Kiedy patyk z podwórka staje się mieczem. "Idealna zabawka powinna być prosta, solidna i niezbyt kosztowna"

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Kiedy patyk z podwórka staje się mieczem. "Idealna zabawka powinna być prosta, solidna i niezbyt kosztowna"

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Drewniany koń na biegunach zawsze gotowy do drogi, pluszowy niedźwiadek w wydzierganych spodenkach czy kasztanowe ludki na niestabilnych nóżkach? A może ilustrowany atlas zwierząt, model klasycznego samochodu z początków światowej motoryzacji albo porcelanowa lala wystrojona na uroczysty bal? O świecie zabaw i zabawek tak bliskim każdemu dziecku (i dorosłemu!) opowiada pedagog Barbara Stachura-Redzik, właścicielka sklepu Las Zabawek.

Jaka jest pani ulubiona zabawka z dzieciństwa?
Biały, około 15-centymetrowy, pluszowy niedźwiedź polarny o imieniu Datnuś, którego - o zgrozo - zgubiłam podczas jednego ze spacerów. Na szczęście mama miała świadomość konsekwencji nieobecności Datnusia w dalszym życiu naszej rodziny i zabrała mnie na misję ratunkową. Zadowolony jak zwykle, choć lekko przybrudzony pluszak siedział na murku przy ulicy Kopernika. Widocznie potrzebował przez chwilę ode mnie odpocząć.

Ma pani wykształcenie pedagogiczne, pracowała pani z dziećmi. Czym najchętniej się bawią?
Tym, co same wybiorą. Każdy rodzic zapewne był w sytuacji, w której kilkunastomiesięczny maluch otrzymuje kosztowny i długo wybierany przez ofiarodawcę prezent. Po otwarciu okazuje się, że prezent musi poczekać, ponieważ ozdobny papier, w który był zapakowany, ma o wiele ciekawsze właściwości.

Dzieci najchętniej bawią się tym, co najprostsze, czemu same mogą nadać znaczenie. Tym, co daje im przestrzeń do samodzielnych poszukiwań. Właśnie dlatego patyk z podwórka - w zależności od zapotrzebowania - stawał się mieczem, widelcem lub granicą boiska.

Zastanówmy się, z czego okradamy nasze dzieci, kładąc dziś przed nimi zabawkę z pięcioma przyciskami, z których każdy posiada jedną, narzuconą przez producenta, funkcję. Czy w obcowaniu z takim przedmiotem jest jakakolwiek przestrzeń do samodzielnego odkrywania świata, wzbudzania zachwytu, kreatywnego działania?

Zatem jaka powinna być idealna zabawka? Jak ma wpływać na dziecko, co w nim wywoływać?
Nie może generować większej liczby bodźców, niż na danym etapie rozwoju dziecko jest w stanie przyjąć. Jeśli więc w otoczeniu świecąco-grająco-skaczącej zabawki dorosły po dwóch minutach odchodzi od zmysłów, tym bardziej nie jest to produkt dla dziecka. Ten sam drewniany samochód w rękach półrocznego dziecka będzie gryzakiem, a w rękach roczniaka - przedmiotem idealnym do badania grawitacji. Gdy to samo autko otrzyma dwulatek, będzie nim jeździł po pokoju w nieskończoność, trzyletni chłopiec dopasuje do niego odpowiedni dźwięk, który sam wygeneruje. Zaś czterolatek może spróbować samodzielnie pomalować samochodzik farbami, by jako pięcioletni budowniczy mógł stworzyć dla niego garaż z klocków.

Dzieci wykorzystują przedmioty adekwatnie do swojego etapu rozwoju. Jeśli coś wydaje się już nudne, w sposób naturalny i samodzielny dziecko w swoim tempie znajdzie dla tego przedmiotu kolejne zastosowanie.

Tymczasem my kładziemy przed roczniakiem zdalnie sterowany pojazd z ledowymi, wielobarwnymi światłami i zastanawiamy się, czemu maluch jest rozdrażniony. Idealna zabawka powinna więc być prosta, solidna i niezbyt kosztowna. Dająca przestrzeń do swobodnych, kreatywnych działań. Najlepiej jeśli będzie stworzona z naturalnych surowców. Drewniane, proste zabawki to coś, do czego coraz częściej wracamy. Nie psują się bezpowrotnie po uszkodzeniu jednego elementu i nie stwarzają niebezpieczeństwa podczas użytkowania - w przeciwieństwie do tych wypełnionych bateriami, śrubkami i stworzonych z plastikowych kompozytów.

