Związek z reżyserem pomógł jej w karierze, ale nie dał pełni szczęścia
Choć Edyta od dziecka myślała, że całe życie będzie tancerką, teraz zaczyna coraz śmielej poczynać sobie jako aktorka. Brakuje jej tylko rodziny. Ostatni partner nie chciał dziecka - dlatego postanowiła zakończyć tę relację.
W czerwcowym numerze jednego z męskich magazynów można było podziwiać erotyczną sesję Edyty Herbuś. Aktorka i tancerka nie odsłoniła zbyt wiele, ale wszyscy zainteresowani mogli się na własne oczy przekonać, że jest bardzo atrakcyjną kobietą. Nic więc dziwnego, że część mediów zinterpretowała te zdjęcia jako wiadomość do reżysera, Mariusza Trelińskiego, z którym gwiazda niedawno się rozstała: „Zobacz, co straciłeś”.
- Jeśli ktoś chce to połączyć ze zmianami w moim prywatnym życiu, to będzie tak myślał niezależnie od tego, co powiem. Podejrzewanie mnie o to, że chcę coś przekazać Mariuszowi na łamach prasy, jest śmieszne. Byliśmy siedem lat w związku. Potrafimy ze sobą rozmawiać - stwierdziła jednak zirytowana aktorka w rozmowie z „Vivą”.
Para rozstała się ponoć za obopólną zgodą i bez jakichkolwiek awantur. Edyta była rozczarowana, że Mariusz zbyt wiele czasu poświęca swojej karierze, a co najgorsze - nie ma ochoty na dzieci. Bo zegar biologiczny bije nieubłaganie: być może tego nie widać, ale aktorka kończy w tym roku już 36 lat. Na szczęście nikt nikogo nie musiał wyrzucać z mieszkania, bo para mieszkała od początku osobno. Aby otrząsnąć się po nieprzyjemnych chwilach, tancerka wyjechała na medytacje do Hondurasu. A potem skoncentrowała się na karierze.
- Łączyło nas przede wszystkim życie prywatne, a zawodowo kilka oper, w których tańczę. Pewnie, że mieliśmy na siebie duży wpływ. Jak w każdej partnerskiej relacji, gdzie ludzie się kochają, wspierają i wzajemnie inspirują - puentuje w „Vivie”.
Wszystko dla tańca
Wychowała się na kieleckim blokowisku. Nieraz musiała więc walczyć o swoje z dziewczynami, które nie dały sobie w kaszę dmuchać. A i o nią toczyły się boje na lokalnych dyskotekach. Wyróżniała się jednak z tego towarzystwa artystyczną wrażliwością, którą niewątpliwie odziedziczyła po tacie-muzyku.
- Gdy byłam mała, miałam 9 lat, pewnego dnia zobaczyłam na ulicy plakat informujący o nowej szkole tańca. Zapisałam się do tej szkoły i już dosłownie po pierwszych zajęciach wiedziałam, że taniec to moja przyszłość. Dziś sama nie wiem, jak sobie dałam radę ze wszystkim. Bardzo dużo trenowałam. Wiedziałam, że rodzice nie będą protestować, dopóki będę miała dobre oceny. No więc je miałam - moja średnia ze szkoły wynosiła ponad 5. Taniec kosztował mnie dużo wyrzeczeń - wspomina na portalu Wirtualna Polska.
Kiedy pewnego dnia rodzice oznajmili córce, że ich nie stać na opłacanie jej lekcji tańca, dziewczynka nie załamała się, tylko zakasała rękawy i poszła do pracy. Latem zbierała truskawki, a w ciągu roku szkolnego uczyła młodsze dzieci tańca. Rano szła do szkoły, na przerwach odrabiała lekcje, potem biegła na trening. W domu byłam właściwie już w nocy.
Zakochani na parkiecie
Mając dwanaście lat, Edyta poznała na zajęciach z tańca swego równolatka - Tomka Barańskiego. Szybko stworzyli dopasowaną parę: najpierw na parkiecie, a potem w życiu. I zaczęli osiągać najwyższe laury w zawodach krajowych i zagranicznych. Wszystko to okupione było jednak wielkimi wyrzeczeniami i poświęceniami. W końcu Edyta postanowiła iść dalej - i przeprowadziła się do Warszawy. Tomek wolał jednak zostać w Kielcach. Para postanowił się więc rozstać.
- Moje początki w stolicy nie różniły się pewnie od doświadczeń większości młodych ludzi, którzy wyruszają z rodzinnego domu do samodzielnego życia. Wynajmują ze znajomymi małe mieszkania i sami dbają o zapełnienie lodówki. Czasami trzeba było dobrze pokombinować, żeby wystarczyło do pierwszego. Ale jak widać, zmysł organizacyjny i hart ducha nie pozwoliły mi umrzeć z głodu - deklaruje w „Party”.
Młoda dziewczyna imała się różnych zajęć - była modelką, statystką, wizażystką, w końcu zaczęła grywać w telewizyjnych reklamach i tańczyć w zespole Agustina Egurroli.
Beztroskie romanse
Przełomem w karierze Edyty okazał się jej udział w „Tańcu z gwiazdami”. Wywijała na parkiecie najpierw z Kubą Wesołowskim, a potem z Marcinem Mroczkiem. Choć ani razu nie wygrała, podbiła serca telewidzów swym ognistym temperamentem.
- Ta nagła popularność była oszałamiającym doświadczeniem. To była potężna energia, niesamowita siła. Nikt z nas się tego nie spodziewał. Byliśmy sobie bliscy. Pamiętam tryliardy godzin spędzonych na trenowaniu i najlepsze balangi co tydzień po „lajfie”. Wszyscy się zakochiwali w swoich partnerach i romansowali beztrosko, jak na koloniach. A mówiąc serio, „Taniec z gwiazdami” pokazał mi nowe możliwości - podsumowuje w „Gali”.
Sukcesy sprawiły, że wypatrzył ją Marcin Treliński - wybitny reżyser operowy, ale też rodzimy lew salonowy, starszy od niej o 19 lat. Tak narodził się romans, który złośliwi nazwali „mezaliansem”. Początkowo wydawało się, że para dobrze się dobrała, wzajemnie się uzupełniając.
- Oboje mamy dużą wrażliwość, potrafimy uszanować to, co ze sobą niesie. Patrzymy na siebie, rozumiejąc te wszystkie emocjonalne wzloty i chwilowe zachwiania. Odczuwanie świata mocniej, głębiej, bardziej - to nas z Mariuszem łączy. To duża siła naszego związku - deklarowała Edyta.
Tancerka bardziej zyskała na związku - pokazała się w kilku znaczących spektaklach operowych, przez co zaakceptowano ją również jako aktorkę. Niedawno zagrała Polę Negri w serialu „Bodo”, a niebawem wejdzie na plan filmu Marka Koterskiego - „Siedem uczuć”. Teraz musi tylko spełnić swe marzenia o założeniu rodziny. „Jeśli chodzi o miłość, jestem otwarta na wszelkie niespodzianki, które mi los przyniesie” - wyznaje dziś z rozbrajającą szczerością.