Łukasz Simlat stawia na planie sobie i innym wysokie wymagania
Gdy zobaczył w telewizji Wojciecha Manna i Krzysztofa Maternę, tak go zachwycili, że postanowił zostać aktorem. Początki były trudne: musiał w przebraniu Mikołaja reklamować telewizję kablową. Dziś grywa z powodzeniem w kilku filmach rocznie.
Oglądamy go obecnie w kilku znakomitych filmach. Jeszcze jest na dużych ekranach „Boże Ciało” i „(Nie)znajomi” z jego udziałem - a wczoraj trafił już do kin „Żelazny most”, w którym gra główną rolę. Ta stała obecność w rodzimych filmach sprawia, że stał się jednym z najważniejszych aktorów średniego pokolenia.
- Kiedy zaczynałem, myślałem tylko, że to będzie przygoda. I to związana z lataniem, bo w tym zawodzie fruwasz. To się zdarza rzadko, ale jak już się pofrunie, to uskrzydla człowieka na kolejne lata. Ale to kapryśny zawód - podsumowuje swoje doświadczenia w „Elle”.
Urodził się i wychował w Sosnowcu. Nigdy nie poznał swojego ojca - i był wychowywany tylko przez mamę. Jej lęk o niepewną przyszłość jednak mu się nie udzielił. Wprost przeciwnie: już jako dzieciak musiał podjąć męskie obowiązki w domu. Całkiem nieźle mu z tym szło - bo kiedy miał zaledwie dziesięć lat, naprawił mamie... „malucha”.
Wzorem męskości był dla małego chłopca dziadek. Ponieważ przeżył dwie wojny, imponował wnuczkowi żołnierskimi opowieściami. „Zobacz, synusiu, to jest pistolet, który zabrałem Niemcowi” - wspominał, a Łukaszowi od razu zapalały się oczy.
W dalszej części tekstu:
- kiedy pojawił się u Łukasza pomysł na aktorstwo
- jak wyglądały początki kariery aktora
- co myśli o Warszawie
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień