Tabasz tropi grzyby dziwadła
Wszystko było jak trzeba: pełnia księżyca, deszczu w sam raz, nieco ciepła. Grzyby powinny rosnąć jak na drożdżach. I co? I nic! Nieco pominiętych przez zbieraczy kurek z ostatniego, sierpniowego wysypu grzybów. I tyle. Nawet muchomory nie rosną. Stara wróżba grzybiarzy zawiodła. Księżyc był za słaby? Nadzieja umiera ostatnia, więc cała nadzieja w październikowej pełni księżyca. Może stara wróżba zadziała…
Łażąc bez celu po lesie znalazłem grzybowe dziwadło. Wyglądało jak stos potarganych szmatek. Kompozycja znudzonego gałganiarza z pociętych kawałków starej tkaniny jest prawdziwym grzybem. Z tego powodu został trafnie nazwany szmaciakiem. Nestor polskich mykologów Stanisław Wojewoda nadał mu oficjalną nazwę siedzunia sosnowego ćwierć wieku temu. Prócz niej funkcjonują ludowe czy regionalne synonimy grzyba. Płaskosz, sorokop, sieduń, siedź, kozia broda włoska lub kędzierzawa. Prawdziwa uczta dla językoznawcy! Tymczasem to prawdziwy grzyb. Ma nawet klasyczny trzon i kapelusz, tyle ze poszarpany w małe kawałeczki.
Mój okaz miał ledwo czterdzieści centymetrów średnicy i tak na oko kilogram wagi. Rekordowy okaz znaleziony we Francji ważył dwadzieścia parę kilogramów i mierzył ponad dwa i pół metra średnicy. Nie mamy się czego wstydzić. W Piotrowicach koło Tarnowa znaleziony rekordowy okaz siedzunia doczekał się własnego pomnika. Jeśli go znajdziecie, to proszę szmaciaka pogłaskać. W dotyku jest elastyczny o miłym, orzechowym zapachu z delikatną, korzenną nutką. Owocnik wyrósł z grzybni, która opanowała korzenie pobliskiej martwej sosny. Stąd pewnie pochodzi nazwa siedzuń sosnowy, gdyż siedzi pod sosną. Strategia życiowa grzyba jest bardzo prosta.
Najpierw zabija drzewo, by później powoli konsumować martwe resztki. Kiedyś był uważany za gatunek rzadki i nawet chroniony przez prawo. Po wzroście liczebności zrezygnowano z niepotrzebnej już ochrony, co oczywiście nie oznacza zgody na niszczenie znalezionego okazu. Kto lubi ekstremalne wyzwania w kuchni, może spróbować siedzunia czy też szmaciaka zjeść. Ponoć przypomina w smaku flaczki wołowe. Stare książki kucharskie wyraźnie ostrzegają, iż owocniki są zanieczyszczone piaskiem i opadłym igliwiem. Danie może okrutnie zgrzytać w zębach, jeśli nie zostanie dokładnie oczyszczony. Lepiej zostawić dziwadło w lesie. Jest jeszcze jeden, najważniejszy chyba powód, dla którego warto zostawić siedzunia w spokoju. Grzyb zawiera związki silnie hamujące rozwój innych grzybów, w tym trudnych do pokonania, pleśni. Szmaciak niszczy przy ich pomocy konkurencję. Dla nas to apteka pełna nowych i zapewne bardzo skutecznych antybiotyków. W sam raz na odporne na wszystko superbakterie. Prócz tego niszczy wirusy i w bliżej nieznany sposób pobudza regenerację komórek. Tylko patrzeć, aż poszukiwacze nowych leków zwrócą na niego oko. Podobnie jak na kolejny dziwny grzyb, czyli soplówkę.
***
Śnieżnej barwy owocnik rosnący na pniu drzewa przypomina warkocze stopionej parafiny ściekające po krawędzi świecy. Plus dodatkowe aplikacje przypominające drobne igiełki. Tyle tylko, że soplówka jest kształtu i wielkości piłki nożnej. To również prawdziwy grzyb. Nie dopatrzycie się w nim żadnego trzonu, kapelusza z blaszkami czy gąbką na spodzie. Tylko regularna plątanina delikatnych stalaktytów. Rośnie na starych drzewach. Na jodle znajdziecie soplówkę jodłową, na bukach bukową. Jest też atakująca dęby i drzewa owocowe soplówka jeżowata, której poświęcę więcej uwagi. Jeśli gospodarz jeszcze żyje, to soplówka wpierw go dobije, by później przez parę lat powoli rozkładać zwłoki. Jak większość grzybów o fantazyjnych kształtach spotkanie z człowiekiem kończy fatalnie porozwalana na kawałki. Co gorsza, leśnicy usuwają stare, martwe drzewa z lasu.
Często razem z soplówką, o której mogą po prostu nie wiedzieć, gdyż grzyb wytwarza owocniki na przełomie lata i jesieni. I nie chodzi tu tylko o prawną ochronę gatunku. Soplówka będzie potrzebna. Wkraczamy w erę postantybiotykową, a w grzybie odkryto nowe substancje bakteriobójcze. I nie tylko. Wracam do soplówki jeżowatej. U nas rzadka i chroniona, za to w Japonii uprawiana niczym zwyczajne pieczarki. Do nas trafia jako suplementy diety. Ponoć niebywale skuteczne w niektórych poważnych chorobach neurologicznych i układu krążenia. Prócz tego ma likwidować komórki rakowe i szybko regenerować układ nerwowy. Być może to kolejne modne panaceum, choć do poznania prawdy potrzebne będą żywe grzyby. Znalezione soplówki trzeba w dobrze pojętym interesie zostawić całe i zdrowe.
