Lalki-motanki na obrazach Julii Angieluk pomagają chronić żołnierzy walczących z rosyjską agresją

Czytaj dalej
Fot. Ireneusz Dańko
Ireneusz Dańko

Lalki-motanki na obrazach Julii Angieluk pomagają chronić żołnierzy walczących z rosyjską agresją

Ireneusz Dańko

W ukraińskiej tradycji lalki-motanki chronią przed złem. Te z obrazów Julii Angieluk przynieść mają noktowizory i drony dla żołnierzy walczących z rosyjską armią. - Dzięki nim łatwiej będzie przeżyć na pierwszej linii frontu - mówi Tetiana Holiuk ze stowarzyszenia Sun for Ukraine, założonego przez studentów z Krakowa.

Julia trzy lata temu skończyła Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie, Tetiana studiuje czwarty rok bezpieczeństwo narodowe na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obie pochodzą z Ukrainy i od wybuchu wojny organizują pomoc dla obrońców swojego kraju.

W zeszłym tygodniu Julia przywiozła do Krakowa 35 obrazów. Na każdym namalowała motankę. W strojach ludowych z różnych regionów Ukrainy lub we współczesnej interpretacji. Z tyłu płócien białe odciski dłoni zostawiły dzieci z Kołomyi.

Ważny symbol

Wystawę „Na krawędzi życia” w Pałacu Potockich przygotowało stowarzyszenie Sun for Ukraine (Słońce dla Ukrainy). Trwała zaledwie dzień. Wszystkie obrazy Julii można było kupić. Ceny od 150 do 400 euro. Wśród nabywców byli m.in. turyści z Hiszpanii i Polacy. Co zostało, pojechało na podobną ekspozycję w Warszawie.

„Kupując obraz przedstawiający motankę, otrzymujesz talizman dla swojego domu i rodziny. I stajesz się talizmanem zarówno dla naszych obrońców, jak i wszystkich ukraińskich dzieci” - zachęcali organizatorzy wystawy.

- Motanka to ważny symbol w ukraińskiej kulturze. Kiedyś mamy robiły takie lalki dla swoich córek - dopowiada Julia. - Służyły nie tylko do zabawy, ale też miały chronić dom i dzieci.

Po mamie Hucułka, rodem z Kołomyi, pamięta motankę z domu swojej babci. Sama też „motała” lalki. - Raz zrobiłam taką z dzieckiem na ręku i dałam znajomej, która bardzo chciała urodzić, ale nie mogła. I za jakiś czas tak się stało - wspomina z uśmiechem. - Wierzę, że teraz pomogą także naszym żołnierzom.

Tradycyjne motanki - jak wyjaśnia - powstają z kawałków szmatek i starych ubrań. Bez pomocy igły czy nożyczek. Na twarzach mają zwykle krzyże, zamiast oczu, nosa i ust, aby nie przypominały żadnej osoby. Takie też maluje. Nie tylko na płótnie. Niektórymi ozdobiła nawet metalowe tuby po granatnikach. Sprzedała m.in. do Stanów Zjednoczonych.

- Wszystko jedno, na czym maluję. Ważne, że propagujemy naszą kulturę i pomagamy armii w wojnie z rosyjskimi okupantami - dodaje.

Dym nad lotniskiem

Trzy lata temu, po studiach malarskich na krakowskiej ASP, Julia wróciła do Kołomyi. Lubiła Kraków, wahała się, czy nie zostać, ale zwyciężyła tęsknota za rodzinnym miastem i ukochanym, który na nią czekał. Przy głównej ulicy otworzyła najpierw niewielki sklepik-pracownię ze swoimi obrazami. Dawała też prywatne lekcje plastyczne. Chętnych do nauki nie brakowało, warsztaty malarskie szybko się rozrastały. Aż do 24 lutego zeszłego roku.

- Nie wierzyłam, że Rosja może napaść na całą Ukrainę. Myślałam, że mamy XXI wiek i coś takiego jest niemożliwe w Europie - przyznaje. - Wojna co prawda trwała od 2015 roku w Donbasie, ale nie na taką skalę i ponad tysiąc kilometrów od Kołomyi, konflikt zbrojny był praktycznie zamrożony, nie czuło się zagrożenia.

O rosyjskiej inwazji dowiedziała się nad ranem, gdy zadzwoniła mama jej męża.

- Wyszłam na balkon i poczułam zapach dymu, który unosił się nad pobliskim lotniskiem wojskowym po ataku rakietowym Rosjan - wspomina. - W panice zaczęłam szukać dokumentów, potem schroniliśmy się w piwnicy. Dużo ludzi wyjeżdżało. Wszyscy mówili mi: „Jula, bierz młodszą siostrę i wyjeżdżajcie do Krakowa, znasz to miasto, masz tam znajomych, dasz sobie radę”. Ale ja nie chciałam. W Kołomyi opiekowałam się 80-letnim dziadkiem. Mąż w każdej chwili mógł być zmobilizowany, kuzyn trafił na pierwszą linię frontu, nie mogłam tak po prostu uciec.

Kiedy opadł pierwszy strach, zgłosiła się do lokalnego centrum pomocy uchodźcom. Niedługo potem postanowiła pojechać do Krakowa. Nie jako uchodźca, ale żeby prowadzić warsztaty z technik plastycznych dla Polaków i Ukraińców. Zarobione pieniądze przekazywała na ukraińską armię. Tak samo jak dochód z aukcji swoich obrazów, które tworzyła w Kołomyi. Chętnych nie brakowało. Malowała nawet podczas alarmów lotniczych.