Wspomniała pani o kreatywnych działaniach. Czytałam o dwóch dziesięciolatkach, którzy wystosowali do burmistrza swojego miasta list, prosząc o pozwolenie postawienia szałasu, w którym mogliby się spotykać z przyjaciółmi. Burmistrz tak chciał dogodzić chłopcom, że nie tylko znalazł miejsce na ten szałas, ale wynajął fachowców, by go zaprojektowali i zbudowali. Wydaje się, że pogrzebał w ten sposób inicjatywę i kreatywność dzieci.
To piękna inicjatywa chłopców, która pokazuje, jak istotne jest dla nich posiadanie przestrzeni na wyłączność. Przestrzeni, w której pod patronatem (a nie kontrolą!) dorosłych, będą mogli ustalać zasady funkcjonowania. Czy wspomniany burmistrz podniósł swoimi działaniami rękę na dziecięcą kreatywność? Raczej nie. Występował bowiem nie w charakterze anonimowego dorosłego, lecz w roli urzędnika. A taki stworzyliśmy świat, że urzędnik państwowy - choćby o najbardziej krystalicznych intencjach i wysokiej świadomości - nie może oddać do użytku publicznego przedmiotów bez przeglądów, atestów i regulacji. Każda zabawka w państwowym przedszkolu, huśtawka na placu zabaw, a nawet piasek w piaskownicy - mają odpowiednią dokumentację.

Odchodzimy od natury na każdym kroku i ma to opłakane konsekwencje, widoczne w procesach wychowawczych. Jeśli w obliczu zdrowotnych zawirowań widzimy pozytywne aspekty objęcia lasów zakazem wstępu, to podążamy w naprawdę złym kierunku. Odchodzenie od natury postrzegam jako największe pozaemocjonalne zaniedbanie, jakiego dopuszczamy się wobec dzieci.

Jeszcze kilkanaście lat temu głównym zajęciem dzieci była zabawa na świeżym powietrzu: place zabaw były oblegane, a boiska szkolne tętniły życiem do wieczora. Zabawy w berka, chowanego czy w podchody były stałym elementem dzieciństwa. Co sprawiło, że dziś jest inaczej?
Wspólne przestrzenie do spędzania czasu na świeżym powietrzu tętniły życiem z wielu powodów. Pierwszym z nich był fakt... występowania świeżego powietrza. My, krakusi, dobrze znamy dylemat: wyjść na spacer, czy pozostać w domu dla zdrowia. Cokolwiek by mówić o wielkopłytowych blokach sprzed dekad, ówcześni urbaniści wiedzieli, że dla konkretnej liczby mieszkań należy zaplanować adekwatną liczbę placówek wychowawczych i tereny zielone w najbliższym otoczeniu. A dziś?

Deweloperskie place zabaw bardziej przypominają wybiegi dla czworonogów, niż przestrzeń do zabawy dla dzieci. Ogrodzone, niewielkie powierzchnie z kilkoma sprzętami, jedną ławką i skrawkiem trawnika - to częsty widok na nowych osiedlach. Czy ktokolwiek chciałby spędzać czas z dzieckiem w miejscu, które - w związku ze sztuczną nawierzchnią oraz brakiem drzew - latem nagrzewa się do przeszło 40 stopni Celsjusza?

Współczesne dzieci nie mają też czasu na zabawę na zewnątrz. Po odrobieniu prac domowych, wzięciu udziału w fakultatywnych projektach i zaliczeniu wszystkich zajęć dodatkowych, nie mają już ani ochoty ani siły na wyjście z domu.

Historia zabawek jest tak długa jak historia ludzkości. Jak wyglądały dawniej zabawki dla dzieci? Które pomysły przeszły próbę czasu i są wykorzystywane współcześnie?
Dawne zabawki bazowały na intuicji i dostępności materiałów. Dziecko widziało, jak mama zajmuje się młodszym rodzeństwem, więc chciało mieć lalkę, którą będzie mogło nosić, tulić i usypiać.

