Krakowski Oddział IPN i "Dziennik Polski" przypominają. Powojenne zbrojne podziemie niepodległościowe kontynuowało ideę Polskiego Państwa Podziemnego i dzieło Armii Krajowej. Nie każdy chce o tym pamiętać
Gdy w 1944 r. Polskę zajmowała Armia Czerwona, jednocześnie rozbijała ona struktury Polskiego Państwa Podziemnego, podporządkowanego konstytucyjnemu Rządowi RP na Uchodźstwie. Sowieci represjonowali polskich urzędników, dotąd działających w konspiracji oraz żołnierzy. Celem sowieckiej polityki nie było bowiem przywrócenie Polsce wolności i suwerenności, ale narzucenie komunistycznej administracji i systemu politycznego, zagarnięcie niemal połowy terytorium i uczynienie z naszego kraju marionetkowego, zależnego od Moskwy państwa. Osiągnęli w tych działaniach sukces - Polska „ludowa” stała się niesuwerennym tworem, elementem bloku sowieckiego, trybikiem w kremlowskiej machinie zniewalania narodów Azji i Europy Środkowo-Wschodniej.
Zafałszowanie historii
Jeśli ktoś nie dostrzega rzeczywistego procesu, z którym mieliśmy do czynienia w latach 1944–1945, intencji Moskwy, ciągłości między wojną polsko-bolszewicką, tzw. Operacją Polską NKWD, agresją z 17 września 1939 r., Zbrodnią Katyńską, zsyłkami na Sybir i narzuceniem po wojnie komunistycznej władzy, to znaczy, że niewiele rozumie nie tylko z historii, ale także z polityki. Jeśli ktoś ponad trzydzieści lat od upadku systemu komunistycznego wciąż twierdzi, że Armia Czerwona Polskę wyzwalała, to można zadać pytanie – to o co walczyli po wojnie partyzanci? O co walczyło PSL? O co walczyli robotnicy buntujący się w 1956, 1970, 1976 i 1980 r.? O co walczyła opozycja przed Sierpniem 1980 i o co wreszcie walczyła „Solidarność”?
Sowiecka i komunistyczna propaganda niezwykle głęboko wdarła się w naszą świadomość i, niestety, często wciąż w niej tkwi. Nadal wielu z nas nie potrafi spojrzeć na nasze dzieje z perspektywy wolnego i niepodległego państwa, zadowalając się dawnymi kliszami.
Dylematy schyłku wojny
Gdy jeszcze w latach 80. dość skromne wówczas grono historyków zaczęło w drugim obiegu wydawniczym opisywać historię powojennej partyzantki, dla wielu było zaskoczeniem, że tak duża była skala zbrojnego oporu. Gdy patrzymy na okupowane przez Niemców ziemie polskie zajmowane w latach 1944–1945 przez Armię Czerwoną należy zadać sobie pytanie, jakie były perspektywy przed legalną polską władzą skupioną w Polskim Państwie Podziemnym. Mówimy o sytuacji świadomości, że pięć lat wcześniej ta sama Armia Czerwona zaatakowała polskie Kresy. Wiedziano już, że Sowieci zamordowali naszych oficerów w Katyniu i innych miejscach kaźni. Pamiętano wywózki na Sybir i sowietyzację odebranych nam ziem wschodnich. Wejście Armii Czerwonej w 1944 r. niewiele się od tamtych wydarzeń różniło. Za krasnoarmiejcami kroczyła śmierć - ginęli, bądź byli więzieni przedstawiciele Polskiego Państwa Podziemnego, żołnierze AK, wszyscy, których uznano za przeciwników ZSRS. Skala wojennych zbrodni - morderstw, gwałtów, rabunków była trudna do wyobrażenia. Jeśli powtarzamy propagandowe kłamstwo wyzwolenia, to musimy mieć świadomość, że pomagamy fałszować historię. To, że sowieccy zbrodniarze wyparli z polskiej ziemi zbrodniarzy niemieckich, nie czyni ich mniej zbrodniczymi. Nie przychodzili tu by przynieść wolność, ale by dokończyć to, co zaczęli we wrześniu 1939 r. - podporządkować nas Moskwie.
Dlatego tak wielu nie chciało się z tym pogodzić. Odrzucało pokusę współpracy z czerwonym totalitaryzmem. Uznawało, że w sytuacji, gdy nie odzyskaliśmy wolności, nie możemy pozostać bierni. Że nie możemy zająć się swoimi sprawami, edukacją, zakładaniem rodzin, karierą zawodową, ale winniśmy dążyć do przywrócenia suwerennego państwa. Ci, którzy tak uważali, mieli dwie możliwości działania. Mogli próbować opierać się sowietyzacji jawnie = tak jak członkowie Stronnictwa Pracy czy Polskiego Stronnictwa Ludowego. Ale dość szybko okazało się, że ta droga skazana jest na klęskę, a jawni opozycjoniści - jeśli nie zostali zamordowani - znaleźli się w więzieniu, próbowali uciekać do wolnego świata albo zmuszeni zostali do kapitulacji i wycofania z życia publicznego. Część z nich podporządkowała się silniejszemu i poszła na współpracę polityczną z reżimem. Drugą możliwością działania była kontynuacja konspiracji. Z tych, którzy ją wybrali, jedni opowiadali się za podziemną aktywnością polityczną, inni za zbrojną. Także ten rodzaj oporu nie przyniósł zwycięstwa.
