Napisałem na zwanym wciąż przeze mnie Twitterem portalu X, że wbrew temu, co się zadziwiająco dużej grupie ludzi wydaje, wzięcie udziału w referendum nie jest równoznaczne z oddaniem głosu na Prawo i Sprawiedliwość. Czyli - choć to może oczywiste - wynik głosowania w referendum nie ma wpływu na wynik wyborów.
Zasypały mnie setki komentarzy, że to referendum jest PiS-owskie, że pytania są idiotyczne, że to kampania wyborcza PiS-u. Nie będę z tym dyskutował, bo z perspektywy samego głosowania nie ma to znaczenia, bo jak wyżej: głos w referendum nie będzie się liczył jako głos na Prawo i Sprawiedliwość.
„Czy popierasz przyjęcie tysięcy imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzuconym przez biurokrację europejską?”. Słuchając piąte przez dziesiąte kampanijnego szumu, można odnieść wrażenie, że żadne ze startujących ugrupowań nie odpowiada na to pytanie twierdząco. Znaczy: wszyscy są przeciwko przymusowej relokacji. Jedni mówią, że nie będzie na nią zgody, inni wręcz, że jej nie ma. Właściwie mamy do czynienia z licytacją, kto jest bardziej przeciwko migrantom bądź uchodźcom. I to nie tylko muzułmańskim. W ostatnią środę trzech kandydatów Platformy Obywatelskiej z moim ulubionym Marcinem Kierwińskim na czele oburzało się na wydawanie wiz uciekającym przed reżimem Łukaszenki. Niby nie mieści się w głowie, ale w sumie, gdy człowiek poszpera w odmętach pamięci, może sobie przypomnieć, że za ich rządów polskim służbom zdarzało się przekazywać służbom Łukaszenki białoruskich opozycjonistów.
Zadziwiająca też jest niechęć wobec gastarbajterów. Zwłaszcza wśród lewicowych i liberalnych polityków. Opowieść o tym, że ktoś może zapłacić pięć tysięcy dolarów za wizę, po której uzyskaniu przyjeżdża do Polski i w deszczu, wietrze i mrozie, na rowerze z torbą na plecach wozi po Warszawie jedzenie, kupy się raczej nie trzyma. Podobnie jak historie o sprzedawaniu wiz na targowiskach - technicznie się tego nie da zrobić, gdyż dzisiejsze wizy to nie są tylko pieczątki w paszporcie. Trudno te opowieści nazwać inaczej niż szczucie na obcokrajowców. Politycy, którzy to robią, nie mają o nas zbyt dobrego zdania.
No więc wszyscy są przeciwko relokacji. Ale wyobraźmy sobie sytuację, kiedy 16 października budzimy się w nowej Polsce, w której wczesnym popołudniem Tomasz Lis zostaje szefem TVP, a chwilę wcześniej Roman Giertych, cudownie ozdrowiony z COVID-u, zostaje ścigającym zło ministrem sprawiedliwości. Ursula von der Leyen ląduje na Okęciu airbusem A380 wypełnionym pieniędzmi z KPO. Wysiada i rzuca się w ramiona Donalda Tuska. On odsuwa ją od siebie i mówi: Ursulo, nie będzie relokacji, nie ma na to naszej zgody.
O ile łatwiej będzie mu to powiedzieć, jeżeli większość społeczeństwa wypowie się na ten temat w referendum. Będzie oczywiście mógł też po cichu jej tłumaczyć, że on to by się zgodził, ale nie może, bo społeczeństwo tak zdecydowało i ma ręce związane.
Ale poważnie, bo to jednak bardzo jest poważna sprawa. Wygląda na to, że polityka migracyjna wywróci polityczny porządek w Europie. Wybrany w przyszłym roku europarlament będzie wyglądał zupełnie inaczej niż dziś. Inaczej będzie wyglądać Komisja Europejska. To widać po Niemczech, wzrosty notowań AfD (partii, na temat której w berlińskich szkołach przeprowadzano lekcje: Dlaczego nie wolno głosować na AfD) wynikają niekoniecznie z powodu tego, że Niemcy to naziści (bo nie wszyscy Niemcy to naziści, nawet bardziej: prawie wszyscy Niemcy to nie naziści). Wynikają z tego, że coraz większa część Niemców zaczyna się obawiać, że skończą jak tzw. Natywni Amerykanie, zostaną mniejszością we własnym kraju. AfD rośnie w takim tempie, że się może okazać, iż w przyszłym europarlamencie partia ta będzie mieć najwięcej z niemieckich deputowanych.
Co ma do tego nasze referendum? Europejska biurokracja ma z referendami jak najgorsze doświadczenie. To referenda właśnie wystrzeliły w kosmos pomysł europejskiej konstytucji, blokując przyspieszenie budowy europejskiego superpaństwa. Eurokraci mogą mieć obawy, że twarde „nie” polskich obywateli będzie miało wpływ na społeczeństwa w reszcie Europy: skoro jacyś Polacy mówią „nie”, to dlaczego my się mamy na to zgadzać?
Jeżeli przed wyborami do europarlamentu Komisji Europejskiej nie uda się narzucić przymusowej relokacji, istnieje szansa, że nowy europarlament zajmie się polityką migracyjną. I migranci przestaną przypływać. Bo doświadczenie Australii pokazuje, że da się doprowadzić do tego, żeby przypływać przestali. Trzeba tylko chcieć.