Karolina Gruszka nie lubi oglądać się na jakiekolwiek mody
Wydawało się, że zostanie na stałe w Moskwie i tam będzie budować swoją karierę. Polityka sprawiła jednak, że wróciła z rodziną do Polski. I całe szczęście: stało się to z pożytkiem dla polskiego teatru, kina i telewizji.
Często podkreśla, że w aktorstwie najbardziej ekscytuje ją możliwość wcielania się w różne postacie. I rzeczywiście: w ostatnich latach widzieliśmy ją bardzo odmiennych rolach. Dzieci oglądały ją w familijnym filmie „Detektyw Bruno”, a ich rodzice – w mrocznym „Mieście” i dramatycznej „Wyrwie”. Teraz na ekrany kin wchodzi „Święto ognia”, w którym zobaczymy ją w poruszającej roli matki niepełnosprawnej dziewczynki. To potwierdza, że głównym rysem jej kariery jest wszechstronność.
- Lubię brać udział w różnych przedsięwzięciach. Jestem fanką zarówno kina komercyjnego w dobrym tego słowa znaczeniu, jak i kina autorskiego, pod warunkiem, że czuję w nim jako aktorka, która ma wziąć udział w takim projekcie, prawdziwy głos i potrzebę serca, a nie oglądanie się na jakieś mody festiwalowe, co niestety jest dosyć częste – mówi w „Gazecie Krakowskiej”.
Samodzielna i odważna
Od dziecka ciągnęło ją do artystycznych aktywności. Występowała w zespole ludowym i muzycznym teatrze. Tam wypatrzył ją Jacek Cygan, który szukał utalentowanych maluchów do swego nowego projektu. Dzięki temu zadebiutowała w telewizji, mając zaledwie dziewięć lat. Wielki sukces „Dyskoteki pana Jacka” sprawił, że tworzące ją dzieciaki wyruszyły w trasę koncertową po Polsce.
- Jako nastolatka miałam mnóstwo obowiązków. Ojciec zawsze powtarzał, że muszę być samodzielna i odważna i nie powinnam być zdana na łaskę i niełaskę mężczyzn. Dzięki temu świetnie radzę sobie z szeregiem spraw i czynności pozornie zarezerwowanych dla mężczyzn: wymianą opony w samochodzie i kontaktów w ścianie, montażem mebli i wypełnianiem zeznań podatkowych – śmieje się w „Gali”.
Od występów w telewizji do wkroczenia w świat filmu była krótka droga. Mając dziesięć lat mała Karolina pojawiła się na planie filmu Krzysztofa Zanussiego – „Chopin na zamku”. Potem zagrała w niezwykle popularnym wówczas serialu telewizyjnym „Boża podszewka”. Jednak to nie występy w filmach sprawiły, że zdecydowała się po maturze na szkołę aktorską. Przekonał ją do tego pomysłu jej licealny polonista – ceniony poeta Jarosław Klejnocki.
- Jeszcze przed maturą przyjechałam grać w Rosji w filmie „Córka kapitana”. Zdjęcia kręcone były m.in. w stepach na granicy z Kazachstanem. Musiałam opanować dialogi po rosyjsku, ale do posługiwania się tym językiem było mi jeszcze daleko, choć już wtedy zachwyciło mnie jego brzmienie. Potem, po szkole teatralnej, zagrałam tam jeszcze w jakimś serialu, ale to wszystko były incydentalne dotknięcia Rosji – opowiada w serwisie Populada.
Z dobrymi aktorami
Kiedy skończyła studia, rodzice kupili jej własne mieszkanie. Sama doglądała jego remontu – i jak przystało na prawdziwą gospodynię robiła kanapki dla ekipy robotników. W międzyczasie biegała do Teatru Narodowego, gdzie dostała etat zaraz po studiach. Przyciągała uwagę nie tylko oryginalną urodą, ale i świeżą energią. Kiedy w 2003 roku David Lynch przyjechał do Polski i postanowił nakręcić część zdjęć do swego nowego filmu z tutejszymi aktorami, wybrał właśnie Karolinę.