Zapominany consensus
Powojenne podziemie zbrojne kontynuowało dzieło niepodległościowe rozpoczęte w Polskim Państwie Podziemnym. W ogromnej części ciągłość ta była strukturalna, bowiem część oddziałów czy struktur AK nie rozwiązało się po likwidacji podziemnego wojska, a inne w obliczu sowieckich i rodzimych represji się odtworzyły. Nade wszystko jednak było kontynuacją kadrową. Gdy bowiem przyjrzymy się życiorysom tych, którzy zostali w lesie czy w siatkach miejskich - znacząca większość z nich rozpoczynała walkę w latach II wojny światowej. Olbrzymia część w Armii Krajowej. Powojenne podziemie zbrojne było de facto kontynuacją konspiracji czasu wojennego. Choć zatem wielu żołnierzy AK po demobilizacji nie powróciło już do walki, to jednak wielu ją kontynuowało. Płacili za to więzieniem lub życiem. I jeśli dzisiaj, 80 lat po zakończeniu drugiej wojny światowej znajdują się tacy, którzy ich walkę kwestionują i
podważają cel ich działania, to znaczy, że nie rozumieją rzeczywistości w jakiej przyszło naszym przodkom żyć i walczyć. Odruch oporu wobec narzucanego Polsce komunizmu był naturalny, a to czy decydowano się na opór polityczny czy zbrojny było kwestią oceny, jakie działanie może okazać się skuteczniejsze.
Ma to znaczenie, gdy od kilku lat obserwujemy proces ponownego wypychania powojennego podziemia poza panteon narodowy. Aktywizację środowisk, które zbrojnemu oporowi wobec zniewolenia starają się przykleić nieprawdziwą etykietę kontrowersyjności. Dążenie do niepodległości nie jest kontrowersyjne. Także dążenie do niej w drodze działań zbrojnych. Czas zresztą miał pokazać, że żadna z dróg, jakie wtedy obierano by sprzeciwić się Sowietom i rodzimym komunistom, nie mogła wówczas zakończyć się sukcesem. I jeszcze kilkanaście lat temu panowała powszechna zgoda, że Niezłomni są jednym z najważniejszych elementów naszej niepodległościowej tradycji. Przecież, gdy ustanawiano Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, ustawa przyjęta została w Sejmie niemal jednogłośnie – poparły ją wszystkie zasiadające wówczas w parlamencie siły polityczne. Co więcej, inicjatywę ustawodawczą zgłosił prezydent RP Lech Kaczyński, ale ustawę podpisywał już kolejny prezydent – Bronisław Komorowski. Pogrążeni w dzisiejszej polaryzacji sceny politycznej, niestety obejmującej także kwestie symboliczne, konstytutywne dla narodowej i obywatelskiej wspólnoty, zdajemy się o tym zapominać.
Kwestionowanie znaczenia i celu o jaki walczyli partyzanci powojennego podziemia musi zdumiewać. Wolne narody bowiem, zazwyczaj z dumą podkreślają czyny swych przodków, które służyły obronie, utrzymaniu lub odzyskaniu niepodległości. W naszym państwie, z różnych powodów poddajemy ich czyny w wątpliwość.
Co i dlaczego pamiętamy?
W historię Wyklętych uderzają, co dziwić nie może, spadkobiercy Polski „ludowej”, umieszczając komunistów w roli tych, którzy dążyli do pokoju i odbudowy zniszczeń, którym to celom na drodze miało stawać podziemie. Niechętni są jej też ci, którzy całe powojenne podziemie utożsamiają błędnie z tymi dowódcami oddziałów i patroli, którzy w toku swej działalności odeszli od ideałów, przekraczając granicę zachowań godnych żołnierza, co w wyjątkowo trudnej walce niestety się zdarzało. Są też i tacy, którzy czynią to z politycznego wyrachowania uznając, że walczą w ten sposób z narracją charakterystyczną dla przeciwnego obozu politycznego.
Wydaje się jednak, że najliczniejszą grupą - obok zdezorientowanych i wprowadzanych w błąd – są ludzie, którzy wychowali się na nieprzychylnych podziemiu opowieściach. Część z tych historii nie dotyczy podziemia niepodległościowego, ale zwykłych grup bandyckich z podziemiem utożsamianych. Inne są pokłosiem rozmaitych personalnych konfliktów, napięć w lokalnych środowiskach, słowem, typowo ludzkich uprzedzeń i zaszłości. Często w rodzinnej pamięci nie zachowały się negatywne oceny przodków, którzy doznali jakichś represji ze strony podziemia. Nie pamięta się, nie chce pamiętać albo po prostu nie wie, że byli oni członkami lub sympatykami partii komunistycznej, że współpracowali z komunistyczną bezpieką czy pacyfikującym lasy „ludowym” wojskiem. Jednostkowa czy rodzinna pamięć o ludziach i wydarzeniach bywa zafałszowana, przepuszczona przez różne subiektywne filtry, i tak przekazywana kolejnym pokoleniom. Uzgodnienie nieprzystających do siebie pamięci indywidualnych czy rodzinnych, czasem także lokalnych, by złożyły się na pamięć zbiorową, bywa procesem trudnym i długotrwałym. Zwłaszcza w społeczeństwach, które doświadczyły totalitaryzmu i były poddawane cenzurze i indoktrynacji. Jestem jednak przekonany, że historyczna prawda o powojennym podziemiu, o partyzantach, którzy kontynuowali dzieło Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej, którzy wciąż bili się o wolną Polskę – obroni się. Stanie się z czasem elementem pamięci zbiorowej. Będziemy się do Wyklętych odwoływać powszechnie, jako do kolejnego pokolenia polskich powstańców.