Kijki dodają skrzydeł. Halina Kułakowska z Olkusza uprawia nordic walking nie tylko dla przyjemności i zdrowia Ma medal mistrzostw świata
Sylwetka. O „chodzeniu z kijkami” - dla przyjemności i sportowego wyniku w każdym wieku - opowiada nam Halina Kułakowska z Olkusza, brązowa medalistka tegorocznych mistrzostw świata.
Nordic walking kojarzy się z popularnym sposobem na rekreację i zdrowy tryb życia. Są jednak u nas osoby, które tak zaangażowały się w to, że osiągnęły poziom dający im miejsce wśród najlepszych na świecie. Wśród nich Halina Kułakowska.
95 procent mięśni
- Wiele osób myśli, że nordic walking to starsze osoby chodzące w wolnym czasie dla rekreacji, a to nie do końca prawda. To także dyscyplina sportowa, Polska jest jednym z czołowych krajów na świecie, żeby nie powiedzieć najlepszym. Mamy wielu mistrzów - zauważa Kułakowska.
Jeśli mówimy o samej rekreacji, to nordic walking faktycznie można postrzegać jako spacer z kijkami. Jako sport - ważny jest nie tylko czas pokonania danego dystansu, ale też technika, sprecyzowana przez regulamin, a odbiegająca od ruchów ciała w „codziennym” chodzeniu. Nad jej poprawnym wykonaniem na trasie w trakcie zawodów czuwają sędziowie. Za błędy uczestnicy dostają ostrzeżenia, które skutkować mogą dyskwalifikacją.
W pewnym skrócie - zabronione jest przede wszystkim podbieganie, cały czas jedna ze stóp musi mieć kontakt z podłożem (wykluczona jest faza lotu). Karane jest też oczywiście niesportowe zachowanie czy celowe przeszkadzanie rywalom. Wymagany jest ruch naprzemienny ramion. Kij, którym odbijamy się od ziemi, musi tworzyć kąt 90 stopni z ręką go trzymającą (jest pewne tolerancja). Kijki są podobne do zwykłych trekkingowych, z tym że do nich przymocowana jest rękawiczka, bo w trakcie chodzenia są puszczane, bez tego wypadłyby z ręki.
Jak mówi Kułakowska, im większe zawody, tym sędziowie baczniej się uczestnikom przyglądają. Na lokalnych, gdy jest dużo amatorów, można liczyć na pewną wyrozumiałość. Oczywiście w granicach rozsądku. - Od razu widać, że ktoś jest początkujący. Jeśli tylko ktoś nie oszukuje, na przykład nie podbiega, to sędziowie starają się nawet pomóc, doradzić. Nie chodzi o to, żeby kogoś zrazić - mówi.
Można tu znaleźć pewną analogię do chodu sportowego, dyscypliny olimpijskiej, która też wymaga specjalnej, „nienaturalnej” techniki poruszania się. - Z tym że my nie kręcimy tak pupą (śmiech). Nauczyć się nie jest trudno, choć mi osobiście trochę to zajęło. Myślę, że jeśli komuś bardzo zależy, to w miesiąc można opanować podstawy i przygotować się do startu w zawodach. Nie powinno być problemu z ich ukończeniem. Ja uczyłam się sama, bez instruktora. Nadal muszę doskonalić technikę, tak mają zresztą także zawodnicy z naszej elity. Wiadomo, że jak się idzie bardzo szybko, to trochę tej techniki się traci, ale pilnujemy się, by iść poprawnie, by wszystko było zgodne z regulaminem. Jeśli wszystko jest wykonane właściwie, to podczas takiego marszu pracuje 95 procent wszystkich mięśni człowieka - opowiada.
Pięć kilometrów w 21 minut. Pieszo
Mimo takich wymagań można iść... bardzo szybko. Rekord świata na dystansie pięciu kilometrów to 21.09 min, tyle zajęło to Jori Hakkinenowi (próba odbyła się na stadionie lekkoatletycznym), rekord na „miejskiej” trasie to 21.29 min (Hiszpan Bernabe Rodriguez). Wspominany Fin ma także najlepszy czas na 10 km (też na bieżni) - 44.20 min.
