Gorlice. Niegdyś malarz był rzemieślnikiem, nie jak dzisiaj dekoratorem wnętrz

Czytaj dalej
Fot. archiwum autora
Tomasz Pruchnicki

Gorlice. Niegdyś malarz był rzemieślnikiem, nie jak dzisiaj dekoratorem wnętrz

Tomasz Pruchnicki

W latach 60. i 70. w Gorlicach było sześciu szanowanych malarzy pokojowych. Wszyscy bardzo się cenili, bo byli dobrymi fachowcami. Ale i im niestety zdarzały się wpadki, jak choćby te z odpadającą ze ściany misterną dekoracją z tzw. „dmuchańców”.

Leszku! Panie Leszku! Choć jest jeszcze wcześnie rano, sąsiadka woła przez ogrodzenie. Po chwili w drzwiach na podwórko ukazuje się zaspany pan Leszek. Pyta: Co się stało? Zdenerwowana sąsiadka mówi, że wstała rano, a wszystkie dmuchane kwiatki i muchomorki spadły i zwinięte leżą na podłodze. - Dobrze, przyjdę w południe i zrobię jeszcze raz - zapewnia ze stoickim spokojem mistrz pędzla, malarz pokojowy.

Grzybki, kolibry, muchomorki - to był trend

Pan Leszek to były porucznik Wojska Polskiego. Po przejściu do cywila przebranżowił się na malarza pokojowego i dzień wcześniej zakończył usługę malowania domu u sąsiadki. Jako ostatni element swoich prac wykonywał dekoracyjny fryz i tak zwane dmuchane wzorki na ścianach. Był to ozdobny pas z małymi elementami dekoracyjnymi w formie kwiatków, kolibrów, grzybków i innych motywów wykonywanych metodą nadmuchiwania farby specjalną pompką na szablon. Tym razem najpewniej dodał za mało kleju do zestawu i „dmuchawce” nie przywarły do podłoża, a po wyschnięciu zwinęły się w ruloniki i odpadły ze ściany.

Po partaczach poprawiać nie chciał nikt

Malarzy pokojowych prowadzących prywatną działalność w latach 60-tych i 70-tych w Gorlicach, było sześciu. Do tego grupę tych fachowców miała Spółdzielnia Usług Wielobranżowych. Zakłady pracy miały swoje ekipy remontowe. Malowanie prywatnych domów zawsze odbywało się przez tak zwanych prywaciarzy, chyba że któryś z prominentów miejskich miał takie potrzeby, to malowały ekipy z zakładów pracy. W tamtych latach takie praktyki nie były uważane za korupcyjne. Była to „zwykła usługa po kosztach własnych zakładu”. Prominent udawał, że płaci, bo przeważnie były to grosze, a wszyscy byli zadowoleni, że nie było to za darmo. Potem w roku 1980 jednak wytykano to prominentom.

Rekordziści malowali trzy mieszkania jednocześnie

Zamówić malowanie u prywatnego fachowca było trudno i trzeba było to zrobić z odpowiednim wyprzedzeniem. Zdarzało się, że jednocześnie wykonywali malowanie w dwóch, a rekordziści nawet w trzech mieszkaniach jednocześnie. Poszczególne warstwy musiały kilka godzin schnąć i w tym czasie można było w innym mieszkaniu na przykład „drapać ściany”.

Między fachowcami była konkurencja i nikt nie chciał malować po innym fachowcu. Każdy wolał podjąć pracę w kolejnych latach po sobie gdyż tylko on wiedział jakich materiałów używał i skąd pochodziły.

Przy zamawianiu usługi rytuał zawsze był taki sam. Fachowiec podchodził do ściany w mieszkaniu i powyżej lamperii dotykał jej opuszkiem palca nawilżonego wcześniej śliną. Sprawdzał, jak szybko wysycha i jaki jest kolor tego kleksa. Potem godził się na wykonanie usługi lub nie. Czasem mówił, aby po sobie malował poprzednik.

Czytaj więcej:

  • Wapno na ścianie, wosk na podłodze
  • Dobry biznes był na malowaniu szkół
Pozostało jeszcze 61% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Tomasz Pruchnicki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.