Żyją jak w średniowieczu. Piekło ISIS nazywa się Rakka

Czytaj dalej
Fot. AFP/EAST NEWS
Michał Kurowicki

Żyją jak w średniowieczu. Piekło ISIS nazywa się Rakka

Michał Kurowicki

„Stolica” Państwa Islamskiego Ar-Rakka chyli się ku upadkowi - Dni całego kalifatu są policzone. Lecz religijni fanatycy rządzili kawałkiem Syrii i Iraku przez trzy lata. Jak ten okres przetrwali ludzie, którzy żyli pod władzą fanatyków?

Ar-Rakka w Syrii to dziś piekło na ziemi. Trzy lata temu miasto zdobyli bojownicy Państwa Islamskiego i uczynili swoją nieformalną stolicą. Terytorium kalifatu szybko rosło. W 2015 roku objęło wschodnią część Syrii i północny Irak. Później młode państwo stopniowo słabło. Każdego miesiąca traciło część swojego obszaru. Dziś Państwo Islamskie, inaczej zwane Daesz, chyli się ku upadkowi. Oddziały jego wojsk bronią się jeszcze w Ar-Rakce i okolicach. Trwa krwawa bitwa, w której codziennie ginie kilkudziesięciu cywilów. Miasto zamienia się powoli w ruiny.

Oparte na fanatyźmie i zamachowcach samobójcach jednostki Daesz ciągle stawiają opór przedziwnej koalicji. Z jednej strony atakowani są bowiem przez wojska syryjskiego dyktatora Baszszara al-Assada, którego wspiera lotnictwo Rosji. Natomiast z drugiej - walczą z nimi Syryjskie Siły Demokratyczne, których trzon stanowią wojska kurdyjskie, a wspiera je lotnictwo USA. Jak podaje Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka z siedzibą w Londynie, pod koniec lipca siły reżimu Assada zajmują 22,5 procent prowincji Ar-Rakka, wojska opozycyjnych Syryjskich Sił Demokratycznych 68 procent. Natomiast Państwo Islamskie broni wciąż około 10 procent terytorium prowincji. Przewaga atakujących jest jednak tak duża, że kwestią czasu pozostaje upadek stolicy i ostatniego bastionu Daesz.

W nieco ponad trzy lata od proklamowania nowego kalifatu, do którego doszło 29 czerwca 2014 roku, nieuchronnie zbliża się jego koniec. To dobry czas na podsumowanie krótkiego okresu panowania radykalnych islamistów nad Ar-Rakką czy irackim Mosulem i spojrzenie na losy zwykłych ludzi, żyjących przez ten czas pod panowaniem Państwa Islamskiego.

Pamiętniki z Ar-Rakki
Jedną z najciekawszych książek, opowiadających o życiu w stolicy Państwa Islamskiego jest wydana w tym roku pozycja „The Raqqa Diaries: Escape From Islamic State” („Pamiętniki z Ar-Rakki”). Napisał ją ukrywający się w mieście autor o pseudonimie Samer. Zajmujący się tematyką arabską dziennikarz brytyjskiej gazety „The Guardian” Robin Yassin-Kassab przedstawia książkę, jako napisaną z wyjątkową dokładnością i poświęceniem, brutalną literaturę faktu.

Pamiętniki z Ar-Rakki rozpoczęły się przed kilkoma laty nie jako książka, a seria audycji w brytyjskim radiu BBC 4. Pomimo że nikt nie miał prawa rozmawiać w tym mieście z zachodnimi dziennikarzami, korespondent BBC Mike Thompson znalazł młodego człowieka, który ryzykując swoje życie, chciał opowiedzieć światu, co dzieje się w stolicy Państwa Islamskiego. Samer, którego imię ze względów bezpieczeństwa zostało zmienione, należał do małej grupki aktywistów walczących z ISIS na jego terenie. Jego pamiętniki były zaszyfrowywane i wysyłane do krajów trzecich, zanim zostały przetłumaczone.

Samer pisze, że nigdy nie zapomni pierwszych bojowników ISIS, którzy pojawili się w mieście. Rozróżnia dwa ich typy. Pierwsi przyszli ci, którzy rzeczywiście wierzyli w to, że wyzwalają Ar-Rakkę. Jednak po nich nadeszli inni, używający brutalnej przemocy.

Dwa brutalne obrazy
W pierwszej opisywanej w książce scenie widzimy idącą ulicą kobietę ze swoją córką. Nagle podchodzą do niej członkowie Hisby, policji Państwa Islamskiego. Przeklinają ją w słowach, które Samer określa jako najgorsze z możliwych. Chodzi o jej ubiór. Co prawda ma szczelnie okryte całe ciało, ale nie założyła odpowiedniego nakrycia twarzy. Kobieta chce jak najszybciej uciec. Jednak policja nie pozwala jej na to, dalej jej ubliżając. Samer i kilkanaście innych osób stoi w niewielkiej odległości i przygląda się sytuacji. Jednak boi się zareagować. Robi to dopiero lokalny imam, który broni kobietę i pyta policję, gdzie jest ich wiara i w co wierzą. W tym momencie wokół funkcjonariuszy zbiera się coraz większy tłum wściekłych ludzi. W końcu przerażeni policjanci uciekają z miejsca zdarzenia w popłochu.

