Jarosław Szarek: Pyjas walczył o wolność i zapłacił za to najwyższą cenę
- Stanisław Pyjas był inteligentnym, wrażliwym człowiekiem i doskonale czuł wokół siebie konfidentów i bezpiekę, chodzącą za nim krok w krok. Niezależnie od sposobu, w jaki stracił życie, do śmierci by nie doszło, gdyby nie działania Służby Bezpieczeństwa wobec niego, rozpoczęte na 13 miesięcy przed jego śmiercią - mówi nam historyk z Instytutu Pamięci Narodowej dr Jarosław Szarek.
Dlaczego nie możemy zapomnieć o śmierci Stanisława Pyjasa?
Z tego samego powodu, dla którego nie zapominamy o naszych przodkach, którzy zasłużyli się w zmaganiach o wolność, o niepodległość. Należymy do cywilizacji, w której takie postawy są punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń, choć są one w zdecydowanej mniejszości, gdyż ludzi odważnych, gotowych poświęcić się dla spraw wyższych, gdy wiąże się to z jakimś ryzykiem, jest garstka. Ale to ci nieliczni nadają bieg historii, a później to im budujemy pomniki.
Stanisław Pyjas wpisuje się w te zmagania?
Tak. Stał po dobrej stronie, walczył o życie bez kłamstwa, o wolność i zapłacił za to najwyższą cenę. My teraz korzystamy z wolności, o którą jego pokolenie walczyło.
I to nie bez przeszkód. Służba Bezpieczeństwa robiła wszystko, by stłamsić walkę o wolność. Dlaczego studentem UJ, opozycjonistą, zainteresowała się SB?
Ze względu na jego coraz aktywniejszą działalność w grupie, którą tworzyli studenci filologii polskiej: Maleszka, Pyjas, Wildstein. Zamierzali wydawać swe niezależne pismo, utworzyć bibliotekę książek, drukowanych na emigracji itp. 12 kwietnia 1976 roku zostali wezwani na przesłuchanie na plac Wolności. Wtedy został zwerbowany Maleszka, a od momentu wyjścia z komendy, Pyjas był nieprzerwanie inwigilowany; w dokumentach jest zapisana nawet godzina, od której zaczęto go śledzić - 16.15
I tak było aż do śmierci?
Tak. Tym bardziej że był coraz aktywniejszy. Po czerwcu 1976 roku zaangażował się w pomoc represjonowanym robotnikom Radomia, Ursusa, kolportaż korowskiej "bibuły", zbieranie podpisów pod listami protestacyjnymi, organizowanie kolegów do obrony Bronisława Wildsteina po jego wyrzuceniu ze studiów… Ta aktywność powodowała, że poza rozpracowaniem przez kadrowych pracowników SB, wokół Pyjasa operowało 10-12 tajnych współpracowników bezpieki.
Jaka była rola Pyjasa w środowisku opozycyjnym? Dziś próbuje się umniejszać jego zasługi. Mówi się, że był nic nieznaczącą postacią…
…było wręcz przeciwnie. Wyrastał na jednego z najaktywniejszych przywódców rodzącego się wśród krakowskich studentów środowiska opozycyjnego w połowie lat 70. XX wieku. Już żywieckie liceum opuszczał jako wyróżniający się uczeń, mający pełną świadomość, czym jest PRL. Dostrzegał jego zakłamanie oraz brak wolności i na studiach szukał form aktywności dla wyrażenia swego sprzeciwu. Gdy w lutym 1976 roku PZPR zmieniło Konstytucję PRL, mówił, że to już "czysty totalizm". Po Radomiu i Ursusie jeszcze zwiększył swe zaangażowanie. Po skreśleniu Bronisława Wildsteina z listy studentów, Pyjas był jednym z najaktywniejszych inicjatorów akcji w jego obronie. Był pomysłodawcą bardzo ostrego listu, zaczynającego się od słowa: "żądamy". Na roku podpisali się pod nim prawie wszyscy. Gdy z kolei 19 marca 1977 roku zaczęto zbierać podpisy w obronie robotników Radomia i Ursusa, udało się namówić około 500 studentów. Sam Pyjas zebrał około 100 podpisów. Jego aktywność "doceniła" też bezpieka, stosując coraz to nowe formy represji i nacisku.
Nie przynosiły jednak efektów.
Wprowadzano kolejne, a jedną z ostatnich była próba poróżnienia Pyjasa ze środowiskiem, kiedy do jego kolegów wysłano napisane przez SB anonimy, w których oskarżano go, że jest konfidentem.
Gdy zginął, miał pan 13 lat. Jak z perspektywy tak młodego człowieka wspomina pan wydarzenia, które nastąpiły po śmierci Pyjasa?
