Znaleźć mu dom. Kobieta stara się o mieszkanie dla niepełnosprawnego syna, w którym będzie mógł zostać

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Julia Kalęba

Znaleźć mu dom. Kobieta stara się o mieszkanie dla niepełnosprawnego syna, w którym będzie mógł zostać

Julia Kalęba

My sobie w święta zjemy zupkę za dwa złote. To nie szkodzi. Byleby on miał dom - mówi Cecylia Tarnowska. Jej dorosły syn Stanisław nie jest w stanie samodzielnie żyć. Więc żyją razem: ona i on. I razem tułają się po różnych domach, mieszkaniach. Cel jest jeden: zabezpieczyć przyszłość syna.

Cecylia Tarnowska skończyła się pakować. Największą walizkę zajęły książki z okładkami pomalowanymi w galaktyki, gwiazdozbiory i meteoryty. Syn bardzo lubi czytać o kosmosie i kiedy uda mu się odłożyć trochę pieniędzy, kupuje kolorowe czasopisma, nie inaczej - o planetach i gwiazdach. Czasopisma znalazły się w walizce.

Materac owinęła folią i złożyła na pół. Syn będzie spał na wersalce.

Parę kubków, talerzy i garnków schowała do worka. Takiego jak na śmieci, tylko większego i grubszego. Swetry, kurtki, pantofle, ręczniki - także, ale do osobnego.

Mebli nie trzeba było pakować, bo Cecylia Tarnowska nie ma mebli. Wynajmuje stoły, szafki i krzesła razem z kolejnymi mieszkaniami.

Tułaczka

Przeprowadzają się ósmy raz. Stanisław pyta, kiedy będzie takie mieszkanie, żeby mogli zostać. Wtedy Cecylia mówi mu:- Dziecko, może się uda. Zobaczymy. I pakują się, i idą dalej.

W 2009 roku wyszli z bloku na Osiedlu Albertyńskim w Krakowie. Mieszkanie zostało sprzedane, a pieniądze rozdzielone pomiędzy dzieci Cecylii. Kobieta zasznurowała synowi buty, poprawiła szalik. Zabrali swoją część i przenieśli się na wieś.

Lekarze powiedzieli kiedyś, że Stanisław sam nie powinien mieszkać. Podbili pieczątkę pod orzeczeniem o umiarkowanym stopniu niepełnosprawności z częściową niezdolnością do samodzielnej egzystencji i całkowitą do pracy. Zamieszkali więc razem, u rodziny. Parę kilometrów za Bochnią, skąd Cecylia wyszła jeszcze w latach siedemdziesiątych.

Nie mogli tam zostać na dłużej. Opowiada o sporach, przez które musiała spakować rzeczy swoje i syna, opuścić dom. Wrócili do Krakowa. Zamieszkali wspólnie przy ulicy Białoprądnickiej, a kiedy tam umowa wygasła, w Bronowicach.

Wynajmowane mieszkanie było niewielkie, ale dawało im wszystko, czego potrzebowali. Prywatność, spokój, bezpieczeństwo. Nawet stoły i krzesła były ładne i całkiem nowe. Prawie wszystko im też zabierało. Po odjęciu opłat z kwoty, na którą składała się pensja telemarketerki, renta i zasiłek syna, miesięcznie pozostawało kilkaset złotych.

Oszczędności się kurczyły. Cecylia Tarnowska uznała, że lepiej będzie zainwestować w odnowienie starego rodzinnego domu na wsi, w którym zostaną. - Będzie nam dobrze. Nie będziemy tyle płacić i zostanie więcej pieniędzy na życie - zapewniała syna.

W 2011 roku wyszli z mieszkania przy ulicy Stańczyka w Krakowie i ruszyli w kierunku Rdzawy. Mieszkanie w bloku zamienili na drewniany, stary dom pośrodku lasu.

Stajenka

Tam, gdzie zostawiła rzeczy, kiedyś przychodziła karmić zwierzęta. Wtedy cała rodzina mieszkała za ścianą. Była tam niewielka sień, izba z tapczanem i kuchnia z dużym piecem, w której zmieściło się pięć łóżek. Ale po dawnej sieni, izbie i kuchni pozostały spróchniałe belki i poszarpany dach. Za to w stajence, jak mówiła o niej Cecylia, gdy pomagała rodzicom zajmować się zwierzętami, zachowało się najzdrowsze drewno.