W gronie kobiet w czołówce światowych rankingów są Polki, m.in. Elżbieta Wojciechowska, rekordzistka globu: 30.01 min na pięciu kilometrach, 59.03 min na dziesięciu. W uproszczeniu - to ponad dwa razy szybciej niż zwykłe chodzenie. Przyjmuje się bowiem, że średnia prędkość człowieka to 5-6 km na godzinę.
- To bardzo szybki chód. Mój rekord na pięć kilometrów to 33 minuty. Mogę się poprawić, w tym roku forma na tym dystansie nie była tak dobra, bo nastawiałam się na dłuższe trasy. Półmaraton przeszłam w dwie godziny 26 minut, nasi najlepsi mistrzowie robią to w dwie godziny 20 minut. Dużo zależy od profilu trasy - mówi Kułakowska.
Aby uzyskiwać wyniki na takim poziomie, trzeba poświęcić sporo czasu. Jak dodaje nasza bohaterka, bywają tygodnie, gdy - łącznie z weekendowymi zawodami - wychodzi siedem dni, w których zajmuje się nordic walkingiem. W 2021 roku w oficjalnych zawodach przebyła 500 km. Łącznie w tym roku ma ponad 40 występów, od 1 czerwca dorzuciła ponad 300 kilometrów, a to jeszcze nie koniec startów.
- Pięć kilometrów przejdzie chyba każdy. Jednak żeby osiągać dobre wyniki w zawodach, to trzeba dużo trenować - mówi. - Mój jeden trening to minimum sześć, siedem kilometrów. Jeśli pada, można czas poświęcić na zajęcia w domu, np. na skakance. Ważne są też ćwiczenia ogólnorozwojowe, bo pracują prawie wszystkie mięśnie.
A czy tak długie, monotonne chodzenie nie nudzi się? Zwłaszcza, że obowiązuje m.in. zakaz korzystania ze słuchawek. - Ja nigdy się nie nudziłam na trasie. Zazwyczaj są wytyczone pętle, które pokonuje się kilka razy. Podziwiamy krajobrazy i cieszymy się z tego, że idziemy. Na zawodach są koledzy i koleżanki, rodzina, inni nas dopingują. To wyzwala dodatkowe siły, dodaje nam skrzydeł. Czasami można porozmawiać z innymi uczestnikami. Jedni chętnie pogadają, inni tego lubią, bo nie chcą się rozpraszać. Mnie to nie przeszkadza - mówi.
Dodajmy, że to długo trwająca aktywność na świeżym powietrzu, więc najlepiej być odpornym na kaprysy pogody. - Miałam zawody na 10 kilometrów, podczas których niemal przez cały czas była ściana deszczu. Padać przestało dopiero na ostatnich 500 metrach. To nie problem, nie przeszkadza nawet mróz. Wiadomo, że trzeba się odpowiednio ubrać. Jeśli idziesz szybko, to jest ci ciepło, spocisz się, nawet jak jest minus piętnaście stopni. Gorzej, gdy jest bardzo gorąco. Jeszcze nie zdarzyło mi się zejść z trasy - zaznacza Kułakowska.
Chodzi i pomaga
Wcześniej poświęcała wolny czas na turystykę górską (m.in. dwa razy zdobyła Koronę Gór Polskich - w 2020 i 2021 roku). Jak to się stało, że po „40” odkryła nową pasję? - Przez pandemię wszystko było pozamykane, człowiek nie wiedział, co z sobą zrobić, żeby nie zwariować. Gdy znów otworzono lasy, zaczęłam regularnie chodzić. Kijki miałam już wcześniej, ale długo z nich nie korzystałam - wspomina.
