Felieton Tadeusza Płatka: Żyd, solniczka i matrioszka
Był jeden z tych dni, kiedy poszedłem na już-nie-moje miasto udawać wczasowicza. Skoro nie wkurzam się na turystów i naganiaczy w Barcelonie, to co jakiś czas wmawiam sobie, że w Krakowie już nie moi naganiacze, nie moje gołębie, nawet nie kościół Mariacki. Nie widzę meleksów, nie widzę kuchni meksykańskiej, ani komiksowych reklam Auschwitz. To znaczy widzę, ale tak, jakbym sam był niewidzialny. Było mi absurdalnie miło. Tak miło, że po raz pierwszy w życiu wszedłem do krakowskiego sklepu z pamiątkami.
Jasne, przechodziłem wielokrotnie przez Sukiennice, ale to się nie liczy, bo Sukiennice są moje, mam prawo przez nie łazić i wzdłuż wszerz, żeby w gorące dni poczuć trochę chłodu, żeby sobie drogę skrócić, nawet bez oglądania całego tego suwenirowego zatrzęsienia, patrząc na przemian pod nogi i na sufit, nigdy na boki. Tym razem jednak świadomie wkroczyłem do kramu z pamiątkami przy ul. Grodzkiej.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień