Nie wiem, czy to w Pałacu Prezydenckim, czy raczej w Belwederze krąży jakiś bakcyl, a może raczej wirus, który powoduje, że Głowie Państwa zdarza się popłynąć. Wirus ten aktywny był bardzo za czasów Lecha Wałęsy później na kilka kadencji się schował, by zaatakować w czasach prezydentury Bronisława Komorowskiego.
Parę wypowiedzi pana Prezydenta przeszło do historii dyplomacji. Na przykład ta o wierności żon, którą wygłosił w Gabinecie Owalnym. Ale mam wrażenie, że wyparliśmy pamięć o nich. Co wydaje się zdrowe, bo zażenowanie nie jest specjalnie przyjemnym uczuciem.
Przechodzić sam siebie prezydent Komorowski zaczął w kampanii reelekcyjnej w 2015 roku. Nie bez wpływu musieli mieć na to jego współpracownicy, utrzymujący go w przekonaniu, że zwycięstwo ma w garści. Współpracownicy i liderzy opinii: „przegra wybory tylko, jeśli pijany przejedzie na pasach zakonnice w ciąży”.
Na kilka dni przed pierwszą turą wyborów, z właściwą sobie dezynwolturą, prezydent Bronisław Komorowski w Polsat News powiedział, że: „Konstytucję chcą zmieniać ci, którzy są frustratami politycznymi najczęściej, bo im się nie udało, przegrali wybory prezydenckie, parlamentarne… uważają, że jak się zmieni Konstytucję to będzie raj na ziemi, a to nie w tym problem”.
Później była pierwsza tura wyborów, w której Bronisław Komorowski nie dość, że nie uzyskał ponad pięćdziesięciu procent głosów, to jeszcze przegrał z Andrzejem Dudą.
Następnego dnia rano, pod jednym z belwederskich drzew, ustawiono sześć flag, trzy polskie, trzy unijne, postawiono mównicę z orłem, a pan prezydent drżącym nieco głosem ogłosił, że złoży do laski marszałkowskiej projekt zmiany ustawy zasadniczej, likwidujący barierę uniemożliwiającą wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych.
Tęgie platformerskie umysły kombinowały przez całą noc. Wykombinowały, że w ten sposób pan prezydent uwiedzie dwadzieścia z hakiem procent wyborców, którzy w pierwszej turze zagłosowali Pawła Kukiza. Pomysł iście diabelski. Który jednak z niewiadomych przyczyn nie wypalił.
Prawie równo osiem lat później Donald Tusk ogłosił, że bardziej niż Prawo i Sprawiedliwość popiera pomysł podniesienia 500+ i że chce zwiększyć kwotę wolną od podatku do siedemdziesięciu dwóch tysięcy złotych, czyli na ze dwa razy większą, niż ta, do której podniósł rząd Mateusza Morawieckiego.
Genialny plan. Wyborcy Platformy wiedzą, że to ściema. Utwierdzają ich w tym poważni – wydawać by się mogło – ludzie, pisząc o tym w mediach społecznościowych. Zaś chlejący, bijący żony i dzieci nieskalani pracą, głosujący na PiS klienci 500+ na pewno dadzą się na to nabrać.
Jest w tym jakaś logika. Wyborcy Platformy przez rok słyszeli od swoich liderów, że podniesienie kwoty wolnej pozbawiło sporych pieniędzy samorządy. Więc nie mogą traktować poważnie obietnic podniesienia jej do poziomu, który doprowadziłby do bankructwa większość zarządzanych przez PO metropolii. A wyborcy PiS? Wiadomo, że się w tym nie połapią, bo kto głosuje na PiS?
Niektórzy mówią, że się nie da wejść do tej samej rzeki. Ale co oni tam wiedzą.