Jesienią zeszłego roku została zaproszona do Krakowa na manifestację zorganizowaną przez Sun for Ukraine. Na Rynku Głównym tworzyła pełne dramatyzmu obrazy z postaciami kobiet symbolizującymi cierpiącą Ukrainę. Dochód ze sprzedaży szedł na zakup dronów. Później uczestniczyła w podobnych akcjach w innych miastach Europy, m.in. w Paryżu i Brukseli. Na krakowskim Rynku stworzyła też pierwsze obrazy z motankami. Dziś wszystkie powstają w ramach osobistego projektu Julii - „Oberig wojna” (Talizman wojownika). - Celem jest zakup 30 noktowizorów o wartości 100 tysięcy euro. Udało się już zebrać dużo pieniędzy, ale ciągle brakuje nam do pełnej sumy - wyjaśnia.

Najgorszy dzień w życiu

Stowarzyszenie Sun for Ukraine założyła grupa ukraińskich i polskich studentów z Krakowa, którzy codziennie spotykali się pod pomnikiem Adama Mickiewicza, apelując o pomoc dla Ukrainy i zbierając datki na rzecz walczącej armii.

- 24 lutego rano to był najgorszy dzień w moim życiu - mówi Tetiana Holiuk, współtwórczyni organizacji. - Rano obudził mnie płacz koleżanki, z którą mieszkam. Nie wiedziałam, co się dzieje. Spojrzałam do telefonu, a tam wiadomość od mamy, że wybuchła wojna. Byłam przerażona. Pisała, że jedzie z moją młodszą siostrą pod Żytomierz, gdzie mieszka babcia z dziadkiem. Jej brat walczył w rejonie Czernichowa. Tato, który jest wojskowym, też od świtu był już pod bronią. Bałam się, że mogę stracić całą rodzinę. Mama nie chciała uciekać do Polski. Powtarzała przez telefon, że mnie kocha i prosiła, abym została w Krakowie.

Rodzina Tetiany mieszkała pod Kijowem. Dziewczyna, wychowana w katolickim domu, jako nastolatka przyjechała w 2016 roku na Światowe Dni Młodzieży do Krakowa. - Zakochałam się wtedy w tym mieście - wyznaje. Dwa lata później studiowała już na UJ.

Jest Ukrainką, ale z Polską czuje mocny związek. Nie tylko z powodu studiów i dziadka - Polaka spod Żytomierza. - Zawsze będę wdzięczna za pomoc dla walczącej Ukrainy - powtarza, nie kryjąc wzruszenia.

Dziesiątki razy stała na Rynku Głównym pod ukraińskimi i polskimi flagami, żeby zbierać pieniądze na rzecz walczących żołnierzy i przypominać o toczącej się wojnie. Teraz rzadziej tam już chodzi. Z przyjaciółmi ze stowarzyszenia uznała, że przyszedł czas na inne formy działania.

Wystawa „Na krawędzi życia” jest jedną z nich. Prócz obrazów z motankami, zgromadzili tam rzeczy zdobyte przez ukraińskich żołnierzy na Rosjanach. Część przywiozła koleżanka Tetiany, która odwiedziła wspierane oddziały na froncie. Łuski po rosyjskich nabojach, mundury, hełmy, wojskowe szewrony…

Nie dotarł tylko rakietowy miotacz ognia (RPO-A Trzmiel), który wpadł w ukraińskie ręce. - Został dokładnie sprawdzony, nie przedstawiał żadnego niebezpieczeństwa, ale i tak nie przepuściły go służby graniczne - opowiada z żalem Tetiana.

Zamiast miotacza ognia wystawiono zdjęcie młodego żołnierza, jak podpisuje się na wojennym trofeum.

„Miotacz ten został zdobyty przez żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy od okupantów, a następnie wykorzystany przeciwko nim” - można przeczytać w opisie. „Strzał z tej broni został oddany przez Artura Asadova, dowódcę plutonu wsparcia ogniowego 49. wydzielonego batalionu strzelców Karpackiej Siczy. To on również własnoręcznie podpisał zużytą wyrzutnię po zniszczeniu wroga” - napisano dalej.

- Nosił pseudonim Święty. Zginął 9 kwietnia tego roku, dzień po tym, jak się podpisał. Miał dopiero 28 lat - dodaje Tetiana. - Jego ojciec walczy po stronie wroga, w szeregach Donieckiej Republiki Ludowej.

Głowy pełne pomysłów

Zdeterminowana, zamierza organizować pomoc dla ukraińskiej armii, dopóki Rosja nie przegra wojny. W głowie ma różne pomysły. - Trzeba ciągle wymyślać nowe projekty. Ludzie, niestety, przyzwyczaili się do wojny, coraz trudniej zbiera się pieniądze, a nasi żołnierze wciąż potrzebują wsparcia - zauważa Tetiana.

Podobnie myśli Julia i zachęca: - Każdy z nas może być talizmanem dla wojowników, którzy bronią nie tylko Ukrainy przed Rosją i Putinem.
***
Obrazy i wojenne trofea można zobaczyć i zamówić poprzez internetową stronę stowarzyszenia www.sunforukraine.org

Ireneusz Dańko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.