiewicz otrzymał przydział do floty bałtyckiej.
W czasie I wojny światowej służył najpierw na krążowniku torpedowym „Turkmieniec Stawropolskij”, a potem na krążowniku pancernym „Ruryk”. Okręty te operowały we wschodniej części Morza Bałtyckiego i, jak pisał sam Stankiewicz, raczej zabezpieczały zatoki i nie wzięły udziału w bezpośrednim starciu zbrojnym. Rok 1917 był trudny dla oficerów floty ze względu na bunt marynarzy kronsztadzkich, którzy zamordowali swoich przełożonych. Z czasem jednak sytuacja się uspokoiła. W tym samym czasie Stankiewicz zorganizował nieformalną grupę polskich oficerów floty bałtyckiej i nawiązał współpracę ze Związkiem Polaków Wojskowych w Petersburgu. Po przejęciu władzy przez bolszewików coraz częściej załogi okrętów odmawiały wykonywania rozkazów. Stankiewicz podjął decyzję o ucieczce z Rosji.
Dzięki dokumentom uzyskanym w ambasadzie amerykańskiej, przez Finlandię i Szwecję udał się do Stanów Zjednoczonych. Imał się różnych zajęć, żeby zarobić na utrzymanie, w końcu otrzymał polecenie od władz polskiego konsulatu, żeby dołączyć do rządu białego admirała Kołczaka. Wraz z żoną i z córką przez całe Stany Zjednoczone i przez Japonię dotarli do Omska, skąd po niedługim czasie ponownie musieli uciekać przed bolszewikami. Ucieczka była dramatyczna - żona Stankiewicza była w drugiej, bardzo już zaawansowanej ciąży, a on sam ostatecznie został aresztowany przez bolszewików i umieszczony w więzieniu w Irkucku, a potem zesłany na Syberię. Ostatecznie po zawarciu pokoju ryskiego Stankiewiczom udało się w lipcu 1921 r. wrócić do Polski, gdzie niezwłocznie zameldował się do służby we flocie.
„Znaczy, Rzeczpospolita niech żyje”
Sytuacja byłych polskich oficerów floty rosyjskiej i austro-węgierskiej po odzyskaniu niepodległości była bardzo trudna. Pomijając obiektywne problemy młodego państwa, wśród polskich elit politycznych nie było zrozumienia dla konieczności budowy polskiej floty. Z braku pieniędzy i pomysłów marynarzy podporządkowano… Departamentowi Lotnictwa. Gdy Stankiewicz wrócił do Polski sytuacja była już nieco lepsza, a on sam otrzymał propozycję objęcia stanowiska kierownika Wydziału Nawigacyjnego w szkole morskiej w Tczewie, a potem służył we flocie handlowej. Jego uczeń, a potem podkomendny i przyjaciel Karol Olgierd Borchardt wspominał Stankiewicza jako surowego i wymagającego, ale sprawiedliwego przełożonego.
Pływanie było jego pasją i miłością. Zawsze nienagannie ubrany, z manierami angielskiego lorda, władający biegle kilkoma językami. Jego podwładni podkreślali, że pod tą surową powierzchownością kryje się prawdziwy romantyk. Gdy Borchardt trafił na pierwszy polski transatlantyk pasażerski „Pułaski”, jako pierwsze słowa usłyszał: „Znaczy, dzień dobry panom”. Już wiedział, że kapitanem był jego dawny dowódca z żaglowca szkoleniowego „Lwów” Mamert Stankiewicz, zwany powszechnie przez marynarzy „Znaczy kapitanem”. Z drobnej przypadłości swego przełożonego, a mianowicie nadużywania słowa „znaczy” Borchardt uczynił tytuł doskonałej książki o Mamercie Stankiewiczu „Znaczy kapitan”.
Stankiewicz był równocześnie człowiekiem skromnym i przede wszystkim bardzo nie lubił wystąpień publicznych - nawet przed swoją załogą. Przemówienie, które wygłosił do swoich marynarzy w 1924 r. z okazji święta 3 maja zanotował Borchardt: Znaczy, praojcowie nasi konstytucję ułożyli! Znaczy, dzisiaj obchodzimy takie święto narodowe. Rozumiecie?... Znaczy, dzisiaj jest jeszcze takie podwójne święto. Papież, znaczy Ojciec Święty, Matkę Boską Królową Korony Polskiej zrobił! Rozumiecie?...Znaczy, dzisiaj jest jeszcze takie trzecie małe święto! Znaczy, wyście dołożyli Waszej małej inteligencji i statek przygotowaliście do podróży… Znaczy, dzisiaj jest takie potrójne święto: Znaczy, praojcowie – konstytucję, papież – Matkę Boską, a wy – statek. Znaczy, Rzeczpospolita Polska niech żyje!