Druga scena z Ar-Rakki to egzekucja. Samer stoi na ulicy wśród tłumu ludzi. Część z nich chce oglądać obcinanie głowy, do którego zaraz dojdzie, większość nie. Jednak nikt nie może odejść. Policja uważnie ogląda reakcje tłumu i każe patrzeć na skazanych. Z ulicznych głośników płyną głośne nawoływania: „Zaraz będzie egzekucja!”. Na chodniku stoi kilka osób z zawiązanymi do tyłu rękoma i opaskami na oczach. To oni zaraz stracą życie.

Rozpoczyna się czytanie sentencji wyroku. Wśród skazanych jest Hassan. Za chwilę zostanie zabity na oczach tłumu za współpracę z armią reżimu Baszszara Al-Assada. Obok niego stoi Eissa, jest oskarżona o kontakty z zagranicznymi partiami politycznymi. Sentencja: natychmiastowe ścięcie głowy. Część ludzi z tyłu, przerażona próbuje opuścić miejsce egzekucji. Jednak takie zachowanie jest bardzo ryzykowne. Policja cały czas patrzy na każdy najmniejszy ruch.

W końcu przekonuje się o tym i Samer. Kolejna osoba, której głowa spada mu tuż pod nogi to jego najbliższy sąsiad. Samer nie wytrzymuje takiego widoku i ucieka z płaczem. Od razu zatrzymują go policjanci. Zabierają go na posterunek. Kara za jego zachowanie to czterdzieści batów, wymierzonych na gołe plecy. Wykonane od razu. Do domu wraca cały zakrwawiony. Widząc to, jego będąca w zawansowanej ciąży siostra, jest bliska poronienia. Oboje starają się jak najszybciej dotrzeć do kliniki. Jednak ich wysiłki nic nie dają. Drzwi do gabinetu są zamknięte. Jedyna lekarka została aresztowana kilka tygodni wcześniej. Ponadto, nawet gdyby na miejscu był lekarz, nie mógłby zająć się siostrą Samera, bo kobietę, pod rządami ISIS może zbadać tylko kobieta.

Karta Państwa Islamskiego
Trudno jednoznacznie opisać codzienne życie pod rządami Daesz. Z jednej strony radykalni bojownicy, pod kierownictwem swojego przywódcy Abu Bakra Al-Bagdadiego, dokonywali okrutnych morderstw. Bez skrupułów zabijali swoich przeciwników. Podkładali bomby, które zabijały ludność cywilną. Wieszali każdego, kogo uznali za niewiernego. Działy się dramaty opisywane wyżej przez Samera.

Ale z drugiej strony ludzie Państwa Islamskiego starali się, w odróżnieniu od dżihadystów z Al-Kaidy, stworzyć normalnie funkcjonujące państwo. Takie, które posiada własne terytorium, administrację i ludność. Można o nim przeczytać w niezwykle interesującej książce „Państwo Islamskie - geneza nowego kalifatu”, napisanej przez francuskich autorów Oliviera Hanne i Thomasa Flichy de la Neuville. Przekładu dokonał słynny arabista, prof. Janusz Danecki z Uniwersytetu Warszawskiego.

Dzięki tej książce jesteśmy w stanie dowiedzieć się, jak wyglądało życie w stolicy Państwa Islamskiego. A więc wyobraźmy sobie, że znaleźliśmy się na ulicy Ar-Rakki w czasie panowania Daesz.

Na terenie miasta i całego kraju obowiązuje Karta Państwa Islamskiego Iraku i Lewantu, która jest podstawą wprowadzonych nowych reguł społecznych. Określa się tam środki prawne stosowane przeciw tym, którzy sprzeciwiają się woli boskiej. Wśród nich znajdziemy m.in. ukrzyżowanie, egzekucję, obcięcie dłoni lub stopy i wygnanie.

Artykuł 8 karty mówi o tym, że muzułmanom żyjącym w nowym państwie zakazuje się korzystania z Facebooka, palenia papierosów, picia alkoholu i używania narkotyków, zakazane są też publiczne manifestacje. Artykuł 10 nakazuje kobietom noszenie na nikabu, czyli zasłony szczelnie osłaniającej ciało i twarz, jedynie z otworkami na oczy oraz przebywanie na ulicy w towarzystwie męskiego krewnego.

W mieście działa damska brygada Al-Chansa, która czuwa nad noszeniem nikabu i zakazuje antykoncepcji. Po ulicach jeżdżą patrole policji abbasydzkiej Hisby. Funkcjonariusze zatrzymują się w celu usunięcia ze sklepowej wystawy hollywoodzkiego plakatu filmowego, przechodzącemu mężczyźnie nakazują poprawić zasłonę żony, pilnują postu w ramadanie, sprawdzają czy benzyna na stacjach nie jest rozcieńczana wodą. W mieście działają islamskie trybunały. Dżihadyści po ukończeniu kursu religijnego zostają kadimi, czyli sędziami działającymi na podstawie norm szariatu. Za kradzież obcinają dłoń w obecności świadków. Zdrajcy, którzy przekazali informacje wojskom syryjskim czy irackim, są krzyżowani w miejscach publicznych.

Po 250 dolarów na dziecko
Autorzy książki „Państwo Islamskie - geneza nowego kalifatu” piszą też o tym, że Państwo Islamskie miało i ludzką twarz. Pobierało zakat, czyli prawną jałmużnę, aby następnie ją redystrybuować. Dalej czytamy m.in. „Rodziny otrzymują ekwiwalent dziesięciu dolarów na dziecko, a na początku zimy biedne rodziny otrzymują po 250 dolarów. Woda służąca nawadnianiu pół jest darmowa. Rozdaje się pożywienie - chleb i ryż. Otwarte są jadłodajnie. Czynsze są regulowane. W takiej prowincji jak Ar-Rakka, która przez lata była zaniedbywana przez rząd w Damaszku i gdzie opóźnienia w rozwoju są wielkie, ta dobroczynność z radością jest przyjmowana przez ludność. Powszechnie otwierane są szkoły koraniczne i ośrodki szkolenia kaznodziejów. W Ar-Rakce w szkolnych ławkach siedzą obok siebie dzieci wszystkich narodowości: Arabowie, Ujgurzy, Czeczeni, Kazachowie. Na uniwersytetach przywrócono wykłady, na które uczęszczają oddzielnie dziewczyny i chłopcy.

Państwo Islamskie miało też swoją walutę. Był jeden dinar, na którym wygrawerowano siedem kłosów zboża, co oznacza w Koranie dobroczynność sadaki, czyli jałmużny dla dobra społeczności muzułmańskiej. Pod spodem znajduje się liczba, oznaczająca rok emisji. Było dziesięć dirhamów z wizerunkiem świętego meczetu Al-Aksa w Jerozolimie. Dalej pięć dirhamów z obrazem białego minaretu z Damaszku oraz jeden dirham z włócznią i tarczą dżihadu. W końcu 20 flisów z palmami, błogosławionymi drzewami, symbolami muzułmanów.

Na niezliczonej liczbie propagandowych filmów widać czarny sztandar Państwa Islamskiego. Wisiał też w każdym zajętym przez nie mieście. Co oznacza?

Czarny kolor sztandaru to symbol żałoby po męczennikach i członkach rodu Proroka, zabitych podczas fitny. Centralne koło to pieczęć Proroka i jego utracony pierścień. Wynika z tego, że Daesz go odnalazł. Biel na fladze jest kolorem pielgrzyma w Mekce. Napisane jest na nim „Nie ma Boga prócz Allaha, a Mahomet jest jego prorokiem”. Sztandar zapowiada zwycięstwo Boga i tych, którzy go wspierają. Wcześniej ta sama flaga była wykorzystywana przez Czeczenów czy Al-Kaidę.

Jednak była i druga strona radykalnego reżimu. Będąc w Ar-Rakce w czasie rządów Państwa Islamskiego moglibyśmy natknąć się na budzącą strach wśród ludności cywilnej tajną policję „Amni”(„Moje Bezpieczeństwo”). Jej zadaniem było wprowadzanie prawa szariatu. Autorzy porównują ją do Gestapo. Tajna policja wyłapywała opozycjonistów i ludzi obojętnych, szerzyła nieprawdziwe informacje i udawała niepokornych. Amni - bezpośrednio podległa Kalifatowi - była potężną organizacją kontrwywiadu, praktykującą ukryte morderstwa oskarżonych o bezbożność.

Na czele państwa stał Abu Bakr Al-Bagdadi, który w swoich płomiennych przemówieniach zachęcał wszystkich muzułmanów do przybycia i wsparcia Państwa Islamskiego. W jednym z nich mówił, że przyłączając się do Daesz, każdy muzułmanin może naśladować Mahometa: „Muzułmanie! Gdziekolwiek jesteście! Pozwólcie każdemu, kto tego chce, by rozpoczął hidżrę do Państwa islamskiego. Szczególnie apeluję do profesorów, doktórów, sędziów, prawników, do tych, którzy mają doświadczenie wojskowe, administracyjne, lekarzy: okazujcie bojaźń Boga i udajcie się w hidżrę.”

Jim i Zacarias Moussaoui
Jego nawoływań posłuchało tysiące muzułmanów z całego świata, w tym Europejczycy, a wśród nich najwięcej Francuzów i Anglików. Jednym z nich mógł być Jim, którego poznałem osobiście w Anglii.

- Wychowuję dwójkę swoich chłopców tylko po to, by w przyszłości wysadzili się w powietrze w Izraelu i zabili jak najwięcej Żydów i innych niewiernych - powiedział mi Jim, z którym pracowałem przez dwa lata w magazynie supermarketu w Bristolu.

Był rok 2010. Nad ranem rozładowywaliśmy z Jimem kolejnego tira z dostawą dla sklepu. Wskoczyłem na naczepę i podawałem mu towar. Paczka po paczce, karton po kartonie. Razem dzieliliśmy robotniczy trud. Było blisko końca. Jim nagle przestał pracować. Bez słowa odszedł w cień magazynu. Nie wiedziałem co się stało. Po tygodniu powiedział, że zawsze o ósmej rano modli się w kierunku Mekki. Brał swój dywanik, wchodził na piętro i pół godziny modlił się do Allaha.

Jego przykład pokazuje, jak fanatyczna wiara może pomóc w krótkim okresie czasu, ale na dłuższym dystansie może okazać się zgubna. I dziś nie wiadomo nawet czy pisać o nim w czasie teraźniejszym czy przeszłym? Żyje czy zginął? No i gdzie są jego synowie? Załóżmy, że wszyscy żyją.

Kim jest Jim? To rodowity Anglik około czterdziestki. Blond włosy, niebieskie oczy. Wychowany w robotniczej rodzinie. Mówi tylko po angielsku, z silnym bristolskim akcentem. We wczesnej młodości na każdej zadymie, na meczu, koncercie. Narkotyki, alkohol i kobiety. Bił mocno i celnie. Potem kilka lat w brytyjskiej armii. Świetnie zna się na broni. Powrót z wojska i znowu problemy z agresją i alkoholem. Ale do czasu, kiedy po raz pierwszy wszedł do meczetu. To go odmieniło. Przestał pić, poznał żonę muzułmankę z Indonezji. Skończyły się zadymy. Sporządniał. Jednak trafił na złe otoczenie. Na tę niewielką część brytyjskich muzułmanów, która wierzy w świętą wojnę - dżihad. Stąd jego fanatyzm. Nienawiść do Zachodu czy Żydów.

Jego losy są bliźniaczo podobne do tych Zacariasa Moussaouiego, Francuza o algierskim pochodzeniu, który pozostawiony sam sobie w Londynie, zagubiony w nowym środowisku, stał się islamskim fanatykiem po spotkaniu w meczecie The Finsbury Park Mosque w Londynie radykałów wyznających wahabicki fundamentalizm. Opisuje to w interesującej książce „The Making Of A Terrorist” jego brat Abd Samad Moussaoui, który nie może pogodzić się z faktem, że jego spokojny dotąd brat przeszedł pranie mózgu, wziął udział w przygotowaniach do zamachów w USA w 2001 roku i został za to aresztowany przez Amerykanów. Na okładce książki widać Zacariasa w pomarańczowym kombinezonie już z okresu pobytu w więzieniu w Guantanamo.

Wracając na chwilę do Jimiego… Kiedy w 2015 r. odwiedziłem jego dom w Easton, imigranckiej dzielnicy Bristolu, nikt nie otworzył drzwi. Od sąsiadów dowiedziałem się, że Jim wyjechał. Nie wiedzieli dokąd. Dodali, że zabrał ze sobą żonę i swoich dwóch synów. Czy dołączył do innych fanatyków, którzy w 2014 roku w Syrii i Iraku utworzyli Państwo Islamskie? Tego nie można wykluczyć. Jeśli tak, to dziś - jeśli w ogóle żyje - jest w pułapce. Bo jego i Zacariasa wyśnione państwo chyli się ku upadkowi. Iracka armia przed dwoma tygodniami zdobyła Mosul. A dziś trwa oblężenie Ar-Rakki w Syrii. I tu zamyka się pewien etap. Co dalej? Według danych Interpolu tysiące bojowników Daesz wróciło już do Europy. Jak zachowają się po latach życia w swoim idealnym kraju? Nagle staną twarzą w twarz z ubranymi po europejsku kobietami. Mając na sumieniu życie wielu ludzi, będą chodzić do pracy. Czy przez ich powrót wzrośnie liczba zamachów? Tego nie wiadomo. Nie wiadomo też, czy do Wielkiej Brytanii wrócił Jim i tego gdzie są jego synowie.

Michał Kurowicki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.