Tylko pomiędzy niektórymi deskami zrobiły się szpary, przez które dostawał się zimny wiatr. Dach był podziurawiony, ale też tylko miejscami. Dawny rodzinny dom z przylegającą stajnią stał pusty przez kilka lat, które minęły od śmierci jej brata.

Na czas remontu znów zamieszkała u rodziny. Za dnia wychodziła do lasu. Budowała dom, dla siebie i syna. Najpierw posprzątała pomieszczenie z kamieni, liści i grzybów. Zamówiła okna i drzwi. Szutrem wypełniła dziury. Postawiła żelazny piec z jednym palnikiem, który podarowała córka. Przylegającą do niego ścianę wyłożyła cegłami. Kupiła blachę na dach i śruby, żeby deszcz nie kapał do środka.

Przykręcano ją ręcznie, bo do drewnianej chaty pośrodku lasu nie dochodzi prąd. Kiedyś w domu świeciły lampy, ale przyjechali elektrycy i odcięli zasilanie. Drewno było tak spróchniałe, że najmniejsze spięcie groziło pożarem domu i lasu, wyjaśnili.

Cecylia mówi dzisiaj, że chciała wyremontować cały dom, ale właściciel, do której formalnie on należy, na to się nie zgodził.

Zło, ale w mniejszości

Przez kolejnych dziewięć lat rąbała drewno na opał. Wieczory oswajali przy świecach i latarce.

Kiedy nad Rdzawą przechodziła burza, błysk przebijał się pomiędzy deskami i oświetlał pokój. Po jednej z takich burz Cecylia Tarnowska zgromadziła pośrodku dawnej stajni wszystkie cegły. Na planie kwadratu postawiła ściany i zostawiła otwór na wejście. Jeśli nie grzmiało mocno, konstrukcja stała pusta, ale gdy burza podchodziła bliżej, matka z synem chowali się w niej przed piorunami.

Wodę mogli zdobyć na trzy sposoby: z rzeki (sto metrów dalej), ze studni (dwieście metrów pod górę) lub sklepu (cztery kilometry). Do kąpieli i mycia naczyń służyła woda z rzeki. Gdy potok ścinał mróz, przebijali go siekierą i w przerębli zanurzali wiadra. Do gotowania i picia Cecylia kupowała wodę w sklepie. Dolewała do niej wody ze studni, wtedy starczała na dłużej. Nosiła ją w dwóch pięciolitrowych butelkach. Czasami trzech, wtedy dwie chwytała w jednej dłoni.

Ktoś zaczepiał ich po drodze, opowiada Cecylia Tarnowska. Wtedy Stanisław krzyczał, pieklił się, aż cały drżał z gniewu. Ona chowała jego dłonie w swoich.

Nikt nie chciał zrobić im krzywdy, zapewniała.

Że może czasem są i źli ludzie, mówiła, ale że nie wszyscy i że mniejszość. A on obawiał się, że wszyscy, i nie chciał słuchać.

Kiedyś lekarze powiedzieli o schizofrenii paranoidalnej lekoopornej.

Były miesiące, gdy denerwował się każdym nieznanym hałasem i każdego dźwięku mógł się przestraszyć. Budził krótki huk o blaszany dach albo przeciągający się łomot wiatru. Silny poryw rzucał belkami dawnej izby o wzmocnione ściany stajni. Wtedy nie spała również Cecylia.

Ostatnia zima

W styczniu tego roku zrozumiała, że była to ostatnia zima w drewnianym domu pośrodku lasu przykrytym blachą, bez kuchni i toalety, prądu, gazu, wody.

Obliczyła, że emerytura oraz renta i zasiłek syna pozwolą wynająć niedrogie mieszkanie w Krakowie i zachować parę złotych na jedzenie i lekarstwa. Recepty ma ważne przez rok, postanowiła, że będzie je wykupywać stopniowo. Jednocześnie zaczęła się starać o mieszkanie socjalne. Żeby to zrobić, najpierw musiała udokumentować zamieszkanie na terenie gminy Kraków.

- W przypadku pani Cecylii brak posiadania centrum życiowego w Gminie Miejskiej Kraków wyklucza możliwość starania się o lokal z zasobów Gminy Kraków - usłyszeliśmy od przedstawicielki urzędu w styczniu tego roku.