Czy sto, dwieście lat temu komukolwiek przyszłoby do głowy, aby dać dziecku do zabawy przedmiot o równowartości trzech miesięcznych pensji, jak ma to miejsce w przypadku dzisiejszych elektronicznych gadżetów? Zatem obcowanie z zabawkami pozbawione było presji, stresu i... oczekiwań rodziców.

Szmaciana lalka była stworzona z tego, co było dostępne, dzięki czemu dziecko mogło do woli eksperymentować. Nikt nie miał do malucha pretensji, jeśli w trakcie zabawy słomiane wypełnienie wypadło z lalki owiniętej kawałkiem starej piżamy. To dawało dziecku wolność i komfort doświadczania, zachęcało do tworzenia kolejnych, piękniejszych, solidniejszych lalek. Czy dzisiaj ma na to przestrzeń podczas zabawy kosztowną, plastikową lalką w poliestrowej sukience?

Współczesne dzieci mają za dużo zabawek?
Trudno powiedzieć. Natomiast z informacji medialnych wynika, że kupujemy dzieciom dużo zabawek słabej jakości. Zjawisku temu sprzyjają na pewno przedszkolne urodziny, odwiedziny dziadków czy wizyta znajomych. To momenty, po których dziecięcy pokój wypełnia się rozmaitymi niepotrzebnymi przedmiotami. Niestety, często takimi, na które rodzic z uwagi na jakość, sam by się nie zdecydował, ale z grzeczności wobec obdarowującego przedmioty zostają w otoczeniu dziecka. Zazwyczaj kończą swój żywot w wielkim pudle tuż obok plastikowego stetoskopu z zestawu lekarza kupionego w hipermarkecie, figurek z czekoladowych jajek z niespodzianką i styropianowego aniołka wciśniętego dziecku podczas świątecznego eventu. Ale wyrzucić szkoda, chociaż taki „zabawkowy chaos” nie wpływa korzystnie na dziecko. Rodzinom cierpiącym na nadmiar zabawkowych akcesoriów polecam metodę rotowanych pudełek z zabawkami.

Podczas odwiedzin skuteczne jest sugerowanie obdarowującym zakupu na przykład drobnych materiałów plastycznych, które zawsze są na czasie lub przy większych okazjach - wspólnego sfinansowania jednego prezentu, ale dobrej jakości.

Dzięki temu dziecku łatwiej będzie wyrobić nawyk szanowania otrzymywanych przedmiotów. Jednak ponad wszystko polecam „prezentowanie wspomnień”. Ja - wbrew temu, co można by sądzić o właścicielce sklepu z zabawkami - od kilku lat przy okazji urodzin maluchów, stosuję symboliczny voucher na tzw. poranek niespodzianek. W dniu urodzin dziecko otrzymuje stworzony przeze mnie bon na wspólny czas, w którym spełniamy drobne marzenia, jakie nagromadziły się w dziecięcej głowie przez miniony rok. I tak w lipcu byłam z pięciolatką w parku wodnym, a w marcu odbyły się - długo wyczekiwane przez ośmiolatkę warsztaty garncarskie. Żadna urodzinowa zabawka nie była wspominana przez jubilatki z podobnym rozrzewnieniem jak nasz wspólny, wyjątkowy czas.

A co jeśli dziecko, na przykład po obejrzeniu reklamy, zapragnie zabawki, która naszym zdaniem nie jest dla niego odpowiednia?
Naszym głównym rodzicielskim zadaniem jest chronić dziecko przed zagrożeniami, zwłaszcza tymi, z których nie zdaje sobie sprawy. Dlatego w dziecięcej diecie ograniczamy przetworzone jedzenie, nie pozwalamy maluchom wychylać się przez okno czy wbiegać na jezdnię. Reglamentujemy czas spędzany przed ekranami, ponieważ wiemy, że to dla ich dobra, choć same pewnie zadecydowałoby inaczej. Z jakiego więc powodu mielibyśmy otaczać maluchy bezwartościowymi, niebezpiecznymi zabawkami zagrażającymi ich zdrowiu i zrównoważonemu rozwojowi?

