Dramatyczna walka o życie kierowcy taksówki z pasażerem. Poszło o kasę za kurs
Marek G. na prośbę zięcia taksówkarza wziął nocny kurs autem i omal nie zginął z ręki pasażera. Przeżył taką traumę, że za kierownicą taxi już nie siądzie.
Pasażer, czyli Adrian, tamtego dnia nie wylewał za kołnierz: jedno, drugie piwko i życie stało się lepsze. Trzeba sobie jakoś poprawić humor. Szczupły dwudziestolatek, podgolony z fryzurą na irokeza i tatuażem koło oka rzucał się w oczy. Wychowywał się bez ojca w warunkach patologicznych, edukację zakończył na szkole podstawowej, ale w życiorysie mógł wpisać, że był już cztery razy karany. Jak na takiego młodego chłopaka spod Nowego Sącza, to spory wyczyn.
Majowy ciepły wieczór ubiegłego roku znacząco miał zmienić życie Adriana, choć nic tego nie zapowiadało. Odezwał się do kumpelki Ewy, która akurat siedziała w ogródku piwnym z koleżanką Gośką w centrum Grybowa. Adrian dołączył do dziewczyn, matka podrzuciła go autem. Był spokojny, lekko wstawiony, ale sączył kolejne dawki alkoholu. Nie sprawiał kłopotów.
Zastępca taksówkarza
Przed północą Ewa zadzwoniła do taksówkarza i zamówiła kurs do domu w okolice Grybowa. Zamiast znanego jej kierowcy, volkswagenem podjechał inny mężczyzna. Jak się potem okazało, 62-letni emeryt, przyszły teść taksówkarza, który akurat źle się czuł i w zastępstwie poprosił Marka G. o pomoc w realizacji kursu.
Mężczyzna na grybowskim rynku pojawił się o 23.45. Zaiskrzyło na samym początku z pasażerem, bo Adrian chciał wsiąść do taksówki na miejsce obok kierowcy, ale był bez maseczki. Marek G. się na to nie zgodził. Także i na to, by Adrian pił piwo w aucie. 20-latek dokończył na zewnątrz zawartość puszki i dopiero wtedy usiadł na siedzeniu z tyłu. Dziewczyny też się zapakowały. Gośka wysiadła pierwsza, Ewa po chwili była w rodzinnej miejscowości. Adrian natarczywie chciał się wprosić do dziewczyny z nocną wizytą, ale ta stanowczo odmówiła, wysiadła sama.
W aucie zostali więc panowie. Adrian poprosił o możliwość kupna alkoholu i na moment zatrzymali się na jednej stacji benzynowej. Nabył cztery piwa i małą wódkę, pił na tyłach stacji i do taksówki wrócił już mocno nietrzeźwy. Ruszyli.
Adrian wskazał dróżkę do małej miejscowości, do celu podróży, ale adresu nie podał. Potem chciał, by jednak zawrócić i po chwili stanęli w odludnym, nieoświetlonym miejscu.
Rachunek za 92 zł
Marek G. był już zmęczony, było po północy, wydrukował kwit fiskalny za kurs, a licznik wskazywał wtedy 92 zł, i poprosił, by pasażer zapłacił tę kwotę, chciał już wracać. Na te słowa Adrian tajemniczo odparł, że się rozliczy, gdy taksówkarz wysiądzie z pojazdu. Ten odmówił, nie wyłączał silnika, nalegał na zapłatę.
Adrian sam więc wyszedł, by zapalić papierosa. Marek G. zadzwonił wtedy do zięcia, że ma kłopot z nietrzeźwym klientem, ale on nie odbierał telefonu. Adrian siadł z przodu na miejscu pasażera i zwrócił uwagę kierowcy, że licznik jest włączony. Marek G. odparł, że kurs jest zakończony i dlatego przecież wręczył kwit fiskalny.
Pokrzywdzony nie odniósł większych obrażeń fizycznych, ale na skutek traumy zrezygnował ze świadczenia usług przewozowych
Niespodziewanie sytuacja nabrała dynamiki, bo Adrian wyrwał kluczki ze stacyjki auta i wyrzucił je na zewnątrz. Wyjął nóż kuchenny i zaatakował taksówkarza. Drzwi od strony kierowcy się zablokowały, a on sam rozpoczął rozpaczliwą walkę o życie. Adrian wyprowadzał cios za ciosem ręką uzbrojoną w nóż.