***
Na sam koniec zostawiłem gatunek grzyba, który jako jedyny można odszukać z zawiązanymi oczami, posiłkując się na dodatek słuchem. To sromotnik bezwstydny. Proszę nie mylić z muchomorem sromotnikowym.
To paskudny, sromotny z wyglądu i cuchnący pod niebiosa grzyb, czyli sromotnik smrodliwy. To nazwa jak najbardziej naukowa i elegancka, gdyż lud prosty zwał go śmierdziakiem, śmierdziuchem, śmierdzielem, smrodnikiem czy smrodziuchem. Opis... Cóż, pozwolę sobie zacytować spolszczoną nazwę w języku Owidiusza: fallus. I proszę mi wierzyć, pasuje jak ulał! Szczegółów oszczędzę i zostawię anatomię wyobraźni. Co do zapachu, to ponoć ma przypominać padlinę. Dla mnie sromotnik roztacza zapach substancji dodawanej do gazu ziemnego w celu wykrycia nieszczelności. Woń raczej dusząca i piekąca w gardle niż słodkawy zapach zepsutego mięsa. Grzyb jest wyjątkowy pod wieloma względami. W młodości przypomina wielkie kurze jajo. Rośnie z prędkością 15 centymetrów na godzinę, co jest ujętym w Księdze Guinnessa rekordem.
Choć pusty w środku, to ciśnienie wywierane przez kiełkujący owocnik starczy ponoć do przebicia nawet grubej, zbitej warstwy liści i igliwia. Ów aromat to sprawdzony sposób na przywabienie much wszelakich do roznoszenia zarodników. W upalny dzień muchy ścierwojady ciągną do wyprężonego, fallicznego owocnika z całej okolicy. Brzęczenie słychać z daleka. Z lubością łażą po główce z otworem pokrytej obficie zielonawą mazią zarodników. Trochę zjedzą (niech im idzie na zdrowie), resztę roznoszą po okolicy. Dzięki temu grzyb zyskuje tanich i skutecznych roznosicieli zarodników po całej półkuli północnej i nawet Ameryce Południowej. Identyczną strategię stosuje przybysz z antypodów nazwany okrakiem australijskim. Owocnik czerwonej barwy przypomina ośmiornicę i cuchnie równie mocno jak nasza rodzima paskuda. U nas lud prosty często gęsto paskudnika zadeptywał ze względów estetycznych i za naruszanie dobrych obyczajów, co sprawiło, iż został objęty ochroną prawną jako jeden z pierwszych gatunków grzybów. Ostatnimi czasy na tyle częsty, że sankcja została zeń zdjęta. Teraz kilka słów nietypowego zastosowania smrodliwca.
Opisany wyżej śluz z zarodnikami ma być rewelacyjnym lekiem na bolesne etapy artretyzmu. Nie tylko koi ból, ale i regeneruje stawy. Nie wiem, co mam powiedzieć. Dopiero co wywęszyłem ładny okaz grzyba w lesie. Wizja wcierania w skórę najbardziej wonnej części grzyba to prawdziwe wyzwanie. Podobnie jak sporządzanie miłosnych mikstur z owocnika, które ponoć czynią ze starca w sypialni młodzieńca…
***
Tak całkiem poważnie, to młody owocnik sromotnika smrodliwego jest rzeczywiście bezwonny. Wielki niczym jajo kurze często sterczy z leśnej ściółki. Pod delikatną błoną kryje zawiązek owocnika. Za wygląd i to, co z niego wyrasta, zwany czarcim jajem. Ma dwojakie zastosowanie. Pierwsze kulinarne. Po ugotowaniu na twardo jest ponoć smaczny. Daje wiarę ale sprawdzać nie będę. Drugie to potwierdzenie rekordów z Księgi Guinnessa. Delikatnie wydobyte z gleby czarcie jajo otulamy kilkoma warstwami papierowych ręczników. Całość wkładamy do otworu słoika wypełnionego do połowy wodą. I patrzymy, jak z czarciego jaja wypełza falliczny owocnik w tempie półtora milimetra na minutę. Polecam film nakręcony techniką poklatkową, do czego są zdolne nasze smartfony. Próbowałem tego dokonać. Z marnym skutkiem. Czarcie jajo kiełkuje, kiedy zechce, niekoniecznie na nasze życzenie.
Znudzony czekaniem przegapiłem proces, który rzeczywiście jest całkowicie bezwonny w pierwszej przynajmniej fazie. Owocnik i owszem wyrósł, ale uszkodzony bez najbardziej fascynującej końcowej części. Ot, fragment pustego trzonu. Pewnie uszkodziłem czarcie jajo przy zbiorze. Kto zechce, eksperyment może powtórzyć. Wrzesień to dobra pora na sromotnika smrodliwego. Powodzenia!