Pierwszy start w zawodach był na Pustyni Błędowskiej. - Chciałam spróbować, jak to jest. Dopiero potem okazało się, że wymagana jest jakaś technika podczas zawodów. Postanowiłam startować w Pucharze Polski w 2021 roku i zaczęłam wczytywać się w regulamin, dopiero wtedy dowiedziałam się, że wymagana jest specjalna technika chodu, że są żółte kartki i kary. Na pierwszą rundę Pucharu Polski pojechałam do Koszalina, byłam bardzo zestresowana, jak będzie wyglądać ocenianie tej techniki, bo miałam świadomość, że u mnie do ideału jest daleko. Nawet chciałam w pewnym momencie zrezygnować, ale ostatecznie nie odpuściłam. Żółtą kartkę, czyli ostrzeżenie, dostałam już po 500 metrach - za nieprawidłowy ruch ramion. Tego sędziego jeszcze kilka razy potem mijałam, już tylko kiwał głową. Potem z nim rozmawiałam, dał mi dużo wskazówek. Nauczyłam poprawnie chodzić. Oglądałam w internecie filmiki z instruktażem. Zapisałam się do klubu w Katowicach. Z czasem technika się poprawiła i przyszły dobre wyniki w zawodach.
Jej pasja ma też inną, ważną motywację. Jest w olkuskiej Drużynie SMA, która zaangażowana jest w pomoc osobom z rdzeniowym zanikiem mięśni. Każdy pokonany przez nią kilometr oznacza wsparcie finansowe od sponsorów fundacji.
- Ja chodzę, a chore dzieciaki dostają pieniądze na leczenie. Teraz zbieramy dla Rafałka Szwajgiela. Bardzo się cieszę, że mogę tak pomóc, dla mnie to ogromna motywacja, to sprawia, że jeszcze bardziej chce mi się trenować - mówi.
Jak wyjaśnia, jej rodzina i znajomi pozytywnie podchodzą do tematu. - Czasami się śmieją, że chyba nie mam nic lepszego do roboty, skoro jadę na drugi koniec Polski na zawody, gdy przecież można sobie pochodzi po lesie koło domu. Świat nordic walkingu jest wciągający, są bardzo fajni ludzie, wspieramy się, cieszymy się z sukcesów - mówi.
Wylicza kolejne atuty: - Uprawianie nordic walking poprawia stan zdrowia, od trzech lat nie chorowałam, nawet nie miałam kataru. Poprawia się kondycja, wydolność, wytrzymałość. Jest też satysfakcja, że robi się coś dobrego dla siebie, a w moim przypadku - także dla innych. Polecam to wszystkim.
Medal mistrzostw świata
Ta pasja, chęć wdrażania zdrowego trybu życia doprowadziły ją także do sukcesów sportowych. W mistrzostwach świata federacji INWA (są różne organizacje), które na początku września odbyły się w Szklarskiej Porębie, wywalczyła brązowy medal w półmaratonie (21,1 km) w kategorii 45-49 lat. Czy ten sukces był zaskoczeniem?
- Myślę, że każdy, kto jedzie na takie zawody, to liczy na dobry wynik, na medal. Chyba że dopiero zaczyna i ma świadomość, że nie ma na to szans. Ja w ubiegłym roku zaliczyłam cały Puchar Polski, startowałam w różnych mistrzostwach. W tym roku próbowałam swoich sił w Pucharach Świata, wyniki były obiecujące, raz zajęłam w open 3. miejsce. Znam swoje możliwości, wiedziałam, że mam szansę na medal. Nastawiałam się na półmaraton, który lubię i do niego się przygotowywałam - mówi. - Znalezienie się w trójce kobiet w klasyfikacji open raczej nie było w moim zasięgu (14. lokata - przyp.), miałam szanse w swojej kategorii wiekowej. Mogłam być nawet druga, ale chciałam wystartować też na pięć kilometrów. Dlatego odpuściłam trochę, aby zaoszczędzić siły, bo oba dystanse były tego samego dnia (na 5 km zajęła 6. miejsce w swej kategorii - przyp.), a dzień później miałam jeszcze start w żeńskiej sztafecie. A Szklarska Poręba to góry, chodziliśmy do połowy Szrenicy, były cztery takie pętle.
Czy w przyszłym roku włączy się do walki o tytuł mistrzowski? - Przymierzam się w przyszłości do złota, ale jego zdobycie zależy od wielu czynników. Do tego w mojej kategorii konkurencja jest duża.