Zwariowany Deliryk - krakowski artysta tramwajowy

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banaś
Paulina Padzik

Zwariowany Deliryk - krakowski artysta tramwajowy

Paulina Padzik

Pasażerowie w krakowskich tramwajach są smutni, zmęczeni, zapatrzeni w smartfony. Postanowiłem więc dawać im odrobinę radości - mówi Michał Koncewicz, który wsiada do pojazdów komunikacji miejskiej z gitarą w ręce. Jego projekt „Deliryk - artysta tramwajowy” powoli staje się częścią krajobrazu Krakowa.

Pierwszy raz spotykam go w tramwaju numer 52, zimą. Wpada do środka jak burza, w ręce trzymając gitarę. Zakłada ją i krzyczy: „Cześć, jestem Deliryk - artysta tramwajowy. Ten występ jest całkowicie za darmo. Chcę wam dać katharsis instant, możecie rzucać pomidorami, możecie wyzywać, tylko nie bijcie”.

I zaczyna śpiewać:
„Od dziecka chciałem napisać hita - piosenkę, która miliony mi da. Później żyć słodko, jak celebryta. Od dziecka chciałem hita napisać i ta ambicja to napęd mego życia”.

Tramwaj jest pełen ludzi. Większość udaje, że nie widzi wariata skaczącego po tramwaju z gitarą, inni się uśmiechają, a część ma kwaśne miny. Ja zastanawiam się, co go napędza i czy rzeczywiście jest to chęć napisania „hita”.

Dlatego spotykamy się kilka miesięcy później, a Deliryk opowiada mi swoją historię.

Z muzyką na bakier

Muzyki nie słuchał do mniej więcej piętnastego roku życia. Nie miał takiej potrzeby i nie widział w niej tego, co widzi większość młodych ludzi - sposobu na wyrażenie siebie.

Ojciec, z którym mieszkał, rwał z tego powodu włosy z głowy i puszczał synowi radiową „Trójkę”. A Michał Koncewicz (bo tak naprawdę nazywa się Deliryk) był na brzmienie gitary odporny jak Mick Jagger na upływ czasu. Gdy w szkole koledzy pytali go, czego słucha, w odpowiedzi słyszeli kłamstwa, wymyślone na poczekaniu. - Wstydziłem się tego, że nie słucham muzyki, więc ściemniałem - tłumaczy mi 27-letni dzisiaj Michał Koncewicz.

I pewnie gdyby nie Kurt Cobain i jego piosenka „Come as you are”, to Deliryk nigdy by się nie narodził, a Michał Koncewicz nigdy nie napisałby żadnego „hita”. Ba, nie napisałby żadnego utworu. - Gdy usłyszałem tę piosenkę, to było jak grom z jasnego nieba. Nie wierzyłem, że można stworzyć coś tak pięknego - opowiada, mrużąc oczy. Są czarne jak węgiel.

Wtedy - w 2004 roku - chwycił gitarę i od tamtego czasu prawie się z nią nie rozstaje. - Wtedy chciałem grać na gitarze głównie po to, żeby być cool i podobać się dziewczynom - śmieje się Michał. Dzisiaj nadal chce być „cool”, ale z powodu wartości, jakie ma do przekazania i „głębi, której szuka w sztuce”.

Oczyszczenie

Michał Koncewicz staje się powoli wizytówką krakowskich tramwajów. Od niemal roku codziennie gra w tych pojazdach, żeby - jak sam mówi - dawać ludziom oczyszczenie.

Swoje występy niby traktuje śmiertelnie poważnie, ale czasem mówi mi, że „trochę sobie robi jaja”. Rozpoznawalny jest zresztą nie tylko w tramwajach, ale również w społecznościowych mediach, gdzie ma już kilka tysięcy fanów. - Zauważyłem, że ludzie w tramwajach są zmęczeni, smutni, zapatrzeni w smartfony. Uznałem, że to świetne miejsce do występów - twierdzi Michał.

Artysta dużo gestykuluje, ciągle macha rękami. Na prawym przedramieniu ma tatuaż: Daisy z bajek Walta Disney’a, a na lewym - rekina. Ten drugi zrobił z tęsknoty za dzieciństwem - rekin był jego ulubioną zabawką.

Szkoła życia

Wychował go ojciec, matka mieszkała w Stanach Zjednoczonych. Rozwiedli się, gdy Michał był dzieckiem. Ojca - malarza i rzeźbiarza, wykładowcę na krakowskiej ASP - podziwiał. - Był moim idolem - przyznaje Michał. To po nim odziedziczył zapędy do sztuki. Jako dziecko dużo rysował, pisał wiersze, opowiadania.

- Miałem wielką potrzebę budowania czegoś swojego - mówi. Wpadał w transy obsesyjnego robienia czegoś. Na przykład w szkole podstawowej codziennie przez rok wstawał o szóstej rano i kopał piłkę przed lekcjami. - To po jakimś czasie zawsze mijało, może dlatego nie zostałem sławnym piłkarzem - śmieje się.