Na szczęście Marek G. umiejętnie się bronił i unikał uderzeń. Atak był chaotyczny, a pijany Adrian nie był w stanie trafić taksówkarza.
Atak i ucieczka
Gdy minęło pierwsze zaskoczenie, emeryt przeszedł do kontrofensywy. Wypchnął Adriana na zewnątrz pojazdu, a potem sam się z niego wydostał od strony pasażera. Zdołał jeszcze zabrać komórkę i rzucił się do ucieczki.
Zauważył na drodze jadące auto, ale kierowca, mimo dawanych znaków się nie zatrzymał. Marek G. nie mógł się dodzwonić na numer 112, w końcu wybrał 997 i odezwał się dyspozytor, któremu w biegu zrelacjonował przebieg zajścia.
Rozmówca poradził mu, by zapukał do najbliższej posesji. Faktycznie taksówkarz ujrzał jakieś zabudowania, ale brama była zamknięta, a na dzwonek nie było reakcji. Włączyły się tylko lampy reagujące na ruch i zaczął ujadać pies koło domu.
To było zbawienne, bo niespodziewanie obok uciekiniera pojawił się Adrian i kontynuował atak nożem, taksówka stała pusta 200 metrów dalej.
- Co ty robisz, ratunku, ratunku!
- krzyczał Marek G. i był na linii z dyspozytorem Centrum Powiadamiania Ratunkowego. Zdarzenie i odgłosy walki zostały nagrane.
Ucieczka nożownika
Wołanie kierowcy, szczekający na pobliskiej posesji pies i lampa wystraszyły Adriana. Zniknął w ciemnościach. Taksówkarz był w takim strachu, że nie ruszył się z miejsca do czasu przyjazdu policji. Bał się kolejnego ataku ze strony pasażera. Opisał przybyłym funkcjonariuszom wygląd napastnika. Adriana ujęto tuż przed wejściem do swojego domu, nóż znaleziono 25 metrów od taksówki. W chwili zatrzymania był nietrzeźwy, miał przy sobie 18 zł. Prokurator zakwalifikował zajście jako próbę zabójstwa i zamknął go w areszcie.
Adrian nie przyznawał się do winy. Przedstawił wersję, wedle której źle się poczuł i został zaatakowany przez taksówkarza i tylko się przed nim bronił. Faktycznie biegł za mężczyzną, bo ten wzywał pomocy i krzyczał ratunku, co wynikało z nagrania. Marek G. przedstawił to zupełnie inaczej i to jemu uwierzył Sąd Okręgowy w Nowym Sączu. Jako motyw działania przyjął chęć uniknięcia zapłaty za kurs. Choć policjanci zeznali, że mogło chodzić o rabunek pieniędzy taksówkarza, to jednak Marek G. powiedział, że pasażer nie domagał się od niego gotówki, a atak z jego strony nastąpił, gdy przyszło do płacenia za jazdę autem.
Wyrok prawomocny
Sąd nie przyjął, by to Adrian powodował drobne rany na ciele taksówkarza. Mogły powstać, gdy kierowca w panice usiłował uciec z pojazdu przez drzwi od strony pasażera. Wtedy też zapewne uszkodził podłokietnik i kasę fiskalną. Stwierdzone u niego otarcia na pewno nie pochodziły od noża o długości 17 cm.
Pokrzywdzony co prawda nie odniósł obrażeń fizycznych, ale te psychiczne były poważne. Na skutek traumy zrezygnował ze świadczenia usług przewozowych i do taksówki zarobkowo już nie wsiądzie.
Sąd skazał Adriana J. na 8 lat za próbę zabójstwa, na 10 lat zakazał mu kontaktów z Markiem G. - Pościg za pokrzywdzonym i ponowienie ataku wskazują, że zachowanie oskarżonego nie było odruchowe - uznał sąd. Nazwał sprawcę osobą zdemoralizowaną. Nie uwzględnił racji obrońcy Adriana, który przekonywał, że jego klient przeprosił pokrzywdzonego, a przeprosiny zostały przyjęte. Sąd sprecyzował, że Marek G. powiedział jedynie, że jest mu żal Adriana, bo „zmarnował sobie życie”.
Adwokat wnosił w apelacji o niższą karę 2 lat i 8 miesięcy więzienia dla młodocianego sprawcy i ostrzegał, że w więzieniu ulegnie większej demoralizacji. Sąd Apelacyjny w Krakowie wyroku nie złagodził, jest już prawomocny.