Kiedy przyszły roztopy, Cecylia Tarnowska zwinęła posłania, zapakowała ubrania, garnki i ręczniki. Pośrodku pokoju zostawiła ceglany schron, pożegnała drewniane ściany i dach z blachy. Stanisław zostawił trochę książek, żeby było lżej. Zasznurował buty, potem wyszli.

Papiery

Z mieszkania, które wynajęli, syn spacerował na Błonia. Cecylia porządkowała kartki, dzieliła je według dat i wybierała najpotrzebniejsze. Wysokość emerytury, renty i zasiłku dla syna. Kartki z pieczątkami lekarzy. To ważne, bo osoby niepełnosprawne, z całkowitą niezdolnością do pracy lub samodzielnej egzystencji, w takich sytuacjach mają pierwszeństwo.
Poprzednie miejsca zamieszkania. Bo musi udokumentować pięć lat życia w mieście, zanim zacznie przysługiwać jej socjalny lokal.

Zatem zostały jej jeszcze cztery.

Ale powtarzała, że póki ma siłę, musi wszystko poukładać, wszystkiego się dowiedzieć. W urzędzie dowiedziała się, że mieszkania nie dostanie. Byłoby łatwiej, usłyszała, gdyby wcale nie miała pani domu.

Absurdy

Pytam o to radną miasta Alicję Szczepańską, inicjatorkę i koordynatorkę nieodpłatnego wsparcia dla osób niezamożnych oraz niepełnosprawnych.

- Największym problemem w przyznawaniu lokali socjalnych jest brak definicji tytułu prawnego. To brak na poziomie regulującej prawo do mieszkania ustawy - komentuje. - Tytuł prawny jest obecnie interpretowany jako posiadanie własnego miejsca. To sprawia, że decyzje zapadają na niekorzyść ludzi, ponieważ wystarczy wynajmować mieszkanie albo nawet pomieszkiwać u znajomego, by wedle przepisu mieć tytuł prawny - wyjaśnia Szczepańska.

Kiedy miasto podejmowało tak zwaną uchwałę mieszkaniową, radna starała się o doprecyzowanie tej definicji, by osoby żyjące w trudnych warunkach, bez środków do życia mogły starać się o prawo do mieszkania socjalnego. Taka zmiana nie jest jednak możliwa na poziomie miasta, gdy nie reguluje jej ogólnokrajowa ustawa.

- Zgodnie z prawem nie ma się więc tytułu prawnego, kiedy przez pół roku żyje się pod mostem, przebywa w schroniskach, przytuliskach lub korzysta z ośrodków wsparcia kryzysowego - mówi Alicja Szczepańska.

I komentuje: To absurd, ale nawet jeżeli osoby nie stać na nic poza wynajmem mieszkania, to ponieważ jest uznawana za posiadacza tego nieszczęsnego tytułu prawnego, nie może się starać o lokal socjalny. Najgorsze jest to, że bez zmiany na poziomie ustawy jesteśmy bezradni - dodaje kobieta.

Półroczna bezdomność nie gwarantuje przyznania lokalu, bo na taki jest tworzona specjalna lista.

- Z tym, że w tym momencie mamy duże moce przerobowe - ocenia radna. - Do oddania jest w sumie 800 mieszkań, wiele z nich to nowe budynki na Klinach - mówi.

W listopadzie magistrat pochwalił się, że rok 2020 jest rekordowy pod względem liczby udostępnionych lokali. Mieszkania więc są - tylko ci, którzy chcą z nich skorzystać, stają przed ścianą prawa i niekorzystnych przepisów.

30 złotych na święta

Na początku grudnia Cecylia Tarnowska znów skończyła się pakować.

Największą walizkę zajęły książki z okładkami pomalowanymi w galaktyki, gwiazdozbiory i meteoryty. Stanisław zabrał wszystkie. Materac owinęła folią i złożyła na pół. Dla syna będzie wersalka.

Zamieniła mieszkanie na inne, bo hałas zza ściany nie pozwalał spać. Stanisław znów się budził, denerwował. Przeprowadzili się cztery kilometry dalej. Jest lepiej, mówią. Spokojniej.

Każdego miesiąca mają do dyspozycji 2180 złotych, z czego 1460 płacą właścicielowi mieszkania. W połowie grudnia na święta mieli odłożone 30 złotych. - Ale to się nie trzeba martwić - mówi Cecylia Tarnowska. - My sobie zjemy zupkę za dwa złote. Ja się tylko martwię o dach nad głową. Dla syna, gdyby został sam.

Julia Kalęba

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.