Dzieciństwo miał szczęśliwe, chociaż ojciec był alkoholikiem. Za zbyt długie ciągi dostał wypowiedzenie z ASP. A gdy Michał miał 17 lat, ojciec wyrzucił go z domu. - Dużo wtedy pił, był w jednym ze swoich ciągów - wspomina Michał. Nadal się uśmiecha, ale głos mu się zmienia. - Przyjechała policja, a on nagle stwierdził, że nie jestem tu zameldowany.

Sytuacja jak z Kafki: 17-letni dzieciak, który przeciwko sobie ma funkcjonariuszy i własnego ojca. - Czułem się jak bohater filmu, który nic nie może zrobić, bo inni są więksi i silniejsi - mówi. - Żeby być uczciwym: trochę sobie na to zasłużyłem, miałem swoje za uszami - śmieje się, drapiąc głowę, ogoloną niemal na łyso.

Bez domu i ojca było mu i trudniej, i łatwiej.

Ojciec pił coraz więcej, więc Michał odetchnął, gdy już nie musiał codziennie go oglądać. Ze znalezieniem dachu nad głową sobie poradził - mieszkał w hostelu, który opłacał dzięki koncertom. Grał już wtedy w rockowym zespole Clock Machine, w którym został na osiem lat.

Gorzej radził sobie z wolnością. Coraz rzadziej chodził do szkoły, aż w końcu rzucił ją całkowicie. Po latach zdał sobie sprawę, że to była głupia decyzja, podyktowana młodzieńczym buntem. Zapisał się wtedy do liceum dla dorosłych, żeby nadrobić braki.

Zaczął uczyć się wręcz obsesyjnie. - Nie chciałem być takim Michałem, który do końca życia musiałby się tłumaczyć, że nie skończył liceum - twierdzi. Po latach - o szkole życia, którą przeżył w wieku 17 lat - napisze piosenkę: „Materace, słoiki, hostele na Marii Curie, dziewczyny, słoiki i materace, zamiast zjazdów w tamtych czasach mieliśmy kace.”

Boski wiatr

Te transy, jak kiedyś z piłką, zostały mu do dzisiaj. - Jak rano siadam z gitarą, żeby coś skomponować, to później jestem wykończony. Czuję się tak, jakbym przenosił się do innego świata i to z niego przynosił te teksty i muzykę. Jestem wtedy w stanie między snem, a jawą, jak w delirium - tłumaczy.

To stąd pseudonim Deliryk. I trochę też z czasów, kiedy Michał miewał prawdziwe „delirki”. - Na kacu mi się lepiej komponuje. Gdybym mógł mieć ciągle kaca, to byłoby super - śmieje się, ale zaznacza, że pije bardzo rzadko. Bo jak zacznie, to już nie może przestać.

Podkreśla, że jest artystą tramwajowym, a nie ulicznym grajkiem. Jego występy to nie półmetek do „Mam talent”, tylko sztuka. - Jak komponuję i piszę teksty, to czuję, że pcha mnie wtedy jakiś boski wiatr - mówi.

Do końca nie wiem, czy mówi serio, czy to tylko żarty. Trudno stwierdzić.

Czerwone kapcie

Granie w tramwajach ma dla niego wielką wartość.

To mój wkład w pejzaż miasta, w którym żyję i kocham

- mówi.

Gra za darmo, bo tylko wtedy - jak uważa - ma to sens. I robi to z pasją, chociaż negatywne reakcje bardzo go zniechęcają i studzą zapał.

Przypomina mu się, że raz motorniczy chciał wygonić go z tramwaju za zakłócanie spokoju. Michał zdjął palce wtedy ze strun i zaczął recytować wiersze. - Strzeliłem z innego działa - śmieje się, ale szybko kończy ten temat.

Chce pamiętać więcej tych pozytywnych chwil, kiedy tramwaj zaczyna żyć jego piosenką. Bo ludzie już go znają i śpiewają razem z Delirykiem refren „Pocztówki z Krakowa”, „Hita” czy innych kompozycji. Przekonuje, że takich reakcji jest więcej.

Śmieje się, że jego symbolem stały się czerwone kapcie, w których kiedyś - zimą - wyszedł z domu, bo z pośpiechu zapomniał zmienić buty. - Wsiadłem w tych kapciach i z gitarą do tramwaju i stwierdziłem, że to fajny symbol, bo on pokazuje, że tam się czuję jak w domu - Michał śmieje się w głos, ludzie się oglądają i też uśmiechają.

Deliryk ma energię, którą zaraża wszystkich wokół.

Ale dlaczego akurat tramwaj? - Bo wchodzę tam z butami w czyjąś strefę komfortu. Ludzie się tam niczego nie spodziewają, to taki czas, kiedy mogą się zawiesić. Robię im atak terrorystyczny, ale w pozytywnym znaczeniu - śmieje się artysta.

Michał o swoich występach lubi mówić „napady”. Z dumą twierdzi, że „jest najlepszym tekściarzem w Polsce”. Za pomocą piosenek chce zmieniać świat, wyjść ze swoimi doświadczeniami do ludzi. - Taki taniec z rzeczywistością to moja misja. Chcę pokazać, że można robić to, co się chce i to może być ważne - mówi i przechyla głowę. Na szyi ma tatuaż z napisem „The world’s mine”.
- Bo dlaczego nie?

Paulina Padzik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.