- To był reżyser, którego bardzo ceniłam, byłam wychowana na jego filmach. Był dla mnie mistrzem. Cieszyłam się więc bardzo, że mogę z nim współpracować. Tylko w tej współpracy można się było trochę pogubić. No ale taki to był film, zresztą ostatni pełny metraż w jego dorobku. Nie mieliśmy scenariusza, była pełna improwizacja. Potrzebne było więc zaufanie, wejście w świat wielkiego artysty. To było możliwe dzięki temu, że widziało się jego wcześniejsze filmy – wspomina w „Dzienniku Polskim”.
Na potrzeby zdjęć do „Inland Empire” amerykański reżyser zabrał Karolinę do Los Angeles. Tam pojawiła się propozycja współpracy polskiej aktorki z tamtejszymi impresariatami. Warunkiem była przeprowadzka za ocean. Karolina nie zdecydowała się na ten krok i postanowiła budować swą karierę nad Wisłą. Nie był to zły wybór: opromieniona występem u Lyncha bez trudu zdobywała ciekawe angaże.
- Uwielbiam grać z dobrymi aktorami. Kiedy dostaję scenariusz, to zawsze gdy go przeczytam i porozmawiam z reżyserem, pytam o pozostałą obsadę. I tu nie o to chodzi, że to mają być gwiazdy. Tylko o to, żeby to były osoby, z którymi ciekawie się gra. Takie, które mają charyzmę i grają w kontakcie z partnerem. Można wtedy wzajemnie się inspirować, wymieniać energią, ale też trochę podglądać i czegoś od siebie się nauczyć. My aktorzy zawsze to robimy – tłumaczy w „Gazecie Krakowskiej”.
Miłość i polityka
Pierwszą wielką miłością Karoliny był jej kolega po fachu – Łukasz Garlicki. Poznali się w akademii teatralnej. On był starszy od niej o trzy lata i pierwszy zaczął odnosić sukcesy zawodowe. Wprowadził ją więc salony i oboje chętnie pozowali do wspólnych zdjęć. W efekcie stali się „najgorętszą” parą polskiego show-biznesu i zagrali nawet razem w serialu „Sfora”. Niestety: w pewnym momencie coś prysło – i para się rozstała.
Los chciał, że niewiele później Karolina poleciała do Kijowa, by prezentować swój nowy film – „Kochankowie z Marony”. Tam poznała rosyjskiego reżysera Iwana Wyrypajewa. Zachwycony polską aktorką artysta zaprosił ją do Moskwy na swój najnowszy spektakl. Od razu między nimi zaiskrzyło – i dwa lata później Karolina była już żoną Iwana. Zostawiła za sobą polską karierę i przeprowadziła się do Moskwy, gdzie w prowadzonym przez niego teatrze została jego muzą.
Wszystko wskazywało, że Karolina na dobre zadomowi się w Rosji. Na świat przyszła niebawem jej córka Magdalena. Niestety: rosyjskie władze coraz mniej przychylnie patrzyły na teatr Wyrypajewa. Po czterech latach mieszkania w Moskwie, rodzina reżysera przeprowadziła się do Warszawy, gdzie oboje z żoną zajęli się produkowaniem sztuk teatralnych. Po wybuchu wojny w Ukrainie artysta zrzekł się rosyjskiego obywatelstwa na znak protestu wobec polityki Putina.
- Wraz z wybuchem wojny zmieniliśmy profil naszej fundacji. Jest wokół nas mnóstwo uchodźców z Rosji, Białorusi i Ukrainy. Priorytetem stało więc dla nas tworzenie takich projektów, przy których mogliby oni pracować. Wielkim optymizmem napawa mnie to, że są oni w stanie ze sobą razem działać i tworzyć. Szukamy więc wzajemnych punktów stycznych przy poszanowaniu wszelkich odmienności i tożsamości – podkreśla aktorka w „Dzienniku Polskim”.