Spóźniłem się na defiladę. Wyszedłem z domu niby bezpiecznie. Bolt przyjechał szybko. Ukraiński kierowca klimatyzację ustawił tak, że w aucie było dobre piętnaście stopni chłodniej niż na zewnątrz. Dość szybko się okazało, że nie ma szans na to, żebym zdążył, bo miasto stało. Znaczy stały samochody, a ludzie szli.
W połowie drogi dotarło do mnie, że szybciej dojdę niż dojadę. Dałem się więc porwać tłumowi. Przez chwilę próbowałem jechać elektryczną hulajnogą. Niestety, ulica akurat była brukowana. A chodnikiem, między ludźmi, jechać nie szło. Ludzie szli. Rodziny z dziećmi. Z flagami. Gdyby szli w innym celu niż celebrowanie Święta Wojska Polskiego, usłyszelibyśmy pewnie, że było ich ze sto tysięcy. Albo więcej.
Spóźniłem się na defiladę. Przyszedłem, gdy przemawiał minister obrony. Po chwili skończył. W defiladach z komponentem lotniczym bardzo ważne jest pilnowanie czasu. Samolot zazwyczaj nie może się w powietrzu zatrzymać, by wyrównać obsuwę programu. Później przemawiał prezydent. Strzelały armaty. W logiczną, bo wschodnią stronę.
Dosiadłem się do znajomego pułkownika. Ostrzegł, że miejsce słabe, bo nic nie osłania przed słońcem. Odpowiedziałem, że kto ustał na Monte Cassino, przeżyje wszystko. Pułkownik służył wcześniej w Pułku Reprezentacyjnym. Byliśmy razem na cmentarzu naprzeciw klasztoru. Rocznica jest w maju. Jest tam strasznie gorąco. Żołnierze stoją w pełnym słońcu przez całą uroczystość, apel poległych, przemówienia, mszę. Zdarza się, że padają. Nic dziwnego: ja ledwo dałem radę, choć nie musiałem stać na baczność.
Oficer obserwujący defiladę nie ma łatwo. Musi przez cały czas oddawać honory. Ręka przy czapce to nie jest naturalna dla człowieka pozycja. Widziałem różne taktyki. Twardzieli, którzy wytrzymywali cały czas, i zdroworozsądkowców, którzy raz za razem podnosili i opuszczali rękę. Wybierali wycinek Wisłostrady o szerokości jakiegoś pół metra i odsalutowywali przez moment, kiedy salutujący trybunie żołnierz przez ten wycinek przechodził.
Po raz pierwszy defilujący pododdział wystawiły wojska od cyberprzestrzeni. Dowodzący tym komponentem bardzo ponoć to przeżywał. Niepotrzebnie.
Socjalmediowe oburzenie wywołał przemarsz psów. Z przewodnikami. Że w upale to zbrodnia. Nasz pies w upał zwykle leży. Chyba że nie leży, tylko biega. I wtedy mu upał nie przeszkadza. Okazało się później, że specjalnie schłodzono asfalt, żeby psom się lepiej szło. Ale pewnie dla oburzonych nie ma to znaczenia, bo przecież chodzi o to, żeby się oburzyć.
Byłem na wielu defiladach. Po raz pierwszy sprzęt jechał z pół metra obok trybun. Wcześniej, gdy w defiladzie występowały T-72 czy Twarde, nie było to możliwe. Gdyż ich spaliny mogły zabić. Czarny dym, w nim jakieś reszki niedopalonej ropy. Ruskie czołgi to zło. Większym złem były sowieckie BWP-y (Bojowe Wozy Piechoty). Ukraińcy natłukli ich na froncie ponad osiem tysięcy. Całkiem niedawno był u nas plan, żeby je modernizować. Widziałem taki jeden zmodernizowany. Słuchający prezentacji funkcjonariusz Służby Ochrony Państwa miał wyraźny problem z zachowaniem powagi. Gdy go zapytałem, o co chodzi, odpowiedział, że widział ich tyle zniszczonych w Iraku, że trudno mu uwierzyć, żeby dołożenie nowej elektroniki w jakikolwiek sposób mogło przedłużyć ich żywot na polu nowoczesnej walki. Nie było sowieckich BWP, za to były Borsuki. Tyle lat o nich słyszałem, że miałem przez chwilę problem z uwierzeniem w to, że je widzę. A widziałem. Jechały.
Byłem na wielu defiladach. Ta była inna niż wszystkie wcześniejsze. Krótsza. Kiedy przejechały ostatnie pojazdy, przeszła grupa podchorążych z biało-czerwonymi flagami. I koniec. Nie było przebierańców, wojów z dzidami, powstańców z wystruganymi z drewna granatami, szlachty w żupanach. Było tylko prawdziwe wojsko. Z prawdziwym sprzętem. I jak nam pokazuje wojna w Ukrainie, samym pokazanym na tej defiladzie sprzętem, tym, co przejechało Wisłostradą, na froncie można by zrobić naprawdę niezłe zamieszanie.
Generał Reudowicz, człowiek zwykle małomówny, powiedział, że chyba po raz pierwszy w historii defilada 15 sierpnia w Warszawie była większa niż ta moskiewska, 9 maja. Takie czasy.