Andrzej Seweryn wierzy w boski porządek i zna swe miejsce na Ziemi

Czytaj dalej
Fot. Lukasz Kaczanowski
Paweł Gzyl

Andrzej Seweryn wierzy w boski porządek i zna swe miejsce na Ziemi

Paweł Gzyl

Choć skończył już 75 lat, można mu pozazdrościć energii. Skąd ją bierze? Może dostarczają mu ją kolejne małżeństwa. Dzisiaj ma już bowiem piątą żonę.

Mimo iż należy do starszej generacji polskich aktorów, nadal występuje z wielkim powodzeniem w teatrze, kinie i telewizji. Właśnie oglądamy go jako bohaterskiego kapłana z czasów Peerelu w serialu „Zieja”, a już niebawem pojawi się zupełnie innej produkcji – „Królowa”. To tylko potwierdza wszechstronność jego aktorskiego talentu, którą zresztą demonstruje od początku swej kariery, którą rozpoczął w 1968 roku.

- Jestem wierzący, więc myślę, że istnieje porządek boski, którego nie jestem w stanie pojąć. Jestem przekonany, że Bóg daje mi od czasu do czasu sygnały. Boję się, że nie zawsze je rozumiem, że nie zawsze z nich korzystam. Jestem za głupi, żeby powiedzieć, że świat jest chaosem. Myślę, że wiem, jakie jest moje miejsce na Ziemi i że ważne jest, żeby pozostawić coś po sobie. To coś, to miłość – mówi w „Polska The Times”.

W małym pokoiku

Urodził się w 1946 roku w niemieckim Heilbronn. To właśnie tam wywiezieni zostali na przymusowe roboty jego rodzice podczas okupacji. Tam się poznali i tam też na świat przyszedł ich syn. Postanowili jednak wrócić do Polski. Ojciec przyszłego aktora widział dla siebie szansę w odbudowywanej ojczyźnie – i faktycznie: skończył studia techniczne i został dyrektorem fabryki samochodów w Nysie. Kiedy jego syn miał 10 lat, zostawił jednak rodzinę i matka musiała sobie radzić sama.

- Mama nie miała wykształcenia, pracowała jako sprzątaczka, konduktorka, strażniczka w zajezdni trolejbusów. W końcu została garderobianą w Teatrze Polskim. Myślę, że od niej wziąłem upór i wytrzymałość. Mieszkaliśmy we troje, z moją młodszą o rok siostrą, w małym pokoiku – mówi aktor w „Gazecie Wyborczej”.

Młody chłopak chciał się wyrwać z tej biedy, wstąpił więc do „czerwonego” harcerstwa. Z jednej strony miał możliwość wyjazdów na letnie obozy, ale z drugiej musiał się uczyć historii ruchu robotniczego. Być może dlatego w pewnym momencie bardziej pochłonęło go kino. Wybrał się z mamą na radziecką komedię „Dygnitarz na tratwie” i choć nie do końca ją zrozumiał, połknął filmowego bakcyla. Dlatego po maturze odważył się zdawać na warszawską Akademię Teatralną.

- Mieliśmy mnóstwo zajęć. Zdarzało się, że tygodniami nie wychodziłem w ciągu dnia ze szkoły. Jedliśmy bochenek chleba z litrem mleka kupionym naprzeciwko i pracowaliśmy. Po 22 wyrzucał nas stróż – wspomina w „Gazecie Wyborczej”.

Pracując intensywnie

Już kończył studia, kiedy w marcu 1968 roku władze zdjęły z afisza „Dziady” wystawione w stołecznym Teatrze Narodowym, uznając iż mają antyradziecką wymowę. Seweryn był jednym z tych studentów, którzy zaprotestowali przeciw tej decyzji. Niestety: trafił w ręce milicji i został aresztowany. To doświadczenie sprawiło, że potem z jeszcze większym zapałem angażował się w antyrządowe działania – choćby rozrzucanie ulotek.