Źle rozumiane, a obecnie bardzo modne rodzicielstwo bliskości, mylone jest czasem z pozwalaniem dziecku na wszystko, czego zapragnie. Tymczasem dzieci potrzebują wyznaczania granic, które dają im poczucie bezpieczeństwa.

Oczywiście maluchy próbują je przekraczać, ponieważ intuicyjnie sprawdzają, czy są dla nas ważne, czy nam na nich zależy. I na tej, między innymi podstawie budują poczucie własnej wartości. Rozsądnie, ale nie autorytarnie stawiane granice są wielkim skarbem w procesie wychowawczym. Unikanie ich nie przyniesie naszym dzieciom niczego dobrego.

Jak powiedzieć dziecku, że nie otrzyma zabawki, którą zobaczyło w reklamie?
Z miłością, która jest motywacją większości naszych rodzicielskich działań. „Rozumiem, że spodobała ci się ta zabawka. Chciałbyś opowiedzieć mi o tym, co najbardziej cię w niej zaciekawiło?”. Albo: „Widzę, że ta reklama zrobiła na tobie duże wrażenie, ale nie mogę się zgodzić na ten zakup. Jesteś moim ukochanym synkiem, więc chcę cię otaczać tym, co najlepsze”. Takie komunikaty o wiele łatwiej przyjąć niż: „Nie, bo nie”.

Współczesne zabawki bywają plastikowe, kolorowe i głośne. Wiele z nich za cel stawia sobie naukę języka, liczenia, liter. Taka edukacja przez zabawę to dobry pomysł?
To my, dorośli, stawiamy sobie za cel, aby trzyletnie dziecko umiało liczyć i znało litery, a proces ten próbujemy wspomagać zabawkami z określonymi funkcjami.

Zapominamy niestety o tym, że jedyna skuteczna edukacja odbywa się przez relacje. To w relacji z nauczycielem, drugim dzieckiem czy ze zwierzakiem dziecko uczy się świata.

Sami więc pewnie czujemy absurd nazywania zabawek interaktywnymi.

Dobra zabawka powinna raczej rozwijać czy cieszyć?
Jeśli cieszy, to i rozwija. Tak jesteśmy skonstruowani. Badania jednoznacznie pokazują, że sieci połączeń neuronalnych w naszych mózgach zanikają przy braku twórczej aktywności. Najgęściej się tworzą, gdy przyswajana wiedza łączy się z przyjemnym doświadczeniem. Na nic więc zdaje się zmuszanie dziecka do nauki. Nic z przyswojonej w ten sposób wiedzy nie pozostanie w młodym człowieku na dłużej. Jeśli zaś zachęcimy dziecko do działania, najlepiej takiego, które pobudza wiele zmysłów jednocześnie, wówczas przyswoi wiadomości, choćby nawet tego nie chciało. Ale chce, ponieważ ma w sobie naturalną ciekawość świata. Naszym zadaniem jest jedynie jej nie stłamsić.

W życiu współczesnych dorosłych zabawki także pełniły ważną rolę. Być może dlatego, że były przedmiotem dziecięcych pragnień, ponieważ trudno je było dostać.
Przez dwa lata prowadziłam na krakowskim Dąbiu stacjonarny sklep z zabawkami. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie ma już dzieci, które na swój wymarzony prezent muszą trochę poczekać. Uwielbiałam, a kiedy mogłam, sama podsycałam kulturę dojrzewania do zakupu. Mimo że był to biznes, więc w moim interesie powinno być jak najszybsze sprzedanie towaru, celowo proponowałam rezerwowanie przedmiotu.

Chodziło o to, by dziecko przemyślało zakupową decyzję, by zaoszczędziło pieniądze na zabawkę. Warto było! Błysk w oku, duma i radość, jakie towarzyszyły maluchom przy dokonywaniu odroczonego zakupu, były nie do zastąpienia najlepszym nawet utargiem.