Pływające salony i szczęka w pozycji „sztorm”
Lata 30. to w polskiej flocie czas transatlantyków, zwanych pływającymi salonami. W momencie wybuchu II wojny światowej Polska dysponowała siedmioma, m.in. „Pułaskim”, „Polonią”, „Piłsudskim” - Stankiewicz służył jako kapitan na każdym z nich. Transatlantyki obsługiwały m.in. trasę do Nowego Jorku, ale również do Hajfy, gdzie udawali się przede wszystkim Żydzi, emigrujący do Palestyny. Wielość i różnorodność pasażerów była źródłem wielu zaskakujących sytuacji. Stankiewicz był człowiekiem dość zasadniczym, jego oficerowie podejrzewali nawet, że nie ma poczucia humoru. W sprawach zawodowych przywiązywał ogromną wagę do subordynacji, obowiązkowości i czasem do… niezbyt istotnych szczegółów. Nastrój kapitana jego podwładni rozpoznawali po ułożeniu jego szczęki: szczęka kapitana była dla nas czymś w rodzaju wskazówki w aneroidzie. Miała zasadniczo trzy pozycje: „sztorm”, „zmiana” i „pogodnie”.
Pryncypialność bywała powodem zabawnych nieporozumień. W trakcie rejsu „Polonii” do Palestyny pobożni Żydzi, którym nie wolno było podróżować w szabas, umawiali się z pierwszym oficerem, że na czas święta „wykupują” statek za symboliczne 10 groszy i uznają tym samym, że jest to ich dom. Pech jednak chciał, że pomylili pokoje i zamiast do kajuty pierwszego oficera, weszli do kajuty Stankiewicza. Po oświadczeniu, że chcę kupić „Polonię” za 10 groszy, rozpętało się piekło. Stankiewicz wykrzykiwał: znaczy, co to znaczy?, a Żydzi uważali, że kapitan chce podnieść cenę.
Stankiewicz oskarżył ich, że oszukują Pana Boga, a Żydzi Stankiewicza, że jest zarozumiały, bo uważa, że Pan Bóg nie ma nic lepszego do roboty, niż pilnować Stankiewicza! Innym razem, w trakcie rejsu, Borchardt rozmawiał z profesorem geografii, który w pewnym momencie zapytał, jak nazywa się widoczne z pokładu miasteczko. Borchardt nie znając nazwy, natychmiast ją wymyślił – Quanto Costo. Niestety dociekliwy profesor rozmawiał później o tajemniczej nazwie z kapitanem Stankiewiczem. Drobny żart ostatecznie skończył się reprymendą udzieloną podwładnemu: Znaczy, proszę pana, pan żąda, żebym ja uwierzył, że człowiek może coś powiedzieć, czego nie wie. Nawet, znaczy, pokazać coś, czego nie ma. Znaczy, rozumie pan, ja tego nie rozumiem!
„Znaczy Kapitan” nie rodzi się, lecz tworzy
Po wybuchu wojny 24 listopada Stankiewicz ponownie objął dowództwo na „Piłsudskim”. Miał dopłynąć w konwoju do Nowej Zelandii. Dzień później na statku doszło do wybuchu, którego okoliczności do dziś nie są jasne. Okręt zaczął tonąć. Borchardt będący świadkiem tej sytuacji pisał o kapitanie: został na pokładzie, by szukać tych, którzy mogli być zgubieni w ciemnościach lub ranni. Jako jeden z ostatnich wskoczył do wody i dopłynął do jednej z tratw. Wyłowiony wraz z ocalałymi marynarzami przez angielski niszczyciel „Valorous”, zmarł w wyniku hipotermii. W posłowiu książki Borchardt zanotował: „Znaczy Kapitan” nie rodzi się, lecz tworzy latami z romantyzmu, sił woli i wiedzy. Został pochowany na cmentarzu Hartlepool niedaleko Middlesbrough.