Z dekadę temu byłem w Krakowie na prezentacji audi Q3. Późnym wieczorem wyszedłem do miasta (jak w Krakowie mówi się na ścisłe centrum, tę część w obrębie Plant). Po wielu przygodach trafiłem do Pauzy, knajpy, która mieściła się na piętrze kamienicy przy Floriańskiej. Knajpa dogorywała. Przy jednym ze stolików siedział twórca radia RMF, a z nim jakichś trzech facetów.
Dosiadłem się, gdyż zawsze warto poobcować sobie z geniuszem, którym twórca RMF-u jest bezdyskusyjnie. Niestety, pora była taka, że z obcowania tego nie było wielkiego pożytku, natomiast bardzo interesujący byli współbiesiadnicy, z których najmłodszy był dezerterem z izraelskiej armii. O armii i państwie Izrael wyrażał się jak najgorzej. Nadawał na pranie mózgów, jakiemu Żydzi poddawani są od najmłodszych lat. Miał zbliżone do polskiej prawicy zdanie o wycieczkach do Auschwitz.
Drugi z biesiadników, o wyraźnie lewicowych poglądach, spijał każde płynące z ust młodego Żyda słowo. W pewnym momencie, gdy dezerter przerwał monolog, by umoczyć usta, lewicowiec bąknął coś o cierpiących Palestyńczykach. Na to w młodego Żyda jakby wstąpił diabeł. Zaczął krzyczeć, że nic nie rozumiemy, że nie wiemy, jak to jest nie być pewnym, czy mama wróci do domu, czy nie wyleci w powietrze w zamachu na autobus, którym wraca z pracy. Że jedynym programem Palestyńczyków jest mordowanie Żydów, co zresztą widać po tym, jak wygląda Autonomia.
Że Izrael musi się bronić, że Żydzi muszą się bronić, bo inaczej zostaliby wymordowani. Właściwie niewiele brakowało, by lewicowca walnął, zresztą niewiele by to zmieniło, bo już sam dysonans poznawczy był dla lewicowca trudny do udźwignięcia. Wydawało mu się - jak to bywa często u młodych lewicowców - że świat jest prosty.
Ale nie o tym.
W Strefie Gazy zginął Bogu ducha winny chłopak z Przemyśla. Rozmawiałem o tym z jednym z moich ulubionych polskich żydów, z Jarkiem Papisem. Nie była to specjalnie interesująca rozmowa, bo się generalnie zgadzam z Jarkiem, choć coraz trudniej trzymać stronę żydowskiego państwa, zwłaszcza gdy jego rząd przysyła do nas ludzi typu ekscelencja Livne. IDF przyznaje się do błędu, prezydent Herzog dzwoni z przeprosinami do José Andresa, założyciela World Central Kitchen (skądinąd znajomego prezydenta Bidena), a tymczasem ambasador opowiada takie rzeczy, jak gdyby za zadanie miał sprowokować jak najwięcej antyżydowskich wpisów w polskich mediach społecznościowych. Ale może właśnie o to chodzi, żeby izraelski rząd, zamiast tłumaczyć się przed swoimi wyborcami z błędów IDF (tak, wiem, jak wyglądał atak, uważam, że to była perfekcyjnie wykonana błędna decyzja), będzie mógł opowiadać o polskim antysemityzmie. Bo to jest zdecydowanie łatwiejsze. Złą informacją jest, że nasi rodacy ten łatwiejszy sposób będą jeszcze bardziej ułatwiać.
Mało kto już pamięta, że państwo Izrael założyli znajomi naszych dziadków. Ich sąsiedzi, ich znajomi, ich koledzy. I jednocześnie, co jest bardzo niepopularną tezą, nasi krewni. Pamiętam, jak prezydent Duda, na spotkaniu w ważnym dla historii Izraela, jerozolimskim hotelu King David, powiedział na spotkaniu z żydowskimi elitami, że przez tysiąc lat wspólnego życia w Polsce, wymieszało się nasze DNA. Siedzący na sali Żydzi wyglądali, jakby im ktoś w twarz dał. Nie wszyscy, gdyż na sali siedział też nieodżałowany Szewach Weiss.
Szewach Weiss pamiętał. Mówił, że Izrael urodził się w Polsce. Mówił, że Polska urodziła Izrael. Izrael, który nie był taki jak dzisiaj. Ale wciąż jest to pierwsza i jedyna taka demokracja w tej części świata.
Szewach opowiadał, że w kuluarach Knesetu rozmawiano po polsku. Dziś mówi się wyłącznie po hebrajsku. Problem polega na tym, że spora część politycznej klasy myśli po rosyjsku. Jak najprawdopodobniej ambasador Livne. Jak jego poprzedniczka, pani Azari. Rosyjscy Żydzi (nie pamiętając o tym, że ich przodkowie byli Żydami z Rzeczpospolitej), przywieźli z Rosji niechęć do Polski. Tą niechęcią gra od lat prawicowy rząd Izraela. Skutecznie. Szewach powtarzał, że Żydzi są jak Polacy. Tylko bardziej. A bardziej, bo przez dekady żyją w otoczeniu sąsiadów, którzy chcą ich wykończyć. Chcą i próbują. Żydzi temu przeciwdziałają. A, że mają za sobą doświadczenie Holokaustu, działają bardziej zdecydowanie, niż nam, na spokojnym Zachodzie mieści się w głowach. Ale być może tylko dlatego państwo Izrael jeszcze istnieje. Dziesięć milionów Żydów. Z jednej strony morze, a z pozostałych setki milionów ludzi, którzy by woleli, żeby Żydów nie było.
Mam nadzieję, że odpowiedzialni odpowiedzą za śmierć Damiana Sobola.
Trzymanie strony Izraela jest trudne, bo ten kraj sam to utrudnia. Ja jednak trzymam. Przez pamięć o Szewachu. To nie jest dziś proste. To jest skomplikowane.