Dlaczego więc stacjonarny sklep przestał istnieć?
Decyzję o zamknięciu sklepu podjęłam w związku z przeprowadzką w inną część województwa. Jednak łez klientów z powodu zamknięcia sklepu nie zapomnę nigdy. Laurki z podziękowaniami za to, że „można było do pani pomachać z drugiej strony ulicy, idąc na karate” i dziecięce uśmiechy, które pojawiały się, gdy można było dotykać zabawek i próbować wprawić je w ruch -to niesamowite wspomnienia, które niosą mnie do dziś. Wspaniali klienci, którzy zgromadzili się wokół mojego maleńkiego sklepu, są ze mną nadal, pomimo zamknięcia. Stali klienci odwiedzają dziś sklep internetowy, obserwują „leśne” kanały społecznościowe, kibicują, udostępniają, proszą o prezentowe sugestie.

Skąd pomysł na Las Zabawek -sklep z polskim rękodziełem dla dzieci, z zabawkami z naturalnych tworzyw, bezpiecznymi i przyjaznymi?
Głównie z buntu wobec tego, co widziałam wokół dzieci podczas pracy w niektórych żłobkach, przedszkolach czy domach. Ale też z nadziei, jaką wlał w moje serce trzyletni okres wychowawstwa w przedszkolu z elementami pedagogiki waldorfskiej. Tam zobaczyłam, że to działa. I choć nie pod wszystkimi założeniami tej pedagogii chciałabym się podpisywać, to czas spędzany na świeżym powietrzu (niezależnie od pogody!), naturalne, ręcznie tworzone zabawki, minimalna liczba zajęć dodatkowych, ogromna ilość czasu na swobodną zabawę, grupy mieszane wiekowo, rytuały czy beztroskie taplanie się w błocie - to bezdyskusyjnie wielka wartość dla dzieci, która przynosi niesamowite owoce. W tym wszystkim mocno obserwowałam też siebie. Próbowałam badać, jak się czuję w otoczeniu krzykliwych kolorów, sztucznego światła, infantylnych grafik i jazgotliwej muzyki. Z tych motywacji powstał Las Zabawek: z szacunku do pierwotnych intuicji, które są w każdym z nas i z podziwu wobec niesamowitego dzieła stworzenia, z którego garściami czerpały pokolenia.

Skąd się biorą zabawki w Lesie Zabawek? Jaki asortyment można tu znaleźć?
Współpracuję z kilkoma niezwykle uzdolnionymi polskimi rękodzielnikami, u których zaopatruję się na przykład w ręcznie malowane akwarelowe obrazki czy szydełkowe pluszaki. Mam też swoją bazę małych rodzinnych wydawnictw, których produkty z radością propaguję i z dumą dystrybuuję.

Antykwariackie perełki to zazwyczaj moje łupy z pchlich targów czy krakowskich antykwariatów. Niektóre ekskluzywne produkty, zdarzało mi się sprowadzać aż ze Szwajcarii.

Z wielką radością zaopatruję też klientów w zabawki polskiej marki Bajo, która charakteryzuje się łączeniem współczesnego dizajnu z niezwykłą dbałością o jakość. Do Lasu Zabawek można też zajrzeć w poszukiwaniu starannie wyselekcjonowanych książek dla dzieci, produktów ze słynnymi dziełami sztuki, czy prostych materiałów plastycznych. A ponieważ bacznie śledzę rynek wartościowych produktów dla dzieci, to baza „leśnych producentów” rośnie z każdym tygodniem. Aby być na bieżąco z „leśnymi nowościami” i kulisami prowadzenia sklepu z zabawkami, polecam zaobserwowanie kanałów Lasu Zabawek na Facebooku lub Instagramie. Jeśli natomiast ktoś chciałby przejrzeć zasoby sklepu internetowego, zapraszam na stronę www.las-zabawek.com, gdzie to, o czym rozmawiamy, staram się urzeczywistniać.

W sieci stworzyła pani miejsce, w którym można też kupić używane zabawki, dając im kolejne życie. Bliska jest pani idea zero waste?
Tak. Dawniej oczywiste było, że wszystkie książki, zabawki, ubranka dla dzieci, przekazywane są z rąk do rąk. Pozwalały na to przede wszystkim materiał, jakość wykonania oraz kultura naprawiania przedmiotów zamiast ich wyrzucania. Nasi dziadkowie to prekursorzy zero waste.
* * *
Dziękujemy bawialni ekologicznej Nelon z Krakowa za udostępnienie wnętrz do realizacji sesji zdjęciowej

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.