Wtedy co niedzielę wraz z rodzicami i kuzynami wyjeżdżaliśmy w góry - w Beskid Żywiecki, Śląski. Pamiętam, że zawsze tym wyprawom towarzyszyły polityczne rozmowy. Nieraz przejeżdżaliśmy autobusem przez Gilowice, wioskę, z której pochodził Pyjas - student zabity w Krakowie. W liceum, które zacząłem rok po jego śmierci, z grupą kolegów niemal codziennie słuchaliśmy Radia Wolna Europa i tam słyszeliśmy jego nazwisko. Potem, po powstaniu Solidarności, pamiętam artykuły w niezależnej, a nawet oficjalnej prasie, przypominające zabójstwo Pyjasa. Już jako student zapamiętałem z kolei 7 maja 1987 roku - mszę św. u dominikanów w 10. rocznicę śmierci. Do uczestnictwa wzywały ulotki, sygnowane przez Niezależne Zrzeszenie Studentów. Studentów nie było zbyt dużo. Pamiętam samotnie siedzącego w ławce postawnego, starszego od nas mężczyznę. Dopiero po latach dowiedziałem się, że był to Zbigniew Jankowski, słynny Yankes z AGH. Później poszliśmy na Szewską 7, a to, co było charakterystyczne, to bardzo nieliczna milicja, natomiast wręcz tłumy ostentacyjnie zachowującej się bezpieki, z pewnością liczniejszej od uczestników mszy św.
Powiedział pan: "student zabity w Krakowie". Co wskazuje na to, że rzeczywiście Pyjas został zabity?
Nie ulega żadnej wątpliwości, że odpowiedzialność za śmierć Stanisława Pyjasa ponosi Służba Bezpieczeństwa, nawet jeżeli nie poznamy konkretnych sprawców. Przecież to przez jej funkcjonariuszy został po prostu zaszczuty. Dzisiaj już nie pamiętamy, jak silny był strach w tamtym czasie, jak ludzie bali się w czymkolwiek narazić władzy, której narzędziem była wszechmocna bezpieka. Pyjas zdawał sobie doskonale sprawę z sytuacji, że każdy jego krok obserwuje bezpieka, że w każdej chwili może zostać pobity przez "nieznanych sprawców", zabity przez nich. Przecież groźby śmierci były powszechnie stosowane przez SB, a historia pokazywała, że nie są to tylko słowa. Poddany takiej presji, w ostatnim okresie życia pił więcej alkoholu, co było dramatyczną ucieczką od zaciskającej się wobec niego pętli. Nieżyjący już Jacek Nowaczek, przyjaciel Pyjasa, opowiadał, jak siedzieli przy piwie i nagle Pyjas niemal rzucił się na niego z pytaniem, czy nie donosi na niego.
Czyli doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa?
Pyjas był inteligentnym, wrażliwym człowiekiem i doskonale czuł wokół siebie konfidentów i bezpiekę, chodzącą za nim krok w krok. Niezależnie od sposobu, w jaki stracił życie, do śmierci by nie doszło, gdyby nie działania SB wobec Pyjasa, rozpoczęte na 13 miesięcy przed jego śmiercią
"Po śmierci Pyjas zaczyna czynić więcej niż za życia". To też pana słowa.
Pierwszy o tym powiedział ojciec Joachim Badeni. Bowiem śmierć Pyjasa poruszyła środowisko akademickie, które doprowadziło do bojkotu juwenaliów, a 15 maja 1977 roku kościół dominikanów wypełnił się studentami. Było ich o wiele więcej niż na niedzielnej mszy św. Celebrował ją ojciec Badeni, który nawiązując do tak licznej obecności studentów, powiedział, że tworzą oni mur, zbudowany z żywych, mówiących kamieni, a pierwszym z nich był ten Stanisława Pyjasa. A po jego śmierci budujemy "naszą wewnętrzną, chrześcijańską i polską wolność…". I po tej mszy ten "mur" przyjął formę czarnego marszu, a kilka godzin później "mur" stał się Studenckim Komitetem Solidarności, powołanym w sześciu miastach akademickich. Z SKS-u trzy lata później wyrosło NZS. Na początku była śmierć Stanisława Pyjasa.
>>> Liliana Sonik: Pyjasa lubiłam: był ujmująco miły i skromny
Jeśli faktycznie został zabity, czy kiedykolwiek dowiemy się, kto tego zabójstwa dokonał?
Mija już prawie pół wieku, przez lata nie było woli politycznej, aby takie śmierci wyjaśnić. Umierali świadkowie, znikały dokumenty, a SB dobrze zadbała, aby sprawcy nie zostali wykryci. Od pierwszych godzin po śmierci esbecy podejmowali działania, mające prowadzić śledztwo w kierunku, który uniemożliwiał wykrycie sprawców. Natomiast od razu w prasie ukazał się komunikat, że "pijany student spadł ze schodów", co miało od razu go kompromitować. Jeszcze przed rozpoczęciem czynności śledczych dyktował go redaktorom krakowskich gazet miejscowy szef SB. Taka była oficjalna wersja bezpieki.
W 1999 r. postawiono w stan oskarżenia sześciu wysokich funkcjonariuszy komunistycznego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Zarzucono im utrudnianie śledztwa, dezinformowanie i zatajanie przed prokuratorem istotnych okoliczności sprawy, czego efektem była niemożność wykrycia sprawców. I w tej sprawie zapadł skazujący i prawomocny wyrok. Udowodnione więc zostało, że to działania SB skutecznie nie pozwoliły wykryć sprawców. Trzeba więc zapytać, w jakim celu je podejmowała, jeżeli to nie ona stała za tą śmiercią.