- Autobusy miały wywietrzniki dachowe. Najpierw uchylałem pokrywę i kładłem na dachu ulotki. Potem otwierałem ją całkowicie, a wiatr zdmuchiwał papiery. Nie był to jakiś specjalny akt odwagi. Być może było to efektowne, ale także głupie, bo większość ulotek lądowała na jezdni, a nie na chodnikach – śmieje się w „Playboyu”.

Kiedy w 1980 roku Andrzej Wajda pracował we Francji, zaprosił aktora do udziału w jednym ze swych spektakli. Los chciał, że rok później wprowadzono w Polsce stan wojenny. Seweryn postanowił więc zostać we Francji. Jego talent został jednak i tam dostrzeżony.

- We Francji pracowałem bardzo, bardzo intensywnie przez 33 lata. Byłem kandydatem na stanowisko dyrektora Comédie-Française, w samej Comédie pracowałem 20 lat. W pewnym momencie uznałem, że warto wrócić. Tym bardziej, że z jednej strony kończyło się tam niestety moje życie osobiste, a z drugiej pojawiła się propozycja objęcia stanowiska dyrektora Teatru Polskiego. W 2010 roku byłem pewien, że chcę wrócić, i podjąłem tę decyzję - podsumowuje w „K-Magu”.

Nowy styl

W czasach swej młodości, aktor był uwielbiany przez kobiety. Pierwsza zarzuciła na niego sieci Bogusia Blajfer, którą potem sam nazywał „żydowską księżniczką”. To ona wprowadziła go w kręgi antyrządowej opozycji. Para wzięła ślub w 1968 roku, ale nie przetrwała ze sobą długo. Kiedy na początku lat 70. Seweryn został asystentem na Akademii Teatralnej, zwrócił uwagę na jedną ze studentek – Krystynę Jandę.

Od razu zaczął jej okazywać zainteresowanie, ona jednak długo trzymała go na dystans. W końcu jednak zakochali się w sobie. Aktor postanowił wtedy rozwieść się z żoną i związać ze swą studentką. Wkrótce na świat przyszła córka pary – Marysia.

- Zorganizowałam dom, byłam w ciąży, urodziłam dziecko. Siedziałam z Marysią na kolanach w bujanym fotelu i czekałam, kiedy Andrzej wróci z wieczornego spektaklu. Zupełnie zapomniałam, że ja też miałam zostać aktorką – wspomina Janda w książce „Gwiazdy mają czerwone pazury”.

Frustracja aktorki spowodowała, że w końcu się zbuntowała: rzuciła męża i zaczęła odbudowywać swą zawodową karierę. Kiedy wprowadzono w Polsce stan wojenny, było już po rozwodzie.

We Francji Seweryn szybko znalazł sobie kolejną żonę. Została nią francuska aktorka Laurence Bourdil, którą poślubił w 1982 r. i z którą doczekał się syna - Yanna. Ich małżeństwo także nie przetrwało próby czasu. Rozwiedli się w 1987 r., a wtedy aktor związał się z libańską aktorką Mireille Maalouf, która dała mu syna Maximiliena.

Po powrocie do Polski, Seweryn nie myślał już o kolejnym małżeństwie. Poznał jednak młodszą od siebie o 18 lat prezeskę Fundacji Sztuki Filmowej „Taki jestem” – Katarzynę Kubacką. Oboje byli po przejściach i mieli już dorosłe dzieci. Zaiskrzyło jednak między nimi i ostatecznie zdecydowali się powiedzieć sobie „tak”. Piąte małżeństwo zmieniło bardzo aktora: dzięki żonie docenił wreszcie wartość rodziny.

- To Kasia mnie wychowuje! Bardzo się zmieniłem, odkąd jesteśmy razem i to jest jej zasługa! Zmieniłem styl ubierania się. Wyrzuciłem z szaf stare rzeczy. Nie wstydzę się nosić converse’ów. Częściej się uśmiecham – podkreśla aktor